To przecież w ich głównym obiekcie zainteresowań - kasie pancernej - przechowywano pliki banknotów o spadającej szybko wartości. Zdarzało się nawet tak, że zdobyty łup nie pokrywał kosztów przygotowania i przeprowadzania skoku. W niepodległym Białymstoku pierwszy występ rozpruwaczy kas ogniotrwałych miał miejsce w październiku 1924 r. w biurze Białostockiego Towarzystwa Pożyczkowo-Oszczędnościowego przy ulicy Kilińskiego 23.
Pewnego ranka sprzątaczka nie mogła otworzyć drzwi i zająć się porządkowaniem lokalu Towarzystwa. Woźny wezwał ślusarza. Ten też nic nie poradził. Trzeba było korzystać z drogi przez okno.
Jak napisały na drugi dzień gazety, widok biura przypominał najazd bolszewicki. Wszystkie szuflady były wyrwane z biurek, na podłodze walały się stosy papierów, i przede wszystkim ziały pustką dwie fachowo rozprute szafy pancerne. Ekipa z Ekspozytury Urzędu Śledczego bez trudu zrekonstruowała przebieg włamania. Poznała też rękę doświadczonego kasiarza. Od razu padło podejrzenie na speców z Warszawy. Tam bowiem osiedli znani w całym byłym Imperium Rosyjskim mistrzowie w kasiarskim fachu ze Stanisławem Cichockim, czyli sławnym Szpicbródką na czele.
Złodzieje jednak się zawiedli. Szafy były puste. Dyrekcja Towarzystwa, po ukończeniu pracy, umieszczała posiadaną gotówkę w specjalnej skrytce, która znajdowała się w piwnicy budynku.
Kilka lat później, w lipcu 1927 r. znowu doszło do występu kasiarzy ze stolicy w Białymstoku. I tym razem, ponownie przy Kilińskiego. Obiektem zainteresowań stała się kasa w biurze firmy transportowej Schenker i S-ka, mieszczącym się na parterze domu nr 19. Teraz nie było pudła. Złodzieje zostali wynagrodzeni obficie za swój trud. Wszystko zaś, według dochodzenia prowadzonego przez EUS miało odbyć się w następujący sposób.
Najpierw, około północy, przestępcy dostali się do mieszkania prywatnego, znajdującego się nad biurem okradzionej firmy. Jego właściciel, Izrael Gotlib bawił akurat na dłuższej kuracji w Krynicy Morskiej. Następnie nieproszeni goście zwinęli akuratnie dywan w pokoju jadalnym i zaczęli borować w podłodze sporej średnicy otwór. Gdy był już gotowy, opuścili przez niego parasol, który sam się otworzył. Teraz zaczęło się poszerzanie dziury. Spadające kawałki tynku z sufitu biura - celu wyprawy złodziei, trafiały wprost do parasola, nie czynić żadnego hałasu.
Włamanie na parasol należało w tym czasie do klasyki złodziejskiego fachu. Metodą tą posługiwali się tylko bardzo wytrawni kasiarze, wywodzący się jeszcze z carskiej szkoły worów warszawskich. Gdy otwór był już wystarczająco szeroki, złodzieje opuścili się po sznurze w dół. Tam także wszystko odbyło się sprawnie. Nowoczesna kasa ogniotrwała, duma firmy Schenker i S-ka, została odwrócona tyłem do przodu i przy pomocy boru i raka rozpruta niczym puszka sardynek. W jej wnętrzu, według słów przedstawicieli poszkodowanej spółki, znajdowało się ok. 20 tys. złotych gotówką, kilkanaście złotych 20-dolarówek i 10 rublówek, a także wiele czeków wartościowych. Wśród tych ostatnich były dwa czeki amerykańskie po 1000 dolarów, 2 czeki na Darmstedter National Bank w Hamburgu, wystawione przez firmę B. Polak i Synowie z Białegostoku oraz szereg czeków z żyrem poważnych białostockich kupców, jak: A. Kupriański, L. Epsztein czy I. D. Szapiro.
Po wykonaniu swojej roboty złodzieje wydostali się tą samą drogą, którą weszli. Firmie transportowej Scheneker i S-ka pozostał na pamiątkę tylko czarny parasol i komplet zużytych wierteł. Przy tak sprawnie przeprowadzonym skoku, białostocka policja kryminalna była bezradna. Ból głowy miały też firmy ubezpieczeniowe, do których zgłosili się od razu przedstawiciele okradzionych transportowców.
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?