Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ewa Sulejczak. Warszawianka, co historię Kobyli spisała

Agata Sawczenko
Agata Sawczenko
Dom ma wyglądać jak wtedy, gdy został zbudowany - postanowiła Ewa Sulejczak jeszcze przed remontem. Dlatego zostawiła stare okna, a ocieplenie poprowadziła od wewnątrz budynku
Dom ma wyglądać jak wtedy, gdy został zbudowany - postanowiła Ewa Sulejczak jeszcze przed remontem. Dlatego zostawiła stare okna, a ocieplenie poprowadziła od wewnątrz budynku Wojciech Wojtkielewicz
Ewa Sulejczak do niewielkiej Kobyli w gminie Perlejewo sprowadziła się 15 lat temu. Prosto z Warszawy. Miejsce to wybrała... jeżdżąc palcem po mapie. Dziś nie żałuje decyzji sprzed lat

Mam do opowiedzenia 72 lata! - śmieje się Ewa Sulejczak, gdy słyszy prośbę, by podzieliła się swoją historią. Opowieść jednak zaczyna już od dorosłego życia, choć do dzieciństwa, przynajmniej na moment, też w tej historii wróci.

Prof. Jan Kochanowicz: W podręcznikach są suche fakty. My uczymy studentów, jak leczyć prawdziwego pacjenta

Ewa Sulejczak to warszawianka - tak zresztą czasem do tej pory nazywają ją sąsiedzi. W stolicy skończyła studia geograficzne, pracowała na uczelni, zdobyła naukowy tytuł doktora, została wicedyrektorem instytutu, napisała akademicki podręcznik. I… zrezygnowała z pracy naukowej, zwolniła się z uczelni i zatrudniła w szkole podstawowej, społecznej.

Kobylę znalazła palcem na mapie

- Nie chciałam do państwowej, znałam ich wady od podszewki, bo rodzice byli nauczycielami - tłumaczy.

Przeszła tę szkołę - jak mówi - cztery razy! I zatrudniła się w wydawnictwie. Najpierw pisała programy nauczania z geografii, później została redaktorką. A gdy już przeszła na emeryturę, kolejne wydawnictwo poprosiło ją o napisanie podręcznika. Z geografii, oczywiście. Do gimnazjum.

Zgodziła się. Ale w czasie pisania tego podręcznika już miała w głowie tylko jedno: Co ja robię w tej Warszawie?!

- Mieszkałam tuż obok Trasy Łazienkowskiej, huk i światła całą noc. Kieliszki w barku musiały stać oddalone o centymetr jeden od drugiego, bo inaczej by się stłukły - wspomina. A ona już wtedy potrzebowała spokoju.

Zaczęła więc szukać. Najpierw jeździła palcem po mapie, a za chwilę już przeglądała w internecie ogłoszenia o sprzedaży siedlisk. - Ciągnęło mnie na Podlasie - przyznaje. I tłumaczy: - Mało tu przemysłu i zróżnicowanie ludnościowe. Wtedy to było intuicyjne, dziś wiem, że właśnie to jest urok Podlasia.

Znalezienie podlaskiej przystani nie przychodziło jej jednak łatwo. Każde z siedlisk, które jechała obejrzeć, miało więcej wad niż zalet. W końcu znalazła: Kobyla!

W Białymstoku jak w Bollywood. Zobacz, w jakich pięknych strojach tańczą białostoczanki

- Pięknie prezentowała się na mapie. Wyglądała, jakby leżała w środku lasu, na polanie. Zaintrygowała mnie też nazwa: Kobyla, bo dzieciństwo spędziłam we wsi Kobyla Wola.

Co prawda tamta Kobyla położona jest tuż za Garwolinem, w stronę Lublina, a ta w gminie Perlejewo, ale co tam!
Gdy mignęło jej w internecie ogłoszenie: Kobyla. Siedlisko do sprzedania, długo się nie zastanawiała.

Namówiła brata, przyjechali.

- Wrażenie było wtedy okropne - przyznaje pani Ewa.

15 lat temu Kobyla wyglądała zupełnie inaczej niż dziś. - Na skrzyżowaniu rozwalony przystanek, pełno śmieci, dziury w bruku, w chałupie okna powybijane, podłoga zapadnięta, pajęczyny, wszędzie pokrzywy, wysuszone takie. A do tego listopad! - wspomina Ewa Sulejczak.

Warszawianka przyszła lasem

Brat pokiwał głową:

- I co? Będziesz tu mieszkała?

Wtedy dała się zabrać z powrotem. Bardzo zawiedziona. I już za kilka tygodni sama siebie zadziwiła: ja to kupię. Wytargowała cenę. I już w styczniu spakowała plecak, wsiadła w autobus i… przyjechała do Ciechanowca. A stamtąd - piechotą do Kobyli, na skróty. Cała wieś później się dziwiła: warszawianka przez las przyszła! Bo okazało się, że w lesie to nawet miejscowi się gubią.

- A ja przyszłam, dotknęłam domu i tak jakby mi się baterie ładowały - przymyka oczy pani Ewa. Co w nim takiego wtedy było - nie potrafi powiedzieć. - On był po prostu dla mnie - szepcze.

Już wtedy wiedziała, że chce wyremontować dom, ale jak najmniej zmieniając. Ma być dużo drewna, wygodnie, ale musi być widać, że to dom stary, ze swoją historią. Nie chciała zmieniać elewacji, więc od razu szukała fachowca, który ocieplenie zrobi od wewnątrz. Nie chciała zmieniać okien, drzwi...

- Proszę zobaczyć, jakie wysokie sufity. I jaki był obszerny, jak na czasy sprzed stu lat. Tu mieszkali bogaci gospodarze - zauważa.

Udało jej się znaleźć fachowca, który szanuje tradycję. Wie, jak naprawić, by było dobrze, ale by zachować jednocześnie charakter domu.

Jolanta Nierodzik - projektantka i krawcowa. Jest jak wróżka, która spełnia marzenia. Swoje i innych

- Piec jest absolutnie nietknięty, no blacha wymieniona. Ale mi nie przeszkadza, że niektóre kafle potłuczone. A okna były tak pogniłe, miały tak nieprawdopodobnie pobite szyby... A majster kochany tu wyciął taką eLkę, dosztukował tutaj, a cała reszta jest stara - pani Ewa pokazuje futryny.

Podobnie jest z całym domem. Podłoga jest stara, tylko wyczyszczona. Tam, gdzie nie nadawała się do użytku, położyli cegły. Nowe progi majster tak wyheblował, że wyglądają, jakby miały ze sto lat. A drzwi… Od drzwi wszystko się tu zaczęło. I od kota.

Wszystko zaczęło się od kota

- Całe moje zamiłowanie do tradycji zaczęło się od kota - podkreśla pani Ewa.

Bo pani Ewa do Kobyli przyjechała z kotami. Zamieszkali w jednej części domu, podczas gdy majster pracował w drugiej. Ale i ta zajęta przez nich nie była jeszcze skończona. Dach był co prawda nowy, instalacja elektryczna wymieniona, by było bezpiecznie. Ale zimno było, szpary w ścianach takie, że rękę można było włożyć. To Ewa chociaż drzwi zamykała, żeby tak nie hulało. A kotek jak to kotek - gdy chciał wyjść, drapał. Drapał drzwi, drapał klamki... I pomógł. Bo spod wielu warstw olejnej farby wyłoniły się wspaniałe, drewniane drzwi z mosiężnymi klamkami. Piękne! - orzekła wtedy pani Ewa. I postanowiła je uratować. Dzień i noc pracowała kawałkiem papieru ściernego. Tak pokaleczyła ręce, że nie mogła utrzymać nawet papierosa. Rano przyszedł majster: - Takie rzeczy to się robi opalarką!

Posłuchała. Dzięki temu ma dziś w domu piękne, ponad 80-letnie drewniane drzwi.

- A skąd wiem, że ponad 80-letnie? Proszę zobaczyć! - pani Ewa wskakuje na stołeczek i zdejmuje wiszące na ścianie ramki.

Na większości jest - po prostu! - dom. Ujęcia z tego samego miejsca przedstawiają jego metamorfozę - ze zniszczonej rudery do budynku nagrodzonego w konkursie na „Najlepiej zachowany zabytek”. Ale jedna ramka jest szczególna. To tam Ewa trzyma fragmenty gazet z datą 20 grudnia 1936 i tytułem „Kurjer”, którymi było wytapetowane jedno z pomieszczeń.

Skończyło się na tym, że tak naprawdę mieszka w jednej tylko połowie domu. Ma dość nowocześnie urządzoną sypialnię, do której wchodzi się w przez kuchnię - bo tak przecież było w dawnych domach. Kuchnia to przytulny misz-masz tradycji i wygody. Jest tu dużo drewna, kaflowy piec, stare, piękne okna (przez które zimą trochę wieje, ale pani Ewa zapewnia, że jej to nie przeszkadza) oraz potrzebne do wygodnego życia sprzęty.

- Tu jest eklektycznie, ale mi to pasuje. Bo dzięki temu mogę to pomieszczenie ozdabiać, jak sobie chcę - pokazuje.

Druga część domu to wszystko, co udało jej się zdobyć starego, historycznego: meble, dawne sprzęty, naczynia, tkaniny. Część tych przedmiotów należy do gminy, bo pani Ewa działa w stowarzyszeniu Kobyla 560, która dba właśnie m.in. o zachowanie tradycji tego regionu i pamięci o historii. Część przedmiotów należy do niej - prezentuje to, co wyszukała u siebie w domu podczas remontu, na strychu, w piwnicy lub to, co przynieśli jej ludzie.

Remigiusz Filarski: Urlop może być dobrym momentem, by niczym rakieta wystartować w przestrzeń zdrowego odżywiania

No właśnie. Jak już było po remoncie, Ewa zorientowała się, że brakuje jej trochę sprzętów. Zapytała w sklepie, czy może ktoś ma stary stół do odsprzedania. Wieść, że warszawianka szuka starych mebli i sprzętów, rozniosła się po okolicy. I zaczęto jej znosić. Niektóre rzeczy to prawdziwe caceńka! Lampa naftowa, stare skrzypce! Tkaniny, obrusy, ozdoby, dzbanki, a nawet starą, zardzewiałą maszynkę do cięcia tytoniu, powojenną, poniemiecką maszynkę do ostrzenia ołówków, narty zrobione przez jakiegoś gospodarza. Ewa marzy, by kiedyś stworzyć gdzieś w gminie niewielkie muzeum, żeby pokazywać te skarby ludziom. Na razie jednak sama cieszy się ich widokiem. I pokój „muzealny” oddaje koleżankom, gdy te przyjeżdżają latem z Warszawy w odwiedziny.
Na samym zbieraniu historycznych staroci zresztą się nie skończyło. Ewa tak polubiła swój nowy dom, że postanowiła dowiedzieć się czegoś o ludziach, którzy tu wcześniej mieszkali. No niestety, zbieranie wiadomości szło bardzo opornie. Ktoś tam niby powiedział, że mieszkańców gdzieś zesłano, ale nic więcej nie udało się dowiedzieć.

- No dobrze, pomyślałam. O samym domu niczego się nie dowiem, ale może warto zacząć zbierać informacje o okolicy? - wspomina pani Ewa.

Zaczęła szperać w materiałach, które miała na swoich półkach.

- Ale szybko przerwałam, bo znienacka mnie napadło, żeby się zająć swoim rodem. Zaczęłam szperać oczywiście w internecie, dowiadywać się, szukać przodków. Miałam szczęście, że przez dwa tygodnie siedzenia dzień i noc doszłam do 1802 roku. A przecież moi przodkowie to niepiśmienni chłopi! Mój ojciec był pierwszą osobą w rodzie, która w ogóle do jakichkolwiek szkół poszła! A jednak tyle się o nich zachowało! Głównie oczywiście z ksiąg parafialnych. I pisanych po rosyjsku - wspomina pani Ewa.

I podkreśla:

- Nagle zorientowałam się, jakie ważne jest i jak dużo daje takie grzebanie się w swoich korzeniach. I wtedy pomyślałam: o miejscu, w którym żyję, też warto coś wiedzieć. Też warto wiedzieć, w co ja wpadłam.

Znów więc zaczęła szperać: i w książkach, i w internecie. Okazało się, że tam o Kobyli też jest mnóstwo fajnych rzeczy.

Spisała historię Kobyli. Wiek po wieku

Postanowiła to spisać. Ale już nie tylko tak, dla siebie - jak zrobiła to z historią swego rodu, ale tak, by mieszkańcy też mogli z tego skorzystać.

- Teksty są więc krótkie, a historia podzielona na wieki. No bo co jest łatwiej zapamiętać? Nie rok 1789, tylko XVIII wiek! Poszłam więc w książce wiekami.

Każdy rozdział rozpoczęła od tego, kto wtedy rządził na świecie, w Polsce, kim byli właściciele Kobyli, kto tu pracował i jak pracował, bo okazało się, że w Kobyli bardzo często zmieniali się właściciele. To bardzo ciekawe, bo okazywało się na przykład, że w tysiąc czterysta trzydziestym którymś roku ktoś komuś te ziemie nadał. A 30 lat później - ktoś inny nadał je komuś innemu. Panią Ewę wciąż ciekawiło: dlaczego, kto, czemu tak szybko?

- A do jakiego źródła bym nie zajrzała - wszędzie tylko sucha relacja. A ja sobie wciąż zadawałam pytanie: co tu się działo? - przyznaje pani Ewa.

Grzebania w internecie było co niemiara. Odpowiedzi na niektóre pytania znajdowały się w zaskakujących miejscach, na przykład na stronie Międzyrzecza Podlaskiego.

- A czasem trzeba było przeczytać ogromną książkę, żeby jedno zdanie złapać - mówi.

I zdradza odpowiedź, dlaczego właściciele tych ziem zmieniali się tak często: - Bo to był teren pogranicza. W zależności od tego, co się działo w polityce, przechodził raz w jedne ręce, raz w drugie. Książę mazowiecki dawał Kobylę jednemu, ten się opowiedział po złej stronie w jakichś przepychankach u władzy i w związku z tym stracił nadanie, a nowy władca swojemu nowemu pupilowi przekazał nadanie - opowiada.

Do tego najważniejsze wydarzenia. A na koniec podsumowanie: co po tym wieku pozostało do dziś. W sumie wyszło ponad 70 stron, ale kilka ostatnich to spis literatury, a kilka pierwszych - wstęp.

Co się teraz dzieje z książką?

- Jest w moim komputerze - mówi pani Ewa.

Na zwykłej drukarce wydrukowała tylko pięć egzemplarzy. Poprosiła o zbindowanie. Część rozdała, cześć pożyczyła. Żaden do niej nie wrócił. Ale to dobry znak. Znak, że się podoba. Że zaciekawia. Jedna z obdarowanych pań opowiadała, że wieczorem zajrzała do książki na chwilę i nie zasnęła, dopóki nie przeczytała całości, tak ją zaciekawiła. Czy autor może dostać większy komplement? Większą radość?

Pani Ewa nie ma jednak wątpliwości - książka nie zostanie wydana w tradycyjny sposób.

- Nie stać mnie na to, a szans na dotację nie mam - przekonuje.

Konsultowała to już z historykami. Powiedzieli, że trzeba by wszystko inaczej poukładać. A ona nie chce. Postanowiła, że granice będą wyznaczały koniec i początek danego wieku i zmieniać już nic nie będzie. Uważa, że tak jest ciekawiej. A poza tym, nie jest historykiem, nie musi więc do tych historycznych założeń się dostosowywać. I może działać po prostu w sposób popularyzatorski.

- Myślę, że tej zimy usiądę, by dorobić tom drugi. Bo w pierwszym doszłam do 1918 roku. Teraz czas na Niepodległą - uśmiecha się.

Jednak do tomu drugiego podeszła już inaczej. Grzebanie w internecie i książkach zastąpiły spotkania z ludźmi. Pierwszy tom realizowała pod hasłem: uratować to, co ginie w potopie informacji. Drugi tom chce zrealizować na zasadzie: uratować to, co może zostać zapomniane. O opowieści poprosiła mieszkańców Kobyli. Niemal wszyscy się zgodzili. Okazało się, że do opowiadania jest mnóstwo, nawet w tych domach, których mieszkańcy początkowo twierdzili, że nie mają takich historycznych wspomnień, dokumentów.

To jej miejsce na Ziemi

- Znalazły się nieprawdopodobnie ciekawe opowieści - mówi pani Ewa. Sfotografowała też to, co sąsiedzi mają w domach: pamiątki, listy...

Teraz przed nią zima, będzie pisać... Bo latem nie zawsze jest na to czas. Ewa umie znaleźć sobie zajęcie. Jak nie wyrywa pokrzyw, to układa ścieżki z polnych kamieni (niektóre są takie duże, że trzeba je było toczyć). Jak nie obserwuje ptaszków - a tyle przylatuje do jej ogrodu każdego dnia! - to zakłada stowarzyszenie. Nazywa się Kobyla 560. Wspólnie z mieszkańcami starają się zachować tradycję. Tu też planują zrobić książkę, tym razem z przepisami.

A Ewa Sulejczak nie ma wątpliwości: w Kobyli znalazła swoje miejsce na Ziemi. Pewnie, zawsze tu będzie trochę obca, bo mimo że jest tu już ponad 15 lat, to dla niektórych nadal jest tą warszawianką, co sama przeszła przez las. W dodatku trochę dziwną, bo ma swoje zdanie.

od 12 lat
Wideo

Niedzielne uroczystości odpustowe ku czci św. Wojciecha w Gnieźnie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Ewa Sulejczak. Warszawianka, co historię Kobyli spisała - Plus Kurier Poranny

Wróć na poranny.pl Kurier Poranny