Nie chcą jałmużny, ale godziwych zarobków. Bój o podwyżki w przedszkolach.

Komentarz: Martyna Tochwin

Komentarz: Martyna Tochwin

Podwyżka jak policzek

Są niezadowolone. Rozgoryczone. Oszukane i zlekceważone.

Trzy procent podwyżki to dla nich policzek. Bo umieją liczyć. Szumnie brzmiący procent, w ich przypadku przekłada się na jakieś 20, do 30 złotych podwyżki miesięcznie. Brutto.

Ale nie chcą się poddać. Już zapowiadają, że nie zadowolą się kolejnym rzuconym ochłapem. Chcą więcej zarabiać. Ich realnym oczekiwaniem jest wzrost płac o 10 procent.

Bo chcą mieć nie tylko na chleb, ale także na coś do chleba. Po prostu, chcą godnie zarabiać.

Swoją sprawą chcą zainteresować radnych.

Podwyżka o 20-30 złotych brutto miesięcznie to żadna podwyżka. To zwykła jałmużna - denerwują się pracownice obsługi sokólskich przedszkoli.

Wzrost swoich pensji mają poczuć już przy kwietniowej wypłacie. Wynagrodzenia miały bowiem wzrosnąć od 1 kwietnia tego roku.

O sprawie pisaliśmy tydzień temu. Wówczas to pracownice obsługi spotkały się z Krzysztofem Szczebiotem, zastępcą burmistrza odpowiedzialnym za oświatę.
O przyznanych podwyżkach dowiedziały się od swoich dyrektorek.

Czekały jednak na oficjalne wiadomości od burmistrza. Krzysztof Szczebiot obiecał im bowiem spotkanie w tej sprawie. Niestety, nie doczekały się.

- Pan Szczebiot nie odezwał się do nas, wbrew wcześniejszym zapewnieniom. Same zadzwoniłyśmy do burmistrza Małachwieja, żeby się z nim spotkać i porozmawiać - mówią pracownice.

Spotkały się w czwartek. Jednak to, co przekazał im burmistrz Sokółki Stanisław Małachwiej, jeszcze bardziej je rozgoryczyło.

- Zwiększyliśmy dotację na wszystkie przedszkola o dwadzieścia trzy tysiące złotych. Podczas spotkania z dyrektorkami przedszkoli ustaliliśmy, że pensje pracowników obsługi wzrosną o trzy procent - mówił burmistrz Małachwiej.

- To poniżej tego, czego oczekiwałyśmy. Przecież my zarabiamy od 800 do 900 złotych na rękę. To jakie będą podwyżki? Przecież to kpina - denerwowały się kobiety.

Janina Kucharewicz, skarbnik gminy przekonywała, że trzy procent to wszystko, co gmina może teraz zaproponować pracownicom obsługi. Podkreślała jednocześnie, że urzędnicy w tym roku też dostaną tylko takie podwyżki.

- Proszę nas nie porównywać. Co innego trzy procent od tysiąca trzystu złotych, a co innego od kilku tysięcy. Gdy ktoś tyle zarabia, to trzy procent to rzeczywiście dużo - ripostowały rozgoryczone kobiety.

Wzburzenie kobiet było jeszcze większe w momencie, kiedy dowiedziały się, że o ostatecznej wysokości podwyżek zdecydują dyrektorki. I że mogą je różnicować. A to oznacza, że wysokość podwyżki może wahać się nawet o kilka procent.

- My nie możemy ingerować w podział podwyżek. O tym decydują dyrektorki, biorąc pod uwagę chociażby zakres obowiązków czy odpowiedzialności - wyjaśniał burmistrz Małachwiej.

Pracownice obsługi zapowiadają, że swoją trudną sytuacją zainteresują radnych. Chcą przyjść także na czwartkowe obrady rady miejskiej, aby przedstawić swój problem szerokiej publiczności.

Oczekują podwyżki swego wynagrodzenia o 10 procent. I zapowiadają, że nie ustąpią i będą o to walczyć. Nie wykluczają również protestów.