Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Spadochron POmocny jak nigdy

Tomasz Maleta tmaleta.poranny.pl
Do tej pory podlaska Platforma szczyciła się tym, że w odróżnieniu od innych ugrupowań radziła sobie bez wzmocnień z zewnątrz. Ale po wyborach prezydenckich sama powinna poprosić o taki desant.

Od lat strategia wyborcza podlaskiej Platformy opierała się - niezależnie od konieczności spełnienie wymogów tzw. parytetu płci - na kilku zasadach. Po pierwsze: tak ukształtować listę do Sejmu, by znaleźli się na niej przedstawiciele niemal wszystkich struktur powiatowych. Po drugie: zadośćuczynienie regionalizmowi nie powinno spowodować rozproszenia głosów. Po trzecie: "autonomia" wobec decyzji Rady Krajowej i przewodniczącego partii.

Nigdy władze centralne nie zakwestionowały propozycji regionalnych na tyle, by dopisać na listę kandydata spoza województwa (tym szczyciła się podlaska Platforma w walce partyjnej przeciwko PiS - chociażby roku temu w eurowyborach ). Przyznać jednak trzeba, że w 2011 roku była w komfortowym położeniu. Jedynka na liście była zarezerwowana dla Barbary Kudryckiej. Ministerialna teka w rządzie Donalda Tuska nie dawała żadnego marginesu na regionalne kwestionowanie jej pierwszeństwa.

Po czwarte: układ listy tak naprawdę leżał w domenie przewodniczącego regionu. To dla niego zawsze była zarezerwowana jedynka (wyjątkiem był rok 2011). Daje ona - jak pokazują każde kolejne wybory do Sejmu od 2005 roku - pewny mandat. Dwójkę w 2011 roku obsadził ówczesny szef podlaskich struktur Damian Raczkowski (przygotowywał listę), a trzecia pozycja przypadła posłowi Robertowi Tyszkiewiczowi. Czwartą zarezerwowano dla nowicjuszki Bożeny Kamińskiej z Suwałk.

W tym roku - uwzględniając brak obecnej europosłanki - w pierwszej trójce znajdziemy te same nazwiska. Tyle że liderem - jako obecny przewodniczący - jest Robert Tyszkiewicz, a trzeci Damian Raczkowski. Rozdziela ich Bożena Kamińska. Układ ten odzwierciedla kolejną zasadę, którą kieruje się PO: preferowanie obecnych posłów.

Wymarzona pozycja startowa

Ten wstęp był konieczny, by ukazać, w jak komfortowym położeniu do 10 maja był Robert Tyszkiewicz. Nie dość, że nikt z podlaskiej Platformy nie jest ministrem w rządzie Ewy Kopacz, to jeszcze pełni on funkcję szefa białostockich i regionalnych struktur partii. Z tego tytułu od dwóch lat był pewnym kandydatem do pierwszego miejsca na liście. Tym bardziej że jesienią ubiegłego roku wyszedł z tarczą z misji, która początkowo wydawała się "samobójczą". Jako szef ogólnopolskiej kampanii samorządowej pozwolił Platformie zachować władzę w wielu dużych miastach i współrządzić w sejmikach.

Ten sukces zapewne miał duży wpływ na to, że Robert Tyszkiewicz został szefem kampanii Bronisława Komorowskiego. Starający się o reelekcję prezydent jednak przegrał pierwszą turę. Pod ostrzałem znalazł się sztab wyborczy, wytykano mu niemrawą strategię. Od tamtego czasu do Roberta Tyszkiewicza przylgnął wizerunkowy przydomek "człowiek, który obalił prezydenta". Klęska Bronisława Komorowskiego nastąpiła 24 maja. Ostatecznie odpowiedzialność za blamaż I i II tury rozeszła się mniej lub bardziej po kościach jego sztabowców. W przypadku Roberta Tyszkiewicza oznaczało to ponowne skoncentrowanie się na własnych, ale z punktu krajowego coraz mniej znaczących, partyjnych rubieżach.

Jak bardzo odległe są to kresy świadczą nie tylko wyniki I tury prezydenckiej, ale też fakt, że w przekazach medialnych podlaska lista nie pojawia się jako rezerwowa dla tych dygnitarzy PO, dla których na razie brakuje jedynek chociażby w ich macierzystych rejonach. W tym kontekście najczęściej do tej pory wymieniało się marszałek Sejmu Małgorzatę Kidawę-Błońską, która po zarezerwowaniu dla Ewy Kopacz jedynki na warszawskiej liście stała się "bezdomna". Tyle że w tym roku to podlaska Platforma po raz pierwszy w swojej historii powinna zaoferować miejsce dla takiego spadochroniarza. Powinna iść nie tylko pod prąd dotychczasowej tradycji, ale też przeciw regionom, które nie chcą jedynek narzuconych przez partyjną centralę. Daje to szanse na powtórzenie przynajmniej wyniku z 2005 roku (trzy mandaty). Bez tej lokomotywy z zewnątrz może to być bardzo trudne.

W tym samym schemacie

Lista odzwierciedla niewątpliwie partyjny charakter oraz determinację wokół przywództwa wyznaczonego podczas zjazdu regionalnego w październiku 2013 r. Ale tym razem może to już nie wystarczyć.

Ponadto w dalszym ciągu nie rozwiązano jednego z podstawowych dylematów, z którym Platforma - jako adwokat środowisk mniejszościowych - boryka się od lat. Instytucjonalnym wyrazem mecenatu jest współpraca z Forum Mniejszości Podlasia. Wprawdzie obecnym posłem jest Aleksander Sosna, ale miejsce w Sejmie przejął po Barbarze Kudryckiej. Jeszcze nigdy przedstawiciel środowisk mniejszościowych startujący z listy PO nie uzyskał takiego poparcia, by zdobyć mandat w dniu głosowania. W odróżnieniu od Eugeniusza Czykwina, który startując z listy SLD od dwóch dekad jest sejmowym pewniakiem (i będzie nadal pod warunkiem, że jego ugrupowanie przekroczy próg wyborczy). Jeśli Platforma chce w końcu odwrócić tę prawidłowość, FMP powinno pokusić się o znacznie bardziej wyrazistego reprezentanta środowisk mniejszościowych niż Marek Masalski w roku 2007 czy Aleksander Sosna w 2011. Tym razem wybór padł na Adama Musiuka, byłego radnego miejskiego w Białymstoku.

Nominację tę należy potraktować raczej jako podtrzymanie dotychczasowej praktyki niż wyjście poza schemat. Podobnie jak umieszczenie przez władze regionu PO kandydatów, którzy na swoim koncie mają staż w białostockim samorządzie. Powtórzono manewr z 2007 i 2011 roku, choć oba spaliły na panewce.

Wyzwaniem było też zapełnienie wakatu po Jacku Żalku. Powinien to być kandydat o niebywałej zdolności przekonywania do siebie wyborców na przekór wszystkim okolicznościom. Ale też by mógł powalczyć o mandat, który w roku 2011 stał się łupem Ruchu Palikota. Na liście takiego nazwiska brak, chyba że tę rolę ma - w domyśle - odegrać Tomasz Cimoszewicz.

Zjazd ze szczytu

W 2007 roku Robert Tyszkiewicz jako regionalna lokomotywa z 30 tys. poparciem wyprowadził podlaską PO na szczyt (pięć mandatów zostało powtórzone cztery lata później). Ale dziś, obarczona balastem preferencji wyborczych ujawnionych w I tury prezydenckiej, stoi przed widmem parowozu staczającego się z zajmowanej do tej pory pozycji. Przyczepienie ostatniego wagonika z zupełnie innej drezynowni może nie powstrzymać tego zjazdu. Tym bardziej że środkowa część składu w dużej mierze jest taborem wąskotorowym po przejściach.

Leasing elektrowozu z Warszawy wydaje się być koniecznością. Podobny scenariusz wzmocnienia rozważają świętokrzyskie struktury PO. Tyle że do Kielc taki spadochroniarz dotrze bez przeszkód. Do Białegostoku - na raty. Ale wcześniej z Podlaskiego musi wyjść sygnał, że jest ono gotowe na zmianę maszynisty.

Senat pożądania

Wybory w roku 2011 były wyjątkowe dla podlaskiej PO. Po raz pierwszy miała swojego przedstawiciela w Senacie. Sukcesowi sprzyjała nie tylko ordynacja oparta na zasadzie jednomandatowego okręgu wyborczego, ale podział województwa na trzy okręgi oraz strategia wyborcza PiS, który zobowiązany umowami koalicyjnymi w okręgu białostocko-sokólskim wystawił kandydata spoza własnych szeregów. Jeśli powtórzy ten sam manewr w tym roku, to wtedy zwiększają się szanse Macieja Żywno na zachowanie dla Platformy mandatu wywalczonego cztery lata temu przez Tadeusza Arłukowicza. Wiele zależy też od tego, ilu niezależnych kandydatów wytaruje z Białegostoku do Izby Wyższej i jak poważna będzie to oferta. Z kolei w okręgu suwalsko-łomżyńskim PO poprze przedstawiciela PSL, a w okręgu południowo-wschodnim szuka kandydata.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny