Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Saeid Abdalrazek o Libii. Wojna i obalanie tyrana.

Janka Werpachowska
opowiada jak żyje się w kraju rządzonym przez tyrana
opowiada jak żyje się w kraju rządzonym przez tyrana
Saeid Abdelrazek, Libijczyk mieszkający w Białymstoku opowiada o swoich przeżyciach związanych z powstaniem Libijczyków i o życiu w kraju rządzonym przez Kaddafiego.

Saeid Abdelrazek mieszka w Polsce od 1993 roku. Dwa, trzy razy w roku odwiedza swoją ojczyznę i żyjących tam bliskich. Pochodzi z licznej rodziny - jest jednym z trzynaściorga rodzeństwa. Z tym większym niepokojem obserwuje ostatnie wydarzenia w Libii.

- Oczywiście, że się o nich martwię - mówi. - Kaddafi jest bezwzględny. Jeżeli nikt go nie powstrzyma, to z miast, które się przeciwko niemu zbuntowały, nie zostanie kamień na kamieniu. A moja rodzina żyje w Bengazi, gdzie powstanie się rozpoczęło. Z jednej strony się obawiam, a z drugiej mam nadzieję, że to wszystko dobrze się skończy.

A jedyne dobre zakończenie powstania w Libii - według doktora Saeida - to obalenie Kaddafiego.

Saeid Abdelrazek kończył medycynę w Bengazi, w latach osiemdziesiątych. Do Białegostoku przyjechał, żeby na naszej Akademii Medycznej zrobić specjalizację. Do 2002 roku zdobył trzy: choroby wewnętrzne, endokrynologia i medycyna nuklearna.

- Wróciłem wtedy do Libii, bo chciałem pracować w swoim kraju - opowiada. - Niestety, nie było szans, żebym w którymś z libijskich szpitali mógł zajmować się tym, co mnie najbardziej interesuje, czyli medycyną nuklearną. Z powrotem przyjechałem więc do Białegostoku i zatrudniłem się na Uniwersytecie Medycznym.

Z Polską Saeida wiąże tylko praca. Nie ma tu rodziny. Przed laty ożenił się w Libii, jednak, jak sam mówi, to małżeństwo praktycznie już nie istnieje. Są z żoną w separacji, nie mają dzieci.

- Często jeżdżę do kraju, do rodziny - mówi. - Ostatnio byłem w Bengazi cały miesiąc. Wyleciałem do Polski 14 lutego. Dużo wskazywało na to, że coś się zacznie. Taką metodą szeptaną, jeden drugiemu powtarzał, że na 17 lutego szykuje się wielki protest przeciwko dalszym rządom Kaddafiego. Ale powiem szczerze, że się z tego śmiałem. Nie wierzyłem w powodzenie tej akcji.

Powstanie w Libii

Kiedy po przylocie do Polski dowiedział się, że jednak naród libijski powstał przeciwko znienawidzonemu przywódcy, każdą wolną chwilę spędza przed telewizorem lub komputerem, aby na bieżąco śledzić przebieg wydarzeń.

- Dosłownie co pół godziny dzwoniłem do kogoś z Libii. Bratanek pracuje w szpitalu w Bengazi. Opowiadał straszne rzeczy. Mówił, że jeszcze nigdy nie miał do czynienia z tyloma rannymi. Że ofiary, to głównie cywile. Dużo kobiet i dzieci. Mówił, że powstańcy szli pod kule zupełnie bezbronni.

Niestety, od kilku dni urwała się łączność telefoniczna z krewnymi mieszkającymi w Libii. .

Saeid Abdelrazek opowiada, że w Libii nieraz już dochodziło do buntów, które były błyskawicznie i krwawo tłumione.

- Każdemu wydaje się dziwne, że tak długo trwa dyktatura Kaddafiego, który przecież nie jest ani prezydentem, ani premierem, tylko, jak sam o sobie mówi, jest przywódcą, liderem. W moim kraju nie ma konstytucji - obowiązuje zielona książeczka Kaddafiego. To taka doktryna, w której Kaddafi zawarł najbardziej okrutne, antyludzkie metody, zaczerpnięte z faszyzmu, stalinizmu, z czerwonej książeczki Mao. Podstawowym narzędziem zniewolenia narodu były powszechne i wszechobecne inwigilacja i donosicielstwo.

- Nikt nikomu nie ufa. Każdy boi się donosu. Mam przyjaciela, którego kiedyś odwiedził ktoś z zagranicy. Aresztowano go pod zarzutem, że bierze udział w spisku przeciwko Kaddafiemu. Spędził bez wyroku jedenaście lat w więzieniu. Wyszedł jako ruina człowieka.

Symboliczna data powstania

Libijskie więzienia polityczne są straszne. Osadzeni w nich - skazani i aresztowani - nie mają prawa do widzeń z bliskimi.

- To, że na dzień rozpoczęcia powstania wybrano datę 17 lutego, to nie przypadek - mówi Saeid Abdelrazek. - To jest rocznica wydarzeń z 1974 roku, kiedy w jednym z więzień politycznych rozstrzelano 1200 więźniów. Ludzie, którzy siedzieli w tamtym czasie w sąsiednich budynkach, wspominają, że kanonada trwała półtorej godziny. Rodziny zamordowanych przez lata nie wiedziały, że ich bliscy już nie żyją. Widzeń nie było, można było tylko dostarczać paczki żywnościowe. Przywozili i zostawiali, pewni, że trafią do ich mężów i synów. Dopiero po wielu latach sprawa się wydała, kiedy wyszedł któryś z więźniów - świadków tamtych wydarzeń. W 2004 roku był protest, ludzie chcieli się dowiedzieć, gdzie są ciała zamordowanych więźniów.

Rządy tyrana

Jedno wspomnienie z dzieciństwa prześladuje Saeida do dziś. Jechał z ojcem samochodem. Musieli się zatrzymać, bo ulicą szli studenci. Manifestowali swój brak zgody na autorytarne rządy. Wznosili okrzyki, że Libia potrzebuje demokracji. Byli bezbronni. Nieśli tylko hasła wymalowane na kartonach i płachtach materiału.

Nagle naprzeciwko demonstracji wyrósł kordon wojska. Żołnierze otworzyli do studentów ogień z broni maszynowej. Zginęło wtedy wielu młodych ludzi. Działo się to 7 kwietnia 1975 roku.

Przez kilka następnych dni służby specjalne wyłapywały buntowników. Natychmiast odbywały się egzekucje.

- Po latach, jako student, uczestniczyłem w szczególnych obchodach, upamiętniających tamte wydarzenia - wspomina Saeid. - Zawsze 7 kwietnia wszystkich studentów zganiano na głównym placu uczelni. Nie można było nie być. Najpierw słuchaliśmy przemówienia Kaddafiego, a potem odbywało się publiczne wieszanie kilku studentów, na których ktoś złożył donos, że np. źle wyrażali się o przywódcy, albo że spiskują.

Zawsze znalazło się kilku takich, którzy podbiegali do wisielców i dla pewności pociągali ich za stopy do dołu. No, przed nimi już kariera stała otworem. Wiadomo było, że są gotowi na wszystko. Całe najbliższe otoczenie Kaddafiego to są właśnie tacy ludzie. Oni mają krew na rękach. Dlatego tak się boją powstania, bo wiedzą, co ich czeka. Naród się z nimi rozliczy.

Niepewna demokracja

Saeid Abdelrazek wierzy, że powstanie zwycięży i w Libii nastanie demokracja. Żałuje tylko, że interwencja ONZ nastąpiła tak późno.

- To trzeba było zrobić od razu, jak tylko się zaczęły rozruchy w lutym. Dzisiaj może już byłoby po wszystkim i Kaddafiego nie byłoby w Libii.

Prof. Leszek Chyczewski, patomorfolog z białostockiego Uniwersytetu Medycznego, na przełomie lat 70. i 80. spędził w Libii dwa i pół roku.

- Załogę szpitala w Zliten w około 70-80 procentach stanowili lekarze i pielęgniarki z Europy - wspomina profesor. - Polaków było najwięcej. Doskonale wiedzieliśmy, że głównym zadaniem personelu libijskiego jest pilnowanie nas. Mnie nie opuszczało przez 24 godziny na dobę poczucie, że jestem obserwowany. Kolega, który pracował w Trypolisie, opowiadał mi o takiej publicznej egzekucji na placu uniwersyteckim, ale ja, na szczęście, nie mam takich wspomnień. Libijczyków wspominam bardzo dobrze, jako ludzi serdecznych i gościnnych - chociaż niełatwo było zdobyć ich zaufanie.

Teraz prof. Chyczewski kibicuje powstaniu w Libii. Chciałby, żeby się powiodło. - Jednak, z całym szacunkiem dla aspiracji dla walczących, nie wierzę, że ci ludzie są już gotowi na demokrację - mówi. - Obawiam się, że miejsce po Kaddafim zajmie podobny watażka. Może mając w pamięci obecne wydarzenia, będzie inaczej traktował swój naród. Na jak długo tej pamięci starczy - trudno dziś przewidzieć.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny