Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Poplątane losy Polaków

Adam Czesław Dobroński [email protected]
Komendant żandarmerii postanowił, że tłumacz wyjedzie na zachód
Komendant żandarmerii postanowił, że tłumacz wyjedzie na zachód Fot. sxc.hu
Za często historia nabiera obecnie cech publicystyki z mocnym zabarwieniem politycznym.

Oczywiście, tak było i w PRL, ale po co powielać słusznie potępione praktyki.

Zenobia Bocian (Wińska) ma spory zapas opowieści, których się słucha z zapartym tchem. Ta będzie głównie o Stefanie Kamińskim.

Urodzony w Łapach w 1918 roku, zamieszkały z ojcem kolejarzem i bratem (matka umarła, kiedy miał 3 lata) u Kisielewskich przy ul. Leśniowskiej. Niezbyt wysoki, wysportowany, usposobienia wesołego, harcerz z pasją. I osoba numer dwa: Klara Wińska, rocznik 1924, rodem z Zalesia, siostra pani Zenobii, panna jak się patrzy.

Uczyła się w Łapach . W 1943 roku Kamińskim urodził się syn Andrzej.

Stefan Kamiński, jak na harcmistrza przystało, zasilił struktury konspiracyjne. A że znał dobrze niemiecki, to dostał zadanie specjalne, miał wstąpić do żandarmerii na tłumacza. Rozkaz nie gazeta, jak mawiali przedwojenni kaprale. Pożytki były oczywiste, to właśnie Kamiński ostrzegł lekarza Charina przed aresztowaniem. Codziennie odbierał żandarmerską korespondencję z poczty. Po drodze zachodził do domu i nad parą - widziała to moja rozmówczyni - otwierał podejrzanie wyglądające listy. Jeśli trafił się donos, to Klara siadała na rower i jechała ostrzec oskarżanego. Ale prawdą jest także, że Kamińskiego widywano w Łapach w mundurze żandarma, asystował przy przesłuchaniach i rewizjach. Nic więc dziwnego, że w opinii niezorientowanych był kolaborantem.

Zbliżał się front

Komendant żandarmerii postanowił, że tłumacz Stefan Kamiński wyjedzie razem z całą obsadą posterunku na zachód. Zaczęła się subtelna gra, Tadeusz Wiński (brat Zenobii) wywiózł z Łap do Zalesia co cenniejsze rzeczy Kamińskich, a na koniec i syna Andrzeja. Kiedy zaś padł rozkaz do wyjazdu, Stefan poszedł niby po żonę i pakunki. Razem uciekli, ukrywali się skutecznie .

W tym czasie akowcy z okolic Zalesia postanowili wyruszyć w ramach Akcji "Burza" nie na pomoc Warszawie, lecz na Wilno. Musieli zawrócić spod Bielska, bo tu już dochodziły jednostki Armii Czerwonej. Nieoczekiwanie jednak front zatrzymał się na tym odcinku na dwa tygodnie. Niemcy zorganizowali obronę na błotach, utrzymali wieś Sieśki, a oddziały następujące zajęły Zalesie.

W tej sytuacji Zygmunt Wiński (ojciec Zenobii) zadecydował: mężczyźni zostają w zagrodzie, zaś kobiety i dzieci odsuną się dla swego bezpieczeństwa do Topczewa. Finał był taki, że Rosjanie podciągnęli "katiusze" i zmieszali błoto wraz z obrońcami. Niektórzy miejscowi schronili się przed odłamkami pod pierzynami (skutecznie!), a trupy walczących leżały na polach jak snopki zboża.

Współczuto "Ruskim", bo zdarzali się sołdaci prawie bez butów, byle jak uzbrojeni, ratujący się od głodu suszoną rybą. Zachowywali się względnie poprawnie, dopiero za nimi pojawiło się złowrogie NKWD.

W nowej rzeczywistości

Postanowiono, że nie ma co czekać na obcych, trzeba samemu brać władzę. Między innymi: Zenon Wiński (stryjeczny brat Zenobii). Mieczysław Zalewski i Stanisław Falkowski obsadzili posterunek Milicji Obywatelskiej. Stefan Kamiński - główny bohater tej opowieści - podjął pracę w urzędzie gminy w Wyszkach, gdzie ulokowały się dwie nauczycielki z Falk, też z przeszłością konspiracyjną. Z kolei na poczcie czuwał akowiec Smoktunowicz, a po jego wymuszonej ucieczce tę jakże ważną placówkę objęła Klara, żona Stefana.

Sensacją stały się oddziały wileńskiej Armii Krajowej. Pewnej niedzieli rodzina Wińskich udała się - jak Pan Bóg przykazał - do kościoła w Topczewie. Po drodze stały patrole wojskowych w białych mundurach! Grzecznie salutowali, pozdrawiali, ale nie pozwalali na marsz w odwrotnym kierunku. Ich liczni współtowarzysze broni wypełnili środkową nawę. Jakże gromko i przejmująco zabrzmiał tej niedzieli w topczewskiej świątyni śpiew "O Boże, który jesteś w niebie". A potem wierni zostali zaproszeni na zabawę w Domu Ludowym. Niestety, Zenobii ojciec zakazał, bo choć wojsko było nasze, to dziewczę miało tylko 15 lat. A skąd te białe mundury? Ponoć pochodziły ze zrzutów alianckich, nadawały się tylko na parady, bo było przecież lato, biel w lasach zdradzała, zamiast maskować.

Któregoś dnia Zenon Wiński powiedział z uśmiechem w rodzinnym domu, by się rodzina nie przestraszyła strzałów. I strzały rzeczywiście były. To milicjanci i i ich koledzy z lasu przygotowali pozorowany atak na posterunek w Topczewie. Atak został oczywiście odparty, załoga nawet dostała nagrodę od przełożonych za dzielną postawę. Ale tak w ogóle, to robiło się jednak niebezpiecznie, władza ludowa rosła w siłę. Niestety, zdarzały się i durne incydenty, miejscowi konspiranci nie w pełni zgadzali się z przybyłymi z Wileńszczyzny, za dużo przelewało się krwi. Nie rozumiano tu i wrogości do prawosławnych, tych z okolicy uważano za dobrych ludzi.

Ucieczki i wyjazdy

Leśnym potrzebne były lewe dowody tożsamości, a Stefan Kamiński miał w gminie do nich dostęp. Wysyłał więc zaufanego fotografa do oddziału, ten wracał z negatywami i spisanymi na kartkach danymi osobowymi kandydatów na cywili. Produkcja szła sprawnie, lecz w 1946 roku pewnie ktoś wpadł i Kamiński dostał wiadomość, że ma natychmiast uciekać. Nie zwlekał, ruszył w ślad za wspomnianymi dwiema nauczycielkami do Miastka.

Zdarzył się i szczególny przypadek. Do Wyszek, też w niedzielę, wszedł oddział akowców z Wileńszczyzny, ale już nie w białych mundurach. Po mszy dowódca poprosił, by ludność przyjęła chłopców na obiad. Tak dwóch gości trafiło do domu Klary Wińskiej-Kamińskiej. Menu nie zachwycało, za to nastrój był serdeczny, bo przecież cała rodzina Wińskich tkwiła po uszy w konspiracji. Jeden z przybyszów - Janusz Sobacz - poprosił o miskę z wodą, by wymoczyć pęcherze na nogach. Miał jeszcze jedną, poważniejsza prośbę do Klary jako kierowniczki poczty. Jego rodzina (żona, siostra, dwóch synów) w ramach tzw. repatriacji wyjechała spod Wilna do Polski, a on miał tam ruszyć z oddziałem.

Przy pożegnaniu ustalono, że jak wszystko będzie dobrze, to żona da ogłoszenie w prasie podpisane "Mineczek", bo tak brzmiało zdrobniałe imię najmłodszego synka. A prasa była dostarczana do Wyszek na pocztę. Pan Janusz chciał zacząć nowe życie, z zawodu był nauczycielem, w III wojnę światową pewnie nie za bardzo wierzył. I jemu więc S. Kamiński wyrobił dowód tożsamości, a właśnie szukano nauczyciela do wsi w pobliskich Drągach. Zachowało się zdjęcie tego nauczyciela "z daleka" z grupą uczniów i wkrótce je opublikuję. Kiedy zaś w gazecie pojawiła się notka od "Mineczka", to J. Subocz pojechał do rodziny w Bielawie koło Dzierżoniowa.

Czarne karty

S. Kamiński w Miastku podjął pracę w magistracie. Klara też chciała jechać, w końcu 1946 roku znalazła zastępstwo i z pomocą brata Tadeusza pociągnęła na Pomorze. Tam okazało się, że mąż nie za bardzo cierpliwie oczekiwał na żonę. Ona zaś wzięła się do nauki, by zdobyć maturę i tymczasem, jak dawniej, pracowała na poczcie. Stefan uparł się, że chce wrócić choćby na krótko do Łap, odwiedzić ojca. Pojechał, ktoś go rozpoznał, za chodzenie w mundurze żandarma (nie udowodniono mu żadnych karygodnych postępków) dostał "z urzędu" 10 lat więzienia. Przesiedział z tego 8 lat, dwa zdjęła amnestia. Dzięki życzliwym ludziom dostał w Łapach pracę w Zakładach Naprawczych Taboru Kolejowego, też zdobył maturę. Syn Andrzej po latach ocenia: "Usiłował (ojciec) w tym czasie nawiązać kontakt z Klarą, rozmawiał z nami, ale między rodzicami nie było nawet małej iskierki, z której mogłaby zapłonąć ponownie miłość".

Miejsce Klary zajęła z czasem Ola, razem zbudowali dom na posesji przy ul. Piaskowej, tu dożyli emerytury. "Podczas kilku spotkań w domu Stefana w Łapach i u nas w Ełku niewiele rozmawialiśmy o przeszłości".

U Klary w Bielawie bywała pani Zenobia. Jeździła często na Śląsk, by odwiedzać swego męża, który też odsiadywał wyrok za konspirację. Jego nie objęła amnestia, bo w celi więziennej naśmiewał się z "zegarmistrzów" sowieckich, czyli sołdatów polujących w Polsce na zegarki. Zakwalifikowano to jako "psioczenie na rząd"! Klara po maturze pracowała w planowaniu w dziale handlu i taką też funkcję podjęła w Wojewódzkim Przedsiębiorstwie Hurtu Spożywczego w Białymstoku. W naszym mieście dożyła swych dni.

Na przykładzie kilku wątków związanych ze Stefanem Kamińskim i jego rodziną widać, jak bardzo historia lat wojny i powojnia poplątała biografie rodaków. I jak trudno ferować wyroki, nie znając wszystkich realiów tamtych czasów. Za często historia nabiera obecnie cech publicystyki z mocnym zabarwieniem politycznym. Oczywiście, tak było i w PRL, ale po co powielać słusznie potępione praktyki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny