Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Chlor mógł zatruć cały Białystok. Czy dziś jesteśmy bezpieczni?

Maryla Pawlak-Żalikowska
Propan-butan, etylina, fosfor żółty, metanol i wiele innych substancji niebezpiecznych nadal przewożonych jest przez Białystok.

To było 20 lat temu! 9 marca 1989 roku na torach przy ul. Poleskiej wykoleiły się cysterny z chlorem. W każdą rocznicę tamtych zdarzeń powtarzamy, że Białystok przed katastrofą uchroniła Opatrzność Boska i wstawiennictwo sługi bożego ks. Michała Sopoćki.

Czy po 20 latach jesteśmy mądrzejsi? Przepytaliśmy tych, którzy odpowiadają za nasze bezpieczeństwo - czy teraz poradziliby sobie z tamtą sytuacją?

Mieszkańcy poszli do sądu

- Co prawda te wywrócone cysterny miały podwójne płaszcze ochronne, ale przecież w każdej chwili mogły zostać uszkodzone zawory czy klapy - mówi prezydent Tadeusz Truskolaski. - A ratownicy nie mieli nawet masek przeciwgazowych. Zresztą nawet gdyby mieli, nic by to nie dało. Brak negatywnych skutków tego wydarzenia faktycznie można rozpatrywać w kategorii cudu. Dziś chlor w mieście (choćby do uzdatniania wody) jest przechowywany w zbiornikach po 500 kg, a nie po 100 ton, jak w owych wywróconych cysternach.

- Ówczesna, nazwijmy to, spontaniczność działań była ogromna - wspomina Maciej Żywno, wtedy uczeń podstawówki, dziś wojewoda podlaski i tym samym szef Wojewódzkiego Centrum Zarządzania Kryzysowego. - Teraz, od przepisów prawa do sprzętu, wszystko działa inaczej.

Wydarzenia sprzyjały mistycznej ich ocenie, ale trzeba przyznać, że mieszkańcy miasta od razu wzięli się też za całkowicie racjonalne załatwienie sprawy. Władzy, która pozwoliła na takie zaniedbania, z miejsca przyłożyła Solidarność.

- Byliśmy jeszcze wtedy nielegalni - wspomina Stanisław Marczuk, ówczesny przewodniczący związku. - W naszym biuletynie opublikowaliśmy tekst-protest przeciwko "puszczaniu" przez Białystok cystern z chlorem i takim zaniedbaniom na kolei.

Skutecznym orężem przeciwko takim praktykom okazał się proces, jaki mieszkańcy Białegostoku - jako Obywatelski Klub Ekologiczny - wytoczyli Dyrekcji Okręgowej PKP oraz Rejonowi Przewozów Kolejowych w Białymstoku. 31 sierpnia 1989 r. przed Sądem Wojewódzkim w Białymstoku rozpoczęła się rozprawa. A wyrok zapadł 27 grudnia 1989 roku. Korzystny dla miasta.

I drogą, i koleją

Czy to znaczy, że cysterny z chlorem już u nas nie jeżdżą? Nie jeżdżą - zapewniają włodarze miasta i regionu.

W ogóle chlor nie jeździ? Jeździ, bo jest nadal wykorzystywany do różnych celów, ale - jak mówi Jerzy Dudzicz, naczelnik wydziału operacyjnego białostockiej straży pożarnej - w beczkach. Są one nie tylko bezpieczne, ale w dodatku mają kilka razy mniejszą objętość niż cysterna. Skala zagrożenia jest więc też mniejsza.

Większość niebezpiecznych materiałów jeździ po drogach, a nie koleją.

- Szacuje się - mówi prezydent Truskolaski - że blisko 10 procent wszystkiego, co jeździ, to ładunki niebezpieczne. Z tego 90 procent to ładunki ropopochodne: olej napędowy i benzyna.

Prezydent podkreśla, że większość tych transportów nie jedzie przez centrum Białegostoku. Gorzej mają małe miasta, jak Augustów, gdzie tiry jadą jego środkiem.

- Dlatego tak ważna jest budowa dróg i obwodnic miast - dodaje Tadeusz Truskolaski. - I choć z ekologami należy się generalnie zgadzać w sprawie ochrony przyrody, to jednak dzisiejszy stan dróg stwarza więcej zagrożeń dla natury niż nowoczesna obwodnica. Po jej wybudowaniu uzyskujemy przecież zupełnie inną jakość. Choćby rozlanie się plamy oleju napędowego na drodze Białystok - Augustów - Budzisko - wszystko natychmiast zanieczyści glebę. Skażone zostaną wody podskórne i powierzchniowe. A przy nowoczesnych drogach odstojniki wszystko zablokują. Czyli nowe inwestycje znacznie poprawiają sytuację w zakresie bezpieczeństwa i ochrony środowiska.

Zasady przewozów koleją niebezpiecznych substancji regulują przepisy, które Polska ratyfikowała już wiele lat temu - bo w roku 1968. Ale jak widać po owej niedoszłej, białostockiej katastrofie, papierowymi - dosłownie i w przenośni - paragrafami niczego się nie zwojuje.

Elektroniczne syrenyzamiast poczty pantoflowej

Maciej Żywno, wojewoda podlaski przekonuje, że bardzo skuteczne są przepisy z roku 2004 o przewozie koleją towarów niebezpiecznych, które nakładają zarówno na kolej, jak i na właściciela takiego transportu określone obowiązki.

Wszystkie transporty są monitorowane zarówno przez PKP Polskie Linie Kolejowe Zakład Linii Kolejowych w Białymstoku, jak i straż graniczną, Inspekcję Transportu Drogowego, Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska i Państwową Straż Pożarną. O każdym transporcie towarów niebezpiecznych powiadamiane jest Wojewódzkie Centrum Zarządzania Kryzysowego Podlaskiego Urzędu Wojewódzkiego.

Czy taki monitoring jest skuteczny?

- Tak - zapewnia nas wojewoda. - Bo kary za nieprzestrzeganie tych przepisów są bardzo wysokie. Przewoźnikowi nie kalkuluje się ich naruszanie.

20 lat temu o wywrotce cystern większość mieszkańców miasta, w tym ci potencjalnie zagrożeni, dowiedzieli się w południe. Choć wydarzenie miało miejsce w nocy. A w dodatku była to wiedza przekazywana tzw. pocztą pantoflową.

- Dzisiejsza sytuacja jest w ogóle nieporównywalna z tamtą - zapewnia prezydent Truskolaski. - W 1989 roku jednostka ratownicza była tylko w Puławach. Dziś mamy specjalistyczny sprzęt na miejscu. Wiedza o tym, co robić w takich sytuacjach, była bardzo mała, a miasto nieprzygotowane na takie przypadki. Teraz jest inaczej - każdy wie, co ma robić. A my jesteśmy powiadamiani błyskawicznie. Dyżurny z centrum działań ratowniczych dzwoni do mnie i jednego z moich zastępców, dzięki czemu np. o katastrofie w Alfie, która była po godz. 7 rano, dowiedziałem się pół godziny później, choć byłem za granicą.

Oczywiście z samej wiedzy prezydenta czy wojewody o katastrofie nic nie wynika.

Przed skutkami takich wydarzeń ma nas bronić system ratownictwa.

- Żeby zaprezentować, jak możemy powiadomić mieszkańców miasta czy określonej dzielnicy np. o ewakuacji, mógłbym np. złożyć wszystkim życzenia świąteczne za pośrednictwem syren elektronicznych - opowiada obrazowo wojewoda. - Można za ich pomocą przekazywać komunikaty słowne. Wrażenie może jednak być bardzo silne, więc nie robimy takich rzeczy.

Takich "mówiących" syren mamy 47. Poza nimi w województwie jest 206 znanych chyba każdemu syren mechanicznych - "wyjących".

- Trenowanie przez odpowiednie służby zachowań i procedur właściwych na wypadek katastrof czy ataków terrorystycznych może być odbierane przez mieszkańców jako uciążliwość, bo wiąże się nawet z blokadą części miasta, ale inaczej się nie da - mówi wojewoda i przypomina, jak jesienią policyjni antyterroryści eliminowali (ćwiczebnie) terrorystów na naszym dworcu. Z kolei służby ratownicze trenowały w Adamowie w gminie Mielnik akcje na wypadek pożaru zbiorników z ropą.

Kiedy pytam wojewodę, czy jego zdaniem, mieszkańcy np. gminy Mielnik mogą czuć się zagrożeni obecnością zbiorników z propanem-butanem, ten odpowiada, że wręcz przeciwnie.

- Rygory bezpieczeństwa, profesjonalizm służb ratowniczych i ich wyposażenie poprawiają bezpieczeństwo mieszkańców - odpowiada Maciej Żywno. - W razie jakiegokolwiek pożaru w okolicy do obrony siedzib ludzkich kieruje się właśnie te specjalne ekipy. Bo są najbliżej.

Wojewoda zwraca uwagę, że dzisiejsze standardy zabezpieczeń substancji uznanych za niebezpieczne mają się nijak do tych, jakie były 20 lat temu.

- Dochodzi do tego, że na stacjach benzynowych na Zachodzie coraz częściej nie obowiązują zakazy palenia - przekonuje. - Tak wysoce specjalistyczny sprzęt chroni tam urządzenia przez ulatnianiem się gazu czy zapłonem paliw płynnych.

Od 1991 roku na mocy prawa za organizację i prowadzenie działań ratowniczych odpowiedzialna jest w Polsce Państwowa Straż Pożarna.

- Dziś sytuacja, że w razie katastrofy nikt nie wie co i w jakiej kolejności, kto i czym ma robić, jest nie do pomyślenia - wskazuje na różnicę Jerzy Dudzicz, naczelnik wydziału operacyjnego Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Białymstoku. To tutaj znajduje się centrum ratownicze, do którego kierowane są sygnały spod numeru 998.

W centrum ratownictwa strażacy mają karty z symbolami materiałów niebezpiecznych, dzięki którym są w stanie błyskawicznie decydować, jak się zachować w razie zgłoszenia wypadku z taką właśnie substancją.

- Gdy trafia do nas np. informacja, że wywrócił się samochód cysterna, pytamy o napisy i symbole na pomarańczowych tabliczkach informacyjnych takiego transportu - wyjaśnia Jerzy Dudzicz. - I już mamy pierwsze wskazówki.

- Oczywistym jednak jest, że jeżeli powiadamiający o wypadku nie jest w stanie dostrzec tabliczki, nie namawiamy go, aby podszedł bliżej - wyjaśnia strażak. - Najważniejsze jest bezpieczeństwo ludzi.

Zgodnie z procedurami w razie określenia strefy zagrożenia np. wybuchem czy skażeniem tylko strażacy mają prawo się w niej znaleźć. Na szczęście wyposażenie jednostek specjalistycznych, przynajmniej w Białymstoku, jest coraz bardziej odpowiednie do ich odpowiedzialności za nasze bezpieczeństwo.

Strażak jak Terminator

Dumą białostockiej straży jest zarówno samochód ratownictwa chemicznego, jak i tzw. wozy mega-city, które mają oprzyrządowanie zdolne obrócić wywróconą na drodze cysternę.

Samochód chemiczny nasi strażacy mają od połowy 1995 roku; są w nim pompy do różnych substancji chemicznych, zbiorniki, środki wiążące chemicznie, neutralizatory. Strażacy mają też separatory oleju czy zapory służące do ograniczania rozprzestrzeniania się substancji ropopochodnych na rzekach czy strumieniach.

Mają zaciskacze do rur i kilka specjalistycznych mierników, dzięki którym można precyzyjnie określić zagrożenie wybuchem chloru, siarkowodoru czy podobnych substancji. Mają wreszcie profesjonalną odzież ochronną w razie skażenia chemicznego czy aparaty do oddychania o większej pojemności niż przed laty.

- Zrobiliśmy już nawet rozpoznanie, dzięki któremu potrafimy określić, w którym miejscu możemy ustawić się przy naszych rzekach tak, aby umieścić na nich zapory. Nie działamy w ciemno - zapewnia Jerzy Dudzicz.

Wojewoda Maciej Żywno dodaje, że każdy z systemów ratowniczych województwa powiązany jest z tym szczebel wyżej. W powiatach i gminach ludzie nieustannie są szkoleni, jak sobie radzić w razie poważnych zagrożeń (choćby związanych z nawałnicami). Chodzi m.in. o to, żeby np. ktoś zatrudniony na 1/3 etatu nie miał tylko jednej trzeciej wiedzy na temat ratownictwa.

Teoretycznie więc - przy takim systemie zabezpieczeń - powtórka takiego wydarzenia jak przed 20 laty jest mało prawdopodobna. Ale skoro zaledwie tydzień temu w Atlantyku zderzyły się ze sobą dwie podwodne łodzie atomowe... Lepiej chuchać na zimne.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny