Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Polscy żołnierze walczą w internecie o dobre imię. Do sądu za wpis na forum

Inga Domurat [email protected]
Polski hummer po wybuchu ładunku w Afganistanie. Ranni zostali nasi żołnierze. To codzienne niebezpieczeństwo na misjach.
Polski hummer po wybuchu ładunku w Afganistanie. Ranni zostali nasi żołnierze. To codzienne niebezpieczeństwo na misjach. Archiwum prywatne
Żołnierz nie wybiera dokąd wyjeżdża. Otrzymuje rozkaz. Są to decyzje polityczne. To rząd decyduje, gdzie walczy. Nazywanie nas najemnikami jest obraźliwe - mówi jeden z uczestników misji w Afganistanie.

Żołnierz ze Świdwina na razie chce pozostać anonimowy. Kiedy w jednym z portali przeczytał wpisy internautów pod informacją Polskiej Agencji Prasowej dotyczącą śmierci kolejnego polskiego żołnierza na misji w Afganistanie, postanowił zareagować.

- Powiedziałem sobie, że nie mogę pozwolić, by tak publicznie opluwano moich kolegów, nazywając ich najemnikami, bandytami, którzy mordują "afgańskich patriotów", a co gorsza bezbronne kobiety i dzieci. Najpierw sprawdziłem, czy sprawą tych oskarżających wpisów zajmie się żandarmeria, ale kiedy okazało się, że takiej możliwości nie ma, postanowiłem działać sam. Złożyłem zawiadomienie do prokuratury o popełnieniu przestępstwa - mówi świdwiński żołnierz.

Prokuratura i sąd

Prokuratura wszczęła śledztwo, dopatrując się w tych wpisach publicznego nawoływania do popełnienia zbrodni i jej pochwały. Za pierwsze przestępstwo grozi kara do trzech lat pozbawienia wolności, a za drugie do roku. Policja wystąpiła już do portalu internetowego o udostępnienie numeru IP, z którego wysłane zostały obraźliwe komentarze.

Problem postrzegania polskiego żołnierza biorącego udział w zagranicznych misjach wojskowych istnieje. Dla wielu Polaków nie są oni bohaterami. Wręcz przeciwnie, część opinii publicznej skłania się ku myśleniu o żołnierzach wyjeżdżających do Iraku czy Afganistanu, jako tych, którzy jadą po przygodę i pieniądze. Robią to z własnej woli, na własne ryzyko, więc nie należą się im honory i uznanie.

Jeszcze bardziej co niektórzy utwierdzili się w tym przekonaniu po tym, co się wydarzyło w Nangar Khel, wiosce afgańskiej w 2007 roku. To wtedy ostrzelali ją polscy żołnierze, raniąc śmiertelnie miejscową ludność cywilną. Żołnierze stanęli przed sądem, bo prokurator nie dał wiary ich zeznaniom o wcześniejszym na nich ataku. Ostatecznie sąd uniewinnił żołnierzy z braku wystarczających dowodów na ich rzekomo nieuzasadniony ostrzał, ale incydentu nie da się wymazać, zwłaszcza że usłyszała o nim opinia publiczna. I pojawiły się pytania: Co za żołnierze tam walczą i po co tam w ogóle jadą?

Jadą na rozkaz

Błędne myślenie o polskich żołnierzach wyjeżdżających na misje jako najemnikach bierze się stąd, że tak ich się przedstawia.

- W mediach mówią o nich politycy jako o całkowitych ochotnikach. A to nie jest prawda - tłumaczy Daniel Kubas, prezes Stowarzyszenia Rannych i Poszkodowanych w Misjach poza Granicami Kraju. - Oni jadą na rozkaz. Żołnierz zawodowy, wstępując do służby, musi podpisać kontrakt, w którym godzi się na uczestnictwo w misjach poza granicami kraju. Gdyby potem odmówił takiego wyjazdu, byłaby to podstawa do zwolnienia go ze służby zawodowej. Żołnierz nie wybiera, dokąd wyjeżdża. Otrzymuje rozkaz. I trzeba wyraźnie zaznaczyć, że są to decyzje polityczne; to rząd decyduje o tym, gdzie walczą nasi chłopcy. Mówienie więc o polskich żołnierzach, że są najemnikami, czyli ludźmi, którzy walczą, gdzie chcą, byle za jak największe pieniądze, jest obraźliwe i wynika z kompletnej niewiedzy. Amerykanie, mimo że do misji w Iraku nabrali dystansu, to do żołnierzy mają ogromny szacunek. Pretensje kierują do polityków. Żołnierz, powtarzam, wykonuje rozkaz. A to, że większość z nich chce wyjechać na misję, to bardzo dobrze. Doświadczenie bojowe jest bezcenne. Dzięki takim żołnierzom, którzy swoje umiejętności sprawdzają w warunkach bojowych, armia zyskuje niezastąpionych fachowców. A to, że płaci im się więcej niż w kraju, nie powinno dziwić. Oni podejmują ogromne ryzyko.
Widziałem piekło

Świdwiński żołnierz, z którym rozmawiamy, decydując się na zawodową służbę, wiedział, że w ramach NATO musi się liczyć z udziałem w zagranicznych misjach wojskowych.

- Byłem na piątej i dziewiątej zmianie w Iraku, pełniłem służbę w Afganistanie. Przed każdą misją kilkumiesięczne szkolenie, zgrywanie się z poszczególnymi grupami, z którymi będzie się na misji przez sześć, siedem miesięcy - opowiada. - Mnóstwo przygotowań. Nie protestowałem, chciałem jechać, bo uważam, że to mój obowiązek. Jestem żołnierzem, więc powinienem uczestniczyć w misjach bojowych, nie tylko ćwiczyć i nigdy nie wykorzystać swoich umiejętności. Wojsko to moja pasja. Do Iraku i Afganistanu jechałem wykonać konkretne zadania. Jestem pewien, że gdyby zaszła taka potrzeba, nasi sojusznicy również by nam pomogli. Jechałem na tereny konfliktu jako żołnierz, a nie najemnik. Jechałem walczyć z terroryzmem, a nie z bezbronną ludnością cywilną.

Dopiero będąc tam, na miejscu, nasz rozmówca zobaczył piekło. - Wielokrotnie nasze patrole były ostrzeliwane. Widziałem rannych kolegów. Udzielałem pierwszej pomocy im i cywilnej ludności. Widziałem zabitych - relacjonuje. - W naszym obozie mieliśmy psycholożkę, mogliśmy z nią szczerze pogadać. Bo co tu ukrywać, wielu z nas dotykał stres pola walki. Najgorsze, czego doznałem, to śmierć mojego przyjaciela. Jechał w patrolu przede mną hummerem. I to pod tym samochodem eksplodował improwizowany ładunek wybuchowy. Był wmurowany w płytkę chodnikową. Widziałem, jak 300 metrów dalej jeden z napastników, stojący na pace pickupa, macha sobie oderwaną ręką mojego przyjaciela. Tego się nie zapomina. Dlatego nie mogę spokojnie słuchać czy czytać takich obraźliwych wpisów na forum internetowym pod adresem żołnierzy będących na misjach. To nie są wakacje i leniuchowanie w gorącym klimacie, jak piszą ci, co o takich misjach nie mają zielonego pojęcia.

Dodatkowo żołnierza ze Świdwina boli, że niepochlebne opinie wystawiają im koledzy, którzy zostają w kraju. Z zazdrości, że na misji można zarobić od 8 do 13 tys. złotych, a potem należy się urlop aklimatyzacyjny, który w szczególnych przypadkach może się przedłużyć nawet do półtora roku, ze względu na kiepską kondycję psychiczną. - Ale przecież to nie ściema, tylko uraz, który rozumieją ci, co misję przeżyli - podkreśla uczestnik misji. - To smutne, że jestem żołnierzem, który walczył w prawdziwym konflikcie zbrojnym, a teraz muszę walczyć o szacunek i bronić swojego i kolegów honoru.

Zasługujemy na szacunek

Braku szacunku do polskiego żołnierza nie może zrozumieć też kolega świdwińskiego żołnierza, który był z nim na dziewiątej zmianie w Iraku i stracił tam rękę.

- Nazywanie nas bandytami, najemnikami i okupantami to bluźnierstwo - mówi. - To nie my zdecydowaliśmy o uczestnictwie w misjach zagranicznych. To nie my zdecydowaliśmy wcześniej o przystąpieniu do NATO. To zrobili politycy, a my wykonujemy rozkazy. Jeździmy walczyć o niepodległość. Ryzykujemy życie. Niektórzy z nas nigdy nie wrócą do swoich domów. Dlatego, moim zdaniem, zasługujemy na szacunek, a nie na opluwanie nas na forach internetowych.

W ostatnich dniach świdwiński żołnierz złożył do prokuratury wniosek o uzupełnienie zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa o kolejne 36 wpisy, które pod informacją o śmierci polskiego żołnierza w Afganistanie pojawiły się w jednym z portali internetowych.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny