- Malinowski od razu poszedł za ladę. Ja chciałem ukraść wódkę, a że miałem akurat atrapę broni, więc ją wyciągnąłem. Ekspedientka chyba się przestraszyła. Zrobiło się zamieszanie, więc zrezygnowaliśmy z kradzieży i wyszliśmy ze sklepu - tak, o marcowym napadzie na sklep, mówił Lech Domanowski.
Razem z trzema wspólnikami usiadł w czwartek na ławie oskarżonych sądu okręgowego. Bawiła go cała sytuacja. Bo nie pierwszy raz występował w roli oskarżonego. Ostatnio był karany za gwałt. Pozostali - Marek Malinowski, Bogdan Gryc i Piotr Gackowski, usłyszeli już też kilka wyroków za pobicia, kradzieże.
Tym razem śledczy zarzucają całej czwórce udział w dwóch napadach z bronią na sklepy spożywcze. Sąd zgodził się na pokazanie ich twarzy i podanie nazwisk.
Był 16 marca, minęło południe, gdy do małego sklepu w Dobrzyniówce, niedaleko Białegostoku, weszło dwóch mężczyzn. Malinowski od razu ruszył za ladę.
- Pani, mam taką sprawę. To jest napad - powiedział Domanowski. I wyciągnął pistolet. Ale sprzedawczynie wcale się go nie wystraszyły.
- Popchnęłam go, odsuń się pan. Wyszłam i na zapleczu mówię do dostawcy, który się tam kręcił: "Dzwońcie na policję!" - opowiadała nam tuż po napadzie jedna z nich.
Bandyci wystraszyli się i uciekli ze sklepu. Ale nie dali za wygraną. Pojechali do Topolan. Nadarzyła się kolejna okazja, bo w sklepie była tylko jedna pracownica.
- Nie chcę ciebie skrzywdzić, bo jesteś fajna babka, ale otwieraj kasę! - powiedział stanowczo Domanowski od razu po przekroczeniu progu. I znów wyciągnął broń. Tym razem obaj mieli na głowach kominiarki. Ale, jak opowiadała wczoraj właścicielka sklepu, były tak niedbale założone, że bez trudu mogła rozpoznać ich twarze.
- Powiedziałam, żeby sam sobie otworzył szufladę. Ale on wycelował we mnie bronią. Sparaliżował mnie strach - mówiła przed sądem.
Napastnicy zabrali siedem butelek wódki, kilka kinder niespodzianek i 100 złotych. Chcieli napić się wódki, więc zajechali do baru w Grabówce. Dochodziła godz. 13, gdy nagle pojawił się patrol. Gryc kazał kolegom wyskakiwać z auta. A sam ruszył z piskiem opon. Policjanci gonili go przez kilkanaście kilometrów. Pościg zakończył się w Białymstoku na ul. Warszawskiej. Bo 38-latek rozbił swego mercedesa na ścianie jednego z budynków. Był pijany. Pozostali wpadli tego samego dnia. Dwa miesiące później mieszkanka Grabówki, podczas pielenia ogrodu, znalazła kominiarki i pistolet. Były przysypane ziemią.
Malinowski i Domanowski przyznali się. Ale tylko do kradzieży. Według nich nie doszło do żadnego napadu. Gryc tłumaczył sądowi, że tylko podwoził Malinowskiego, którego zna z wędkowania na Dojlidach. A o napadach nie miał pojęcia.
- Byłem w Michałowie. Chciałem jechać na stopa do Białegostoku. Zamachałem, a oni akurat nadjechali - tłumaczył z kolei Gackowski. Ale przyznał, że wcześniej znał Gryca.
Dlaczego więc uciekali? Gryc tłumaczył, że był pijany i na pewno od razu trafiłby do więzienia, bo miał już kilka wyroków. Gackowskiego od roku śledczy szukali listem gończym. Gdy usłyszał policyjne syreny, pomyślał, że jadą po niego.
Domanowski i Malinowski nie uciekali, bo byli tak pijani, że nie dali rady biec.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?