Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Widmo ekspansji islamu nad Europą. Zapłacimy za niekontrolowaną imigrację.

Adam Willma ("Gazeta Pomorska")
Duchowni muzułmańscy chętnie mówią o tolerancji i akceptacji, ale milczą, gdy pytamy o te same wartości w kontekście chrześcijan w świecie arabskim - mówi Andrzej Lubowski, publicysta ekonomiczny.
Duchowni muzułmańscy chętnie mówią o tolerancji i akceptacji, ale milczą, gdy pytamy o te same wartości w kontekście chrześcijan w świecie arabskim - mówi Andrzej Lubowski, publicysta ekonomiczny. Fot. sxc.hu
Wśród imigrantów jest wielu, którzy ciężką i uczciwą pracą chcą polepszyć sobie warunki bytowe, ale są też tacy, i nie jest to marginalny odsetek, którzy szukają łatwego chleba.

Obserwator: Szwajcarzy głosują przeciwko budowie meczetów, w Niemczech rozpoczyna się właśnie wielki kongres antyislamski, w Warszawie trwa protest przeciwko budowie centrum kultury muzułmańskiej. Nawet uczestnicy Zjazdu Gnieźnieńskiego ostrzegają przed ekspansją islamu. Nowe widmo krąży nad Europą?

Andrzej Lubowski, publicysta ekonomiczny: Histeria nie jest dobrym nauczycielem, ale wobec takich wydarzeń, jak sukces wyborczy antyimigracyjnej Partii Wolności w Holandii, nie sposób przechodzić obojętnie. To manifestacja rosnącego zaniepokojenia. Co ciekawe, jeśli spojrzeć na statystyki, to okazuje się, że cały czas liczba muzułmanów w Europie jest dość znikoma.

20 milionów.

- Czyli mniej niż 5 procent ogółu ludności. A do tego spora część z nich to ludzie urodzeni w Europie. Jednak w ciągu ostatnich 10 lat mieliśmy serię poważnych wydarzeń, które zmieniły nastawienie Europejczyków do tej grupy. Myślę przede wszystkim o atakach terrorystycznych w Stanach Zjednoczonych, w Londynie i Madrycie. Charakterystyczne było to, że przywódcy ugrupowań muzułmańskich nigdy jednoznacznie nie odcięli się od tych wydarzeń. To wszystko sprawia, że wzrasta niechęć.

Ale jest też drugi ważny powód - zachodnie państwo dobrobytu zaczyna przeżywać trudności i coraz powszechniej kwestionowany jest pogląd, że korzyści ekonomiczne związane z napływem imigrantów do Europy równoważą zmiany społeczne, do jakich w ich rezultacie dochodzi.

W Polsce pojawia się dziś argument, który kilkadziesiąt lat temu skłonił do otwarcia granic Niemcy i Francję - ktoś będzie musiał zarobić na nasze emerytury.

- Jeśli w Europie Zachodniej pojawiają się protesty przeciwko imigracji, to nie dlatego, że Turek czy Węgier pracuje w naszych firmach, ale przede wszystkim wskutek dyskomfortu związanego z różnicami kulturowymi. Prawdziwym problemem jest brak asymilacji. Te społeczności na ogół nie tylko się nie asymilują, ale wręcz zamykają się w swoich kręgach.

W założeniu o konieczności wspierania się imigracją wiele jest iluzji, mitów i niedopowiedzeń. To prawda, że nasze społeczeństwo się starzeje. Ale czy możemy z tego wyciągać wniosek, że zabraknie rąk do pracy? A co z dwucyfrowym wskaźnikiem bezrobocia w niektórych krajach Unii?

Cudzoziemcy podejmują się prac, których Europejczycy nie chcą.

- To nie do końca prawda. Nie chcą się podjąć przy obowiązujących stawkach. Od 20 lat mieszkam w Kalifornii, gdzie fach ogrodniczy przejęli niemal całkowicie Meksykanie. Dzieje się tak nie dlatego, że Amerykanie nie mają pojęcia o strzyżeniu krzewów, ale nie są skłonni pracować za meksykańskie stawki. Jeśli jednak bezrobocie powiększy się, również amerykańskie nastolatki zainteresują się pracą w ogródkach.

Niech Pan to powie pracodawcom. Odpowiedzą, że znaczna część bezrobotnych to ludzie zawodowo unikający pracy. I że tania i konkurencyjna siła robocza opłaca się budżetowi, czyli również bezrobotnym.

- Jest tu kolejny mit - że ciężka praca imigrantów pozwoli Europejczykom nadal grać w golfa na portugalskich polach i każde wakacje spędzać na Majorce. Otóż imigranci mają pewien feler: podobnie jak my, starzeją się i mało prawdopodobne jest, że gdy osiągną wiek emerytalny, spakują walizki i wyjadą do ojczystego kraju. Do tego w większości kwalifikacje imigrantów są niskie, pensje również, a to powoduje, że wpłaty do systemu emerytalnego niewielkie. Zwykle więc imigranci są netto nie płatnikami, ale beneficjentami tego systemu. Warto przyjrzeć się danym statystycznym z Niemiec - 40 lat temu 2/3 Turków żyło z własnej pracy. Dziś pracuje niespełna 40 procent, podobnie ma się rzecz w innych krajach.

I nadal wykonują najbardziej niewdzięczne prace.

- Z dzisiejszej perspektywy można ocenić, że otwarcie na imigrantów przedłużyło życie niektórych gałęzi przemysłu. Problem w tym, że były to gałęzie i tak skazane na zagładę, takie jak włókiennictwo w Wielkiej Brytanii czy kopalnie w Niemczech.
Owszem, warto rozważyć zapraszanie imigrantów, którzy odnajdą się w nowoczesnych gałęziach gospodarki, ale za imigrację niekontrolowaną zapłacimy niebawem wszyscy. Pułapką jest tu prawo unijne. Wykorzystał je socjalistyczny premier Hiszpanii, Zapatero, gdy kilka lat temu, w geście wielkoduszności, ogłosił on amnestię dla nielegalnych imigrantów z Afryki Północnej.

Uzyskał dzięki temu głosy części muzułmanów, ale za jego wielkoduszność zapłacili podatnicy Belgii, Holandii czy krajów skandynawskich, do których ci imigranci - korzystając z przepisów unijnych - wyjechali.
Mam wielu przyjaciół wśród muzułmanów, zwłaszcza Turków. Kilka lat temu byłem w Istambule, dokładnie w tym samym czasie, gdy Austriacy zapowiedzieli, że wystąpią przeciwko przystąpieniu Turcji do Unii.

Wyraziłem wówczas wśród moich tureckich przyjaciół dezaprobatę wobec tego stanowiska. Ku mojemu zaskoczeniu, okazało się, że byłem bardziej proturecki niż oni. Usłyszałem: A czy byłeś w tureckich dzielnicach Wiednia? Jeśli nie, to pojedź i się przekonaj. To nie są Turcy, których ty znasz - to ludzie, którzy chcą w Wiedniu tworzyć swoją małą, bardziej dostatnią Turcję. Na miejscu austriackiego ministra głosowałbyś wówczas podobnie.

Głosowałby Pan?

- Pamiętam, co mówił mi kiedyś Zbigniew Brzeziński: Głównym dylematem, przed którym stoi Europa, to co zrobić z turecką aplikacją. Cokolwiek byśmy nie zrobili, rezultat będzie zły. Na przyjęcie Turcji zwyczajnie nas nie stać, ale odmowa przyjęcia bez konkretnego alibi będzie równoznaczna z popchnięciem Turcji w kierunku muzułmańskiego fundamentalizmu.

W naszej części Unii łatwiej oddać głos, bo sprawa bezpośrednio nas nie dotyczy. Imigranci traktują Polskę jako kraj tranzytowy.

- Spróbujmy uruchomić wyobraźnię, której kilkadziesiąt lat temu zabrakło Niemcom, Francuzom i Holendrom. Jestem pewien, że gdyby dziś mogli przewidzieć skutki imigracji, powiedzieliby: Dziękujemy, jakoś sobie poradzimy sami. Przekonanie, że "nasza chata z kraja" jest podwójnie mylne. Po pierwsze, nie będziemy wiecznie tylko beneficjentami Unii, ale staniemy się też płatnikiem netto.

Będziemy także krajem coraz zamożniejszym, a więc nasza atrakcyjność będzie rosła. Nie znalazłem nigdzie i zapewne - wskutek zasady politycznej poprawności - nie znajdę wyliczeń, jak bilansuje się udział społeczności imigrantów w gospodarce, ale stawiam hipotezę, że jest to raczej bilans ujemny.

Według demografów płaczemy nad rozlanym mlekiem. Jeśli obecna dynamika utrzyma się, jeszcze za naszego życia islam stanie się np. we Francji największą religią.

- Można zetknąć się z opinią, że w miarę przejmowania przez muzułmanów europejskich wzorców kultury spadać będzie przyrost w tej grupie, ale jak dotąd nie widać przekonujących dowodów, które by to potwierdzały. Nie ma też dowodów na postępującą sekularyzację tych środowisk, której się spodziewano. Mylne przekonanie wzięło się stąd, że pierwsza fala emigrantów napłynęła z krajów rządzonych przez świeckie reżimy o zabarwieniu nacjonalistycznym.

Tak było z Algierią, Egiptem, ale i z Turcją, Dzisiejsi imigranci np. z Gazy to jednak inny islam.

Elity polityczne nie dopuszczają dyskusji na ten temat, bo "moralnego obowiązku nie poddaje się pod głosowanie". W efekcie fala emigracji się nie zmniejsza, ale przyzwolenie na nią - owszem. Przewidywalny scenariusz jest taki, że niepokoje będą narastać, a władze zamożniejszych państw będą zachęcać imigrantów do powrotu. To byłoby możliwe, pod warunkiem że poprawiłby się rynek pracy w Algierii czy Maroku, ale nie bardzo w to wierzę. A zatem czeka nas rozwiązanie bardzo trudnego problemu.

Ale już w poważnych mediach, takich jak "Der Spiegel", o problemie imigracji mówi się otwartym tekstem.

- Rzeczywiście, ale minie trochę czasu, zanim podejmą ten temat politycy. Niestety, unikanie debaty o imigracji będzie tylko wzmacniać napięcia. Dodatkowo sprzyjać będzie temu fakt, że dialog z islamem przypomina jednokierunkową ulicę. Duchowni muzułmańscy chętnie mówią o tolerancji i akceptacji, ale milczą, gdy pytamy o te same wartości w kontekście chrześcijan w świecie arabskim. Podwójna retoryka jest zresztą powszechnie przez nich stosowana. Co innego słyszymy w oficjalnych wypowiedziach, a co innego mówi się współwyznawcom w mniej oficjalnych okolicznościach. Nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, na ile środowiska opiniotwórcze dla islamu biorą pod uwagę pokojową koegzystencję różnych religii, a na ile jest to element strategii, do momentu, kiedy zmieni się układ sił.

Uważam, że muzułmańskim liderom należy wprost zadawać pytanie, czy w ich pojęciu możliwe jest zaakceptowanie człowieka, który nie jest wyznawcą islamu. Ja nie usłyszałem dotąd z ich kręgu jasnej i ostatecznej odpowiedzi.

Nie przesadzamy z uogólnieniami?

- Wspomniany prof. Brzeziński tak mówił kiedyś o różnicy pomiędzy czasami obecnymi a przeszłością sprzed 150 lat: Kiedyś niewielka grupa ludzi była w stanie kontrolować miliony (tak jak czynił to niewielki kontyngent brytyjski w Indiach), dziś niewielka grupa ludzi potrafi zabić miliony. Nawet jeśli przyjmiemy, że 99,9 procent muzułmanów to ludzie miłujący pokój, pozostaje promil ludzi, który jest w stanie użyć każdej siły przeciwko tym, których uważa za wroga.

Znawcy islamu mówią o 10 proc. wyznawców radykalnej wersji tej religii.

- A zatem mamy do czynienia z armią 100 milionów ludzi. Jest to siła wielokrotnie większa niż NATO. Różnorodność jest cechą wzbogacającą i warto ją docenić. Bylibyśmy jednak ślepcami, nie potrafiąc uczyć się na błędach innych. Musimy przyznać, że względna jednolitość kulturowa ma swoje dobre strony. Szanujmy ją, oczywiście odrzucając wszystko, co pachnie rasizmem. Zanim jednak zaczniemy zastanawiać się nad ściągnięciem do pracy Turków, Somalijczyków, czy Polonusów ze Wschodu, pomyślmy, jak skłonić do pracy tę grupę, która pracy dziś nie ma.

Andrzej Lubowski - ur. 1948, ekonomista, publicysta, specjalista w dziedzinie zarządzania. Blisko 20 lat doświadczenia w amerykańskim sektorze finansowym.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny