Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sklep charytatywny. Czarodziejski sklep. Uczy życia i samodzielności

Agata Sawczenko
Agata Sawczenko
Kasia (na zdjęciu z lewej) jest kasjerką w sklepie charytatywnym. Beata (w środku) na co dzień daje drugie życie przedmiotom przyniesionym przez darczyńców. Ale w razie potrzeby doskonale radzi sobie także przy sprzedaży. Nad wszystkim czuwają trenerki: Iza Korolczuk (z prawej) i Marta Reduta-Pieczywek (stoi).
Kasia (na zdjęciu z lewej) jest kasjerką w sklepie charytatywnym. Beata (w środku) na co dzień daje drugie życie przedmiotom przyniesionym przez darczyńców. Ale w razie potrzeby doskonale radzi sobie także przy sprzedaży. Nad wszystkim czuwają trenerki: Iza Korolczuk (z prawej) i Marta Reduta-Pieczywek (stoi). Andrzej Zgiet
Z bawełnianych T-shirtów robią biżuterię. Z zasłon szyją torby na zakupy i maskotki. W Białymstoku działa sklep charytatywny. I przy produkcji, i przy sprzedaży pracują osoby niepełnosprawne intelektualnie.

Musiałam nauczyć się obsługi kasy fiskalnej - mówi Kasia. Na szczęście wcale nie okazało się to trudne. Teraz nie ma problemu z przyjmowaniem pieniędzy, wydawaniem paragonów. Ale nie tylko na tym polega jej praca. - Najbardziej lubię segregowanie i wycenianie towarów - uśmiecha się. Rozmowy z klientami, a nawet sprzątanie też sprawiają jej przyjemność. W końcu czuje się doceniana - i zawodowo, i jako człowiek. - Wcześniej chodziłam na warsztaty terapii zajęciowej. Powiem szczerze, nudziłam się tam trochę. Bo każdego dnia to samo. A tu - obowiązki - Kasia aż się uśmiecha, gdy przypomina sobie, czym teraz na co dzień się zajmuje. Naprawdę widać, że lubi to co robi.

Kasia pracuje w sklepie charytatywnym, prowadzonym przez stowarzyszenie My dla Innych. Głównym celem stowarzyszenia jest organizowanie pomocy osobom niepełnosprawnym w przystosowaniu do życia w społeczeństwie. My dla Innych pod swoją opieką ma przede wszystkim osoby niepełnosprawne intelektualnie, z zaburzeniami psychicznymi, autyzmem, zespołem Downa. I właśnie takie pracują w sklepie charytatywnym.

Idea jest prosta. - To aktywizacja zawodowa osób z niepełnosprawnością intelektualną i zaburzeniami psychicznymi - tłumaczy Marta Reduta-Pieczywek ze stowarzyszenia. - Zatrudniamy tylko osoby z takimi schorzeniami.

Co ważne, zatrudnienie jest jak najbardziej prawdziwe - z umowami o pracę, z wypłatami, urlopami, zwolnieniami. No i z odpowiedzialnością. Bo co prawda pracownicy sklepu charytatywnego mogą liczyć na pomoc i wsparcie psychologów i trenerów pracy, to i tak to do nich przede wszystkim należy ogarnięcie całego sklepu. - Trzeba być punktualnym i odpowiedzialnym - zastrzega Kasia. - Na szczęście z tym to nie ma żadnego kłopotu - uśmiecha się Marta Reduta-Pieczywek. I mówi, że czasem niepełnosprawni pracownicy nawet sami otwierają sklep. Tak uczą się samodzielności.

- Jednak założenie jest takie, że sklep jest dla nich miejscem tymczasowym - mówi pani Marta. - Uczą się tu pracy, wszelkich obowiązków wynikających ze stosunku pracy, nabywają umiejętności praktycznych. A docelowo poszukujemy im zajęcia na otwartym rynku pracy.

Jak z tym będzie, czy ten plan zakończy się sukcesem, jeszcze nie wiadomo. Ale nadzieje są duże. I - jak zapewnia Marta Reduta-Pieczywek - potencjał u pracowników również. Bo chociaż sklep istnieje od niemal trzech lat, dopiero niespełna rok działa w takim systemie jak obecnie - pracownicy zajmują się nie tylko sprzedażą, ale i produkcją towarów.

Teraz pracuje tu 10 osób. W sklepie codziennie - każdy przez niemal cztery godziny - są właśnie Kasia, a oprócz niej - Asia, Jacek i Ewa. Zaczynają o godz. 11, kończą o 18. Pod okiem trenera pracy obsługują klientów, pytają, czy potrzebna im pomoc, sprzątają sklep, wykładają towary, wcześniej je wyceniają.

- Czasem przychodzi tyle ludzi, że nawet nie ma kiedy usiąść - mówi Kasia. Jednak - jak twierdzi, wszystko zależy od dnia, od pogody. I czasem jest nawet chwila, by odpocząć, pogadać z koleżanką. A są dni, kiedy drzwi sklepu się nie zamykają. Ludzie przychodzą, bo za grosze można tu kupić fajne rzeczy. A przy okazji - pomóc.

Czasem bywa tak, że więcej niż kupujących jest darczyńców. Przynoszą stare albo nawet nowe, jeszcze nienoszone ubrania, buty, biżuterię, książki, bibeloty, artykuły papiernicze, maskotki, zabawki, a nawet artykuły wyposażenia domu, czyli koce, poduszki dekoracyjne, narzuty, naczynia użytkowe i dekoracyjne. Bo na tym to polega: w sklepie za niewielkie pieniądze można kupić wszystko to, co innym jest już nieprzydatne. Cały zysk idzie na potrzeby tych, którzy tu pracują - przede wszystkim na ich rehabilitację.

- Na pewno zarabiamy na sklepie więcej niż na początku się spodziewaliśmy - mówi pani Marta.- Przewidywaliśmy, że miesięczne zyski nie przekroczą 1500 zł. Okazuje się, że czasem sięgają nawet 2-2,2 tys. zł.

Jednak sklep to tylko część projektu, który realizuje stowarzyszenie My dla Innych. Jest jeszcze część produkcyjna, gdzie wszystkie darowane ubrania są przygotowywane do sprzedaży, czyli prane i prasowane oraz gdzie nowe życie dostają wszystkie te darowane rzeczy, które nie nadają się do sprzedania. Butelki i szkatułki ozdabiane są metodami decoupage, ze starych płaszczy, zasłon szyte są stylowe torby na zakupy, a bawełniane T-shirty zamieniają się w nowoczesną biżuterię czy słodkie maskotki. Powstają kartki okolicznościowe, magnesy na lodówki z życiowymi sentencjami, ozdabiane tabliczki, które można przymocować w domu do ściany, a później przyczepiać na nich karteczki z informacjami „nie do zapomnienia”. Czasem też są zlecenia zewnętrzne - jak ostatnio, gdy z banerów reklamowych szyli torby. Coraz częściej też pary młode czy rodzice zlecają im wykonanie zaproszeń - czy to na ślub, czy chrzciny albo komunię.

Na produkcji pracują Edyta, Piotr, Joanna, Adrian, Beata i Kamil. - Nasza trenerka ma mnóstwo pomysłów co z tych starych rzeczy można nowego zrobić - mówi Beata. Przyznaje, że często też oni sami, pracownicy, podpowiadają, jak można wykorzystać starą koszulkę czy flakon.

Pracownicy mają od 20 do ponad 40 lat. I różne zaburzenia, które nie zawsze pozwalają im dobrze funkcjonować w tym zwykłym, codziennym świecie. Są i autyści, i ludzie z zespołem Downa, i tacy, którzy już pracowali, ale przydarzyła się im choroba psychiczna. Z pracy zrezygnowali - no bo jak w tym stanie pracować? A teraz, w fundacji My dla Innych, przekonują się, że jednak można. Tu uczą się, że mogą próbować. Że jak chcą - wszystko wychodzi. Ważne tylko, żeby zadania były dostosowane do tego, na ile mogą sobie pozwolić. No i uczą się tego, że zasługują, by obdarzyć ich zaufaniem. - Pokazujemy im, że można normalnie integrować się ze społeczeństwem, można mieć obowiązek, można mieć pracę, relację ze współpracownikami. A po pracy również życie prywatne. I że nie są skazani, by siedzieć w domu - mówi Marta Reduta-Pieczywek.

A tak by na pewno było przynajmniej z częścią pracowników. Inni chodziliby na warsztaty terapii zajęciowej. I nudziliby się - jak Kasia. Bo nie wszystkim odpowiada to, że przez szereg lat zajmują się niemal dzień w dzień tym samym. - Na szczęście mamy dobre relacje z prowadzącymi te zajęcia. Widzą i umieją ocenić, kto jaki ma potencjał, kto co chciałby robić. Osoby, które chętnie podjęłyby nowe obowiązki, które się do tego nadają - polecają nam - mówi Marta Reduta-Pieczywek.

A w sklepie ci ludzie odżywają. Pani Marta opowiada historię mężczyzny z autyzmem. Na początku był w stanie wyjść z domu tylko na 15-minutowe spotkania. Po miesiącach takich spotkań z psychologiem - pracuje w sklepie charytatywnym. Wychodzi z domu na ponad cztery godziny, współpracuje z ludźmi. I cieszy go to. Sprawia mu przyjemność.

Psycholog zresztą nie opuszcza pracowników sklepu charytatywnego ani na jeden dzień. - Codziennie każda grupa pracowników otrzymuje wsparcie rehabilitacji społecznej - mówi Marta Reduta-Pieczywek.

Takie wsparcie jest potrzebne, bo osoby tu pracujące nie zawsze są stanie samodzielnie poradzić sobie z codziennymi problemami. A konflikty - tak jak wszędzie, przecież się zdarzają. - Każdy ma swoją osobowość, do tego dochodzą schorzenia, które też nie zawsze pozwalają funkcjonować tak, jak by te osoby chciały - tłumaczy pani Marta. - Więc to wsparcie psychologa jest konieczne. Często też wychodzą sprawy prywatne. Więc rehabilitacja społeczna, spotkania z psychologiem służą temu, żeby te wszystkie konflikty rozwiązywać w zalążku.

Stowarzyszenie organizuje swoim podopiecznym również wyjścia integracyjne, dodatkowe zajęcia, spotkania, a nawet pomoc jeden na jeden przy załatwianiu spraw urzędowych. - Każdemu staramy się zaplanować indywidualną ścieżkę rozwoju - krok po kroku - pani Marta ma nadzieję, że już niedługo przynajmniej część pracowników sklepu charytatywnego uda im się wypuścić na wolny rynek pracy. I że tam sobie poradzą. Wtedy w sklepie zatrudnienie znajdą nowi.

Zresztą plany są bardziej rozległe. Stowarzyszenie chciałoby uruchomić jeszcze jeden sklep. No i przenieść się do nowej siedziby - żeby sklep i zakład produkcyjny były obok siebie, w jednym budynku. Tam wszystkim byłoby wygodniej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny