Kiedyś, podczas wakacyjnego wyjazdu do Hiszpanii, trafiliśmy w jednym z miasteczek na obchody jakiegoś lokalnego święta - opowiada Ewa Wasilewska. - Mieszkańcy wylegli na ulice, na fiestę. Wszyscy w strojach regionalnych lub historycznych. To było urzekające, ten szacunek do tradycji. Widać było, że ci ludzie nie tylko świetnie się bawią, ale też że są dumni z tego, kim są, gdzie mieszkają.
Dariusz Wasilewski, mąż Ewy, jest jednym z twórców Podlaskiej Chorągwi Husarskiej. Bo podobnie jak żona zafascynowany był jazdą konną.
- Już jako uczennica liceum należałam do klubu jeździeckiego Ignatki - opowiada Ewa Wasilewska. - Każdą wolną chwilę spędzałam przy koniach.
Przejście na drugą stronę
To prawdziwy uśmiech losu, kiedy spotyka się dwoje ludzi o podobnych zainteresowaniach.
- Różne życiowe obowiązki sprawiły, że nie miałam czasu na konie - wspomina Ewa Wasilewska. - Małżeństwo, dzieci, praca zawodowa - wszystko to było zbyt absorbujące. Ale i mąż, i ja zawsze interesowaliśmy się historią, tradycją oręża polskiego. Bywaliśmy na rekonstrukcjach bitwy pod Grunwaldem. Jeździliśmy na turnieje rycerskie odbywające się na zamku w Gniewie. Aż któregoś roku powiedzieliśmy: dość siedzenia na widowni. To my powinniśmy brać udział w pokazach, rekonstrukcjach i turniejach.
Ewa Wasilewska - lekarz medycyny, nauczyciel akademicki, matka czworga dzieci - towarzyszy swojemu mężowi Dariuszowi w imprezach i spotkaniach organizowanych przez Podlaską Chorągiew Husarską. Na te okazje Ewa staje się XVII-wieczną damą, w pięknym stroju z epoki. I równie dobrze czuje się siedząc u boku swego huzara za biesiadnym stołem, jak i galopując obok niego na koniu.
To była piękna epoka
Urszula Strzałkowska od kilku lat jest damą, towarzyszącą białostockim husarzom, wśród których rej wodzi jej mąż Wojciech.
- To jest prawdziwe święto, kiedy spotykamy się w swoim gronie. Łączy nas wszystkich miłość do koni, do polskiej historii, do tradycji wojskowych - opowiada Urszula Strzałkowska.
Na uprawianie swojego hobby nie żałują ani czasu, ani pieniędzy. Żeby pokazać się z dobrej strony podczas turnieju rycerskiego na zamku w Gniewie, trzeba się nieźle nagłowić. Bo stroju huzara i towarzyszącej mu damy nie kupi się w żadnej galerii handlowej. Trzeba uszyć, posiłkując się wzorami ze starych rycin i obrazów. A żeby uszyć, to trzeba też zdobyć odpowiednie tkaniny.
- Jakoś załatwiamy - śmieje się pani Urszula. - Niektórzy przywożą piękne materiały, prawdziwe brokaty, złotogłów z krajów arabskich albo z Turcji.
Ale nie zawsze jest taka możliwość. Przy odrobinie pomysłowości można za pomocą odpowiednich dodatków, dbając o szczegóły wykończenia, również ze współczesnych, dostępnych w sklepach tkanin uszyć strój do złudzenia przypominający oryginał z epoki.
Urszula Strzałkowska doskonale czuje się w tych eleganckich szatach, w twarzowych lisich czapach z piórami, w towarzystwie szarmnackich mężczyzn z szablami u boku.
- Najpierw to była zabawa, tylko rozrywka, a teraz staje się stylem życia - przyznaje. - Niedawno obchodziliśmy z mężem dwudziestą piątą rocznicę ślubu. Odbyło się z tej okazji nabożeństwo, podczas którego oboje wystąpiliśmy w strojach z XVII wieku. Mąż w kontuszu, przepasany pasem słuckim, w czapie z czaplimi piórami, w czerwonych butach z cholewami. Ja w długiej sukni, w futrze do ziemi, w futrzanym toczku ozdobionym broszą i pękiem piór. Szliśmy od ołtarza, a nasi przyjaciele z Podlaskiej Chorągwi Husarskiej, również w historycznych strojach, trzymali nad naszymi głowami szable. A potem wszyscy udaliśmy się na tradycyjną, staropolską biesiadę.
Dziedziczny konik
I w rodzinie Wasilewskich, i u Strzałkowskich rosną następcy, którzy na pewno będą kontynuować pasję rodziców.
- Nasz trzynastoletni syn już ma żupan szyty na miarę, szablę z wygrawerowaną datą i dewizą życiową. Za kilka dni powinny dojechać obstalowane w Krakowie buty huzarskie - opowiada Urszula Strzałkowska. - To, że syn od dziecka towarzyszy nam w różnych wyjazdach sprawiło, że w naturalny sposób zaczął interesować się historią, wojskowością, militariami. Któregoś razu, kiedy jeszcze nie miał własnego stroju i stał obok grupy husarzy w kostiumach z epoki, powiedział nam, że jakoś głupio się czuł, że też chciałby być jednym z nich.
Dwie nastoletnie córki Ewy Wasilewskiej są już w poczcie dam, towarzyszących Podlaskiej Chorągwi Husarskiej. Obie świetnie jeżdżą konno, obie doskonale czują się w kostiumach z epoki.
Dwaj młodsi synowie też jeżdżą konno i na pewno wkrótce zasilą szeregi chorągwi.
Obie panie przyznają, że nastoletnie dziewczyny przyciąga do podlaskich husarzy magia kostiumu, miłość do koni i wciąż obecna - dzięki literaturze i filmowi - tradycja, zgodnie z którą, kiedy była taka potrzeba, wytworna dama stawała się dzielnym hajduczkiem i potrafiła śmiało galopować na koniu i szabelką wywijać.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?