Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lech Kaczyński: Nie obiecywałem, nawet sobie, że będzie łatwo

Jacek Wolski
Lech Kaczyński miał fenomenalną pamięć. Do faktów, ludzi, zdarzeń. Jeśli więc były ważne sprawy, do których warto było prezydenta przekonać, lepiej było o tym powiedzieć osobiście niż wysyłać pisma - wspomina prezydenta Jarosław Zieliński, poseł PiS.
Lech Kaczyński miał fenomenalną pamięć. Do faktów, ludzi, zdarzeń. Jeśli więc były ważne sprawy, do których warto było prezydenta przekonać, lepiej było o tym powiedzieć osobiście niż wysyłać pisma - wspomina prezydenta Jarosław Zieliński, poseł PiS. Fot. Anatol Chomicz
Dziś wielu oczekuje, aby brat podjął się przerwanego dzieła brata - mówi Jarosław Zieliński. Był burmistrzem Śródmieścia, kiedy Lech Kaczyński był prezydentem Warszawy.

Kurier Poranny: Jaką faktycznie rolę odgrywał Lech Kaczyński w Prawie i Sprawiedliwości?

Jarosław Zieliński, poseł: Był przede wszystkim prezydentem Rzeczypospolitej. Reprezentował wartości bliskie naszej formacji, która dąży do tego, by Polska była liczącym się państwem na arenie międzynarodowej i solidarnym w polityce wewnętrznej, a więc traktującym równo wszystkie części kraju, wszystkie grupy społeczne. Lech Kaczyński realizował jednak program szerszy od tych, które są programami partii politycznych. Nie był działaczem partyjnym, lecz państwowcem, dla którego najważniejsze były losy Polski, a nie interesy ugrupowań politycznych, nawet tego, które było mu najbliższe.

Ale wpływ na to, co dzieje się w PiS chyba miał.

- Ani on, ani jego ministrowie nie wpływali na decyzje władz naszej partii. To nie było tak, jak niektórzy sądzą, że za każdym razem Jarosław dzwonił do Lecha, a Lech do Jarosława. Prezydent podejmował swoje decyzje, a prezes, czy premier - swoje. Oczywiście, byli ze sobą bardzo blisko związani, mieli bardzo podobne poglądy na wiele spraw, ale nie ingerowali wzajemnie w swoje działania. Niejednokrotnie uczestniczyłem - z racji udziału we władzach PiS - w podejmowaniu ważnych decyzji. Czasem trzeba było je podejmować natychmiast. Rzecz jasna, że bracia Kaczyńscy często się spotykali. Spędzali też wspólnie, choć zwykle krótkie urlopy. Myślałem, aby kiedyś taki urlop mogli spędzić w naszym regionie, np. na Suwalszczyźnie.

Skąd Pana znajomość z Lechem Kaczyńskim?

- Zaczęło się to na studiach na Uniwersytecie Gdańskim i od czasu działalności w Niezależnym Zrzeszeniu Studentów oraz w Solidarności. Pod koniec lat osiemdziesiątych pracowaliśmy nad reaktywowaniem struktur związkowych. Lech Kaczyński był wówczas wiceprzewodniczącym Solidarności, a ja organizowałem szkolenia w Komisji Krajowej. Później, gdy Lech Kaczyński w 1995 roku był kandydatem Porozumienia Centrum na prezydenta Polski, byłem zaangażowany w jego kampanię wyborczą. Kiedy w 2002 roku wygrał wybory na stanowisko prezydenta Warszawy, zaproponował mi funkcję burmistrza Śródmieścia. Już po tragedii pod Smoleńskiem przypomniało mi się pewne zdarzenie z tamtego okresu. Dowiedziałem się, że przygotowywany jest kolejny atak medialny. Poinformowałem o tym Lecha Kaczyńskiego. On wysłuchał tego, uśmiechnął się i powiedział: Nikomu, nawet sobie, nie obiecywałem, że będzie łatwo.
Współpracowaliśmy także, kiedy został już prezydentem Polski. Lech Kaczyński miał fenomenalną pamięć. Do faktów, ludzi, zdarzeń. Jeśli więc były ważne sprawy, do których warto było prezydenta przekonać, lepiej było o tym powiedzieć osobiście niż wysyłać pisma.

W sytuacjach nieoficjalnych też pewnie zdarzało się wam bywać.

- Był wówczas oczywiście znaczniej bardziej swobodny. Lubił dobry żart i ciętą ripostę. Kto zna braci Kaczyńskich, doskonale jednak wie, że w ich obecności nie opowiada się dosadnych dowcipów. Otrzymali w domu bardzo dobre wychowanie. Prezydent Lech Kaczyński nigdy nie pozwolił sobie na to, aby siedząc, rozmawiać z kobietą, która stoi. W naszym środowisku opowiada się o zdarzeniu z czasów, gdy był ministrem sprawiedliwości, a jednym z jego zastępców - Zbigniew Ziobro. Gdy, spiesząc się, wszedł on do gabinetu szefa nie ucałowawszy w rękę pani sekretarki, minister Kaczyński polecił mu najpierw naprawić ten błąd, a dopiero potem podjął z nim rozmowę.

W katastrofie pod Smoleńskiem PiS stracił wielu swoich liderów. Jak partia sobie z tym poradzi?

- Tak, to były w naszym ugrupowaniu bardzo ważne osoby. Jednym z filarów był choćby Przemek Gosiewski, wicepremier w rządzie Jarosława Kaczyńskiego. Miał wręcz wyjątkowe zdolności organizacyjne, a przy tym był bardzo pracowity. Niektórym jego rozmówcom czasem się wydawało, że ich nie słucha, bo jednocześnie szukał czegoś w komputerze, rozmawiał przez telefon i przeglądał jakieś papiery. On jednak doskonale nad tym wszystkim panował.

Grażyna Gęsicka - przerwana praca u początku drogi na stanowisku przewodniczącej naszego klubu parlamentarnego. Prezes pozostawił jej dużą swobodę działania, a wszyscy podziwialiśmy jej rzeczowość i wiedzę merytoryczną. Grażyna była bardzo mądrą i kompetentną osobą. Podobnie jak Aleksandra Natalli-Świat, która nie lubiła wygłaszać luźnych opinii, lecz wszystko opierała na faktach, liczbach i analizach.

Zbyszek Wassermann wiedział z kolei wszystko o służbach specjalnych. Uczyłem się od niego mechanizmów rządzących tą sferą, gdy przyszło mi kierować sejmową komisją ds. specsłużb.

Szczególną postacią w Prawie i Sprawiedliwości był Krzysztof Putra - wicemarszałek Sejmu. Przewodniczył strukturom PiS w naszym województwie. Nigdy nie podejmował pochopnych decyzji. Podziwialiśmy jego spokój, rozwagę i optymizm. Zawsze podkreślał, że podstawą dobrze urządzonego państwa musi być tradycyjny ład w rodzinie, staranne wykształcenie młodych ludzi i moralność każdego człowieka. Nie miał najmniejszych wątpliwości, że Lech Kaczyński zostanie prezydentem na następną kadencję.

Jak PiS poradzi sobie z tą sytuacją? Będzie komu tych ludzi zastąpić?

- Za wcześnie o tym mówić. Przeżywamy czas żałoby. Straciliśmy przyjaciół, osoby, z którymi na co dzień współpracowaliśmy i które bardzo szanowaliśmy. Ta tragedia ma swój wymiar państwowy i narodowy, ale także ludzki, rodzinny i osobisty. W działalność państwa i jego instytucji zaangażowanych jest wiele osób i dlatego tych, którzy odeszli zastąpią inni. Inaczej wygląda to w rodzinach. Nikt najbliższym nie zastąpi najbliższych. Zostały osierocone dzieci. Krzysztof miał ich ośmioro. Potrzebują one miłości, opieki, wykształcenia i wsparcia finansowego. Trzeba im pomóc.

Najpierw więc trzeba uporać się z ciężarem tej tragedii, a czas na działania polityczne przyjdzie później.

Pierwszą decyzję dotyczącą kandydata na stanowisko prezydenta trzeba będzie podejmować szybko.

- To wynika z terminów konstytucyjnych. Prezydent Lech Kaczyński podkreślał, że ugrupowanie prawicowe, które ma ponad 30 procent stałego poparcia jest w europejskich warunkach wartością wyjątkową. Prawo i Sprawiedliwość nie może więc pozwolić sobie, mimo tego ciężkiego ciosu, na to, by nie wystawić kandydata w tak ważnych wyborach. Podobnie jak śp. Krzysztof Putra jestem przekonany, że Lech Kaczyński wygrałby ponownie. Nie wiem dzisiaj, kto będzie naszym kandydatem. Jestem przekonany, że będą oczekiwania, aby brat podjął się kontynuacji tragicznie przerwanego dzieła brata.

Musimy uświadomić sobie symboliczne znaczenie tego, co się stało i zbudować przyszłość Polski w oparciu o ideały, którym wierny był Lech Kaczyński.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny