Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

NZS: Pikiety, strajki, okupacja. Tak tworzyła się historia

Janka Werpachowska
Trzydzieści lat temu tworzyli Niezależne Zrzeszenie Studentów: (od lewej) Zosia Samsonowicz (dziś Butwiłowska), Janusz Smaczny, Rysiek Zieliński i Darek Boguski, który na rocznicowe obchody ubrał się w swój stary mundur harcerski drużyny "Zawiszy”
Trzydzieści lat temu tworzyli Niezależne Zrzeszenie Studentów: (od lewej) Zosia Samsonowicz (dziś Butwiłowska), Janusz Smaczny, Rysiek Zieliński i Darek Boguski, który na rocznicowe obchody ubrał się w swój stary mundur harcerski drużyny "Zawiszy” Wojciech Wojtkielewicz
Taki był stary NZS. Sami tak o sobie mówią. Stworzyli stronę internetową, w której adresie znalazła się fraza "stary-nzs". Różnie ułożyło się ich życie, ale tamtych lat nie żałują.

Mieli po dwadzieścia-dwadzieścia kilka lat. Kto by się spodziewał, że zechce im się bawić w wielką politykę. Przecież wiedli beztroskie, studenckie życie. Wystarczyło trochę się pouczyć przed sesją, uzbierać komplet podpisów w indeksie - i hulaj dusza. Wino, kobiety i śpiew - tak wtedy, kiedy rodziła się Solidarność, większość "dorosłego" społeczeństwa myślała o studentach.

Nie byliśmy młodzieżówką Solidarności

- Chociaż jeszcze mieliśmy wakacje, to już we wrześniu `80 odbyły się pierwsze spotkania, na których ustaliliśmy, że trzeba powołać organizację studencką, która będzie alternatywą dla Socjalistycznego Związku Studentów Polskich - wspomina Zofia Butwiłowska, wtedy Samsonowicz. Studiowała pedagogikę na Filii Uniwersytetu Warszawskiego w Białymstoku.

To był impuls. Chęć czynnego uczestnictwa w wydarzeniach, które doprowadziły do powstania Solidarności. Z Warszawy do Białegostoku, gdzie wtedy studiował historię na Filii UW, specjalnie kilka dni wcześniej przed początkiem roku akademickiego przyjechał Ryszard Zieliński. Nie skrzykiwali się, nie umawiali. Po prostu: każdy wiedział, że moment jest historyczny i nie można go przegapić. Komitet założycielski Niezależnego Zrzeszenia Studentów na FUW powstał więc jeszcze we wrześniu.
Zofia podkreśla, że naprawdę niewielu było wśród jej kolegów takich, którzy niechęć do komuny wynieśli z domu.

- Nawet jeżeli rodzice mieli jakieś radykalne poglądy, to rzadko o nich rozmawiali z dziećmi. Dla świętego spokoju chodziło się na wybory, na pochody. Powstanie Solidarności to był ten moment, który otworzył nam oczy. Zobaczyliśmy, że można głośno mówić o tym, co w każdym gdzieś głęboko tkwiło.
W październiku zdecydowana większość studentów Filii UW zapisała się do NZS-u.

- Jakoś tak się stało, że wybrali mnie na przewodniczącego - śmieje się Rysiek Zieliński. - Może dlatego, że byłem z Warszawy, miałem dobre kontakty z "centralną".

W pierwszym okresie istnienia Niezależnego Zrzeszenia Studentów nikt z tzw. służb nie interesował się za bardzo tą organizacją.

- Chyba nie myśleli o nas zbyt poważnie, odbierali nas jako taką niegroźną, młodzieżową przybudówkę Solidarności - mówi Rysiek Zieliński. - A my byliśmy zupełnie autonomiczną organizacją i mieliśmy naprawdę poważne postulaty. Chcieliśmy dużo zmienić na polskich uczelniach.

W gabinecie pani profesor

Przynajmniej na Wydziale Humanistycznym Filii UW większość pracowników naukowych i dydaktycznych popierała i Solidarność, i NZS.

- Do tego stopnia, że pani profesor Ewa Wipszycka, wybitny historyk starożytności, która dojeżdżała do nas z Warszawy, udostępniła swój gabinet na siedzibę uczelnianego zarządu NZS-u - wspomina Rysiek.

Studenccy działacze rządzili się w gabinecie pani profesor po swojemu.

- Pokoik był malutki. Siedzimy w kilka osób, dyskutujemy. Wszyscy palą, w gabinecie siekierę można powiesić - opowiada Zieliński. - Nagle uchylają się drzwi. Pani profesor Wipszycka bardzo przeprasza, że nam przeszkadza, ale musi wziąć jakieś dokumenty ze swojej szafki. Bo ona przecież dalej miała tu gabinet. Ale nigdy nie usłyszeliśmy z jej strony ani słowa pretensji, że jednak nadużywamy jej gościnności.

Bardzo szybko studenci z różnych białostockich uczelni, zaangażowani w Niezależne Zrzeszenie Studentów, nawiązali między sobą kontakty. Politechnika Białostocka, Akademia Medyczna, FUW i białostocki Wydział Lalkarski Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie ściśle ze sobą współpracowały.

- Mieliśmy ten sam cel - podkreśla Rysiek Zieliński. - Chodziło nam o zmiany w systemie szkolnictwa wyższego. O odpolitycznienie studiów.

Najbardziej ich uwierała obecność wojska na uczelniach. Wszyscy studenci, niezależnie od kierunku, musieli zaliczyć tzw. Studium Wojskowe.

- Dzień, w którym mieliśmy zajęcia wojskowe, to był dzień spisany na straty - zgodnie przyznają ówcześni studenci.

A poza tym były takie przedmioty, jak ekonomia polityczna socjalizmu i kapitalizmu czy filozofia marksistowska. Jeżeli jakiś rok miał pecha i trafił na kiepskiego wykładowcę, to niewiele na tych zajęciach zyskał.

Pikiety, strajki, okupacja

Pierwsza prawdziwa próba konsekwencji i solidarności to był okres tzw. wydarzeń bydgoskich, podczas których milicja ciężko pobiła działaczy tamtejszej Solidarności, między innymi Jana Rulewskiego. To zdarzenie zbulwersowało całą Polskę, Solidarność ogłosiła ogólnokrajowy protest, w naturalny sposób studenci się w to włączyli.

To była próba generalna przed strajkiem okupacyjnym, który trwał na przełomie listopada i grudnia 1981 roku.

- Atmosfera gęstniała. Coś wisiało w powietrzu - wspomina Ryszard Zieliński. - Solidaryzowaliśmy się ze studentami warszawskiej Wyższej Szkoły Pożarniczej, którzy walczyli o swoje prawa. Zostali brutalnie spacyfikowani. Na uczelniach w całej Polsce rozpoczęły się studenckie strajki okupacyjne.

Niczego nie żałujemy

Janusz Smaczny, który wtedy studiował na architekturze i był przewodniczącym NZS na Politechnice Białostockiej, wspomina czas listopadowo-grudniowego strajku jako piękny okres swojego życia.

- Tego się nie da opisać, jak bardzo czuliśmy się ze sobą związani - opowiada. - To było wielkie przedsięwzięcie logistyczne: zgromadzeni w jednym miejscu studenci, których trzeba było nakarmić, zapewnić podstawową higienę i jakoś zorganizować czas.

Nie nudzili się. Do okupujących uczelnie studentów przychodzili wykładowcy. Dyskutowali, czytali. Ktoś pisał wiersze, ktoś grał na gitarze, ktoś rysował plakaty.

Strajk zakończył się 12 grudnia. A w nocy, 13 grudnia, rozpoczął się stan wojenny.
Wielu studentów z NZS-u zeszło do podziemia. Aktywnie włączyli się w działalność wydawniczą, w kolportaż "bibuły".

- Jakoś byliśmy psychicznie nastawieni na to, że mogą nas aresztować, ale kiedy w końcu przyszedł ten moment, nie było mi do śmiechu - wspomina Zosia, która przesiedziała na Kopernika siedem miesięcy.
Ryśka Zielińskiego zabrano z warszawskiego mieszkania i przywieziono do aresztu w Białymstoku. Darek Boguski, jego kolega z historii, też przesiedział kilka miesięcy.

Janusz Smaczny był świadkiem aresztowania swojego brata. Długotrwały stres, zmęczenie i silne emocje sprawiły, że Janusz dostał udaru. Bezpieka nie miała odwagi wyciągać człowieka w takim stanie ze szpitala.
- Tamte lata to była szkoła życia i przyjaźni. Dzisiaj mamy różne poglądy i sympatie polityczne, ale się spotykamy, dyskutujemy, nieraz się kłócimy - mówi Darek Boguski. - Bo się szanujemy i lubimy.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny