Zaglądając do biografii autorki można się przekonać, że skończyła Liceum Sztuk Plastycznych w Supraślu. Pewnie dlatego tyle uwagi zwraca na pozorne drobiazgi, które tak fantastycznie ubarwiają jej książkę. Widzi kolory odnowionej prowincji, czyta szyldy, opowiada o kompozycji selfie z dziećmi, przy okazji tłumacząc jak można delikatnie poprawić rzeczywistość. Widzi urbanistykę tytułowych centrów handlowych, potrafi wejść w świat tak zdawałoby się daleki od sztuk plastycznych i opisać go z czułością, jakiej czasem jej brakuje w stosunku do własnej rodziny. Czy to oznacza, że „Jak pokochać centra handlowe” jest diariuszem wyrodnej matki-Polki? Nie sądzę. Moim zdaniem to wyjątkowo prawdziwy, a momentami bolesny obraz Polski, która nie liczy na 500 plus, nie walczy o aborcję, nie chce żyć na kredyt, po prostu – zmaga się z życiem bez niczyjej pomocy.
Natalia Fiedorczuk-Cieślak wyznaje, że cierpiała na depresję i przed urodzeniem dzieci, i że nieobca jej była depresja poporodowa. Wydaje się, że to problem tłumiony i skrywany przez setki polskich młodych matek (według badań możliwość depresji poporodowej dotyka 70 procent kobiet). Autorka nie użala się nad sobą. Pisze twardo, z olbrzymią dawką ironii, przy okazji wplatając niemal poetyckie frazy w opisy zgoła prozaicznych czynności czy banalnych miejsc. Robi to jakby mimochodem, dbając by czytelnik nie nudził się ani przez chwilę. Świadomie używam tu słowa czytelnik, bowiem w jej książce mąż i i ojciec ich dzieci istnieje, funkcjonuje, wspiera główną bohaterkę. Bez ironii zauważa jednak, że coraz później wraca z pracy do domu, coraz bardziej bywa poirytowany, kiedy musi na nią czekać zostawiony sam na sam z maluchem, czy dwójką maluchów. Jednocześnie umie docenić jego olimpijski spokój, kiedy przy wahaniach nastroju to ona potrafi wywołać domową scysję pomiędzy dorosłymi.
Gloryfikując tytułowe „centra handlowe” Natalia Fiedorczuk tłumaczy, że „dają młodym matkom namiastkę kontaktu ze światem, bez konieczności składania deklaracji… i przymusu wyrażania opinii”. Po cóż jej wizyty do świata, w którym latem jest chłodno, a zimą przytulnie? Po prostu zauważą, to, o czym przekona się każdy na własnej skórze, iż przyjaźnie z młodości obumierają w obliczu rodziny, czy nawet banalnego szczeniackiego zauroczenia płcią przeciwną. Wtedy podczas ostatnich babskich spotkań „uśmiechały się łagodnie, miętoląc w spoconych dłoniach komórki, na których co jakiś czas pojawiał się komunikat wiadomości przychodzącej”. A sytuacja w szpitalu, odmowa cesarki, straszenie powikłaniami po znieczuleniu, chamstwo położnych… W XXI wieku zdaje się nadal jest to możliwe, nie tylko w powieści obyczajowej. Najsmaczniejszym fragmentem książki z punktu widzenia badaczy życia codziennego w RP A.D. 2016 jest dla mnie wizyta w siedzibie straży miejskiej. Żeby nie płacić mandatu za odholowanie i zaparkowanie na kopercie rezerwującej miejsce niepełnosprawnym bohaterka musiałaby zapłacić 1285 zł. Litościwa urzędniczka, choć sama ma niepełnosprawne dziecko, proponuje jej, żeby kłamała w podaniu to uniknie kary. Honorowa bohaterka płaci za odholowanie, a zamiast mandatu musi „odpracować” swoje w… Ochotniczej Straży Rodzicielskiej. Rozdział traktujący o tej „Pracy” to jeden z lepszych reportaży z parków i placów zabaw, jakie czytałem w 2016 roku! A że to literacka fikcja? Ale za to jaka!
Dziś chyba nikt nie wyobraża sobie pracy bez korzystania z komputerów – od ochroniarza po artystę. Wracając z tygodniowych zakupów zatrzymuje się na chwilę na stacji pali, stan umysłu oddając przy pomocy technologicznych porównań. „Mój zawirusowany mózg protestuje: chcę przeprowadzić operację defragmentacji i skanowania zanieczyszczeń, ale co chwila pojawiają się okienka z gołymi babami, reklamą internetowego pokera i „poważne ostrzeżenie o infekcji”. Nie nadążam z ich zamykaniem, osuwam się w poznawczy niebyt...”. I główna bohaterka „Centrów” i jej książkowy mąż są na swój sposób ofiarami wolnego rynku. Natalia Fiedorczuk pisze o życiu w wynajętych mieszkaniach, w otoczeniu tanich mebli, pracy na zlecenia „miotając się po wolnorynkowej rzeczywistości, wydając wszystko co uda się zarobić”. A wie dobrze, ile kosztują pampersy, zupki, środki czystości. Przyznaje, że i w książce i w realu dostawała wsparcie od przyjaciół i najbliższych, ale chce by jej książka była pewną ironiczną sumą doświadczeń setek podobnych jej matek, podobnych historii młodych polskich rodzin. Trudno się zatem dziwić, że rozdział „Serwisy darmowych ogłoszeń i transakcji bezgotówkowych” zaczyna się od gigantycznej wyliczanki kosztów bezpośrednich i pośrednich, jakie generuje posiadanie potomstwa.
Natalia Fiedorczuk- Cieślak, dziś kobieta 32-letnia w moim odczuciu stała się głosem całego pokolenia matek, normalnych polskich rodzin. Takich, które chcą pracować i pracują ile sił, chcą mieć dzieci i wychowywać je, mimo wolnorynkowych trudności, nie oglądając się na pomoc państwa. Ludzi, których zwyczajnie trzeba szanować i cieszyć się, że nie wyjechali z Polski.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?