MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Koszmarny urlop: Okradli ją dwa razy, motocyklista potrącił, a policjant wlepił mandat

Karolina Piotrowska, (art) [email protected] tel. 85 748 95 63
Grażyna Kowalewska, mimo że przyjęła mandat, nie może się pogodzić z jego uzasadnieniem. - Stworzyłam zagrożenie, bo wtargnęłam na jezdnię? Tam nie ma chodników, pasów, a jezdnia to po prostu kocie łby - oburza się.
Grażyna Kowalewska, mimo że przyjęła mandat, nie może się pogodzić z jego uzasadnieniem. - Stworzyłam zagrożenie, bo wtargnęłam na jezdnię? Tam nie ma chodników, pasów, a jezdnia to po prostu kocie łby - oburza się. Wojciech Wojtkielewicz
Grażynę Kowalewską w ciągu kilku dni spotkało tyle przykrości, że aż trudno uwierzyć. W drodze z Rzymu do rodzinnego Białegostoku straciła bagaż, a to ją posądzono o kradzież. Kuzyn zdewastował jej dom, miała wypadek - została ranna, a na dodatek dostała 300 zł mandatu. Nie wzięła ze sobą ubezpieczenia i teraz musi zapłacić też ponad 800 zł za pomoc medyczną.

- Nie wiem, kiedy przyjadę do Białegostoku, po tym, co mnie tu spotkało. Boję się, że po następnej wizycie do domu wrócę już w trumnie - przyznaje rozżalona Grażyna Kowalewska.

Piętnaście lat temu wyjechała z rodziną na stałe do Włoch. Białystok odwiedza co kilka lat. Ostatnio - 2 lipca. To miał być dwutygodniowy urlop. - Okazało się, że w moim domu było włamanie. Mój kuzyn powybijał okna, pozabijał drzwi - mówi pani Grażyna.

2 lipca po południu Grażyna Kowalewska wylądowała na Okęciu. Towarzyszyła jej koleżanka. Postanowiły przyjechać do Białegostoku autokarem jednego z podlaskich przewoźników. - Usiadłyśmy z przodu. Kierowca był bardzo miły, cały czas nas zagadywał. Pojechał blisko Stadionu Narodowego, byśmy mogły podziwiać, jak Polska się zmieniła - opowiada pani Grażyna.

W Ostrowi Mazowieckiej, Zambrowie wsiadali i wysiadali pasażerowie. Nic nie wzbudzało podejrzeń pani Grażyny. Okazało się, że z koleżanką były jedynymi pasażerkami do Białegostoku. Gdy wysiadły na dworcu, w luku bagażowym, owszem, były dwie torby, ale żadna nie należała do pani Grażyny.

- Kierowca szybko odjechał, nawet nie zdążyłam zaprotestować. Rozpłakałam się z tej bezradności. Wzięłam nieswoją torbę, przekonana, że jutro zgłosi się po nią właściciel, a ja odzyskam moją walizkę - wzdycha podróżniczka.

W torbie wiozła prezenty dla bliskich, kawy, słodycze, nowe ubrania, które kupiła na podróż. Był tam też dekoder telewizji cyfrowej. W domu otworzyła nieswoją walizkę w poszukiwaniu jakichkolwiek śladów, które mogłyby doprowadzić ją do właścicielki torby. - Nic tam nie było. Brudne szmaty i kilka długopisów - wspomina kobieta.

Z naklejki z lotniska Grażyna Kowalewska dowiedziała się nazwiska właścicielki torby i tego, że wracała ona z Belgii. Była przekonana, że to wystarczy, by ją zidentyfikować. Następnego dnia czym prędzej pobiegła do siedziby przewoźnika.
- Jeden z panów chciał mi pomóc. Dzwonił na policję, proponował 400 złotych odszkodowania za bagaż. Nie wzięłam. Cały czas liczyłam, że uda się odzyskać moje rzeczy - przyznaje pani Grażyna.

Do firmy chodziła lub dzwoniła codziennie. Jej zdaniem, do tej pory nie udało się porozumieć z przewoźnikiem, bo sprzeciwił się inny pracownik. - Oskarżał mnie, że jestem złodziejką, bo na pewno ukradłam walizkę jeszcze na lotnisku, a teraz nie jestem zadowolona z tego, co było w środku - mówi kobieta. - Dodał, że nie zamierzają szukać osoby z moją walizką, bo to nie ich obowiązek.

Sprawę pogorszył fakt, że pani Grażyna nie miała biletu, który potwierdzałby jej podróż.

- To kierowca nie dał nam biletów, choć wziął za nie pieniądze. Koleżanka może to potwierdzić. Szkoda, że się nie upomniałyśmy. Nie mówiłam wcześniej o tym, bo nie chciałam robić kierowcy nieprzyjemności. Teraz nie mam nic do stracenia. Niech jego szefowie wiedzą, jakich nieuczciwych ludzi zatrudniają - przyznaje pani Grażyna.

Policja, do której kobieta zgłaszała się kilka razy, też nie potrafiła jej pomóc. - Poradzili napisać odwołanie w sprawie odszkodowania za bagaż i pójść do rzecznika praw konsumenta, a jak to nic nie da, to do gazety - nie ukrywa.

Minęło kilka dni. Grażyna Kowalewska szła w odwiedziny do koleżanki na osiedlu Bażantarnia. Po drugiej stronie ulicy zobaczyła znajomego. - Pomachałam i chciałam podejść, by się przywitać. To brukowa jezdnia, nie ma chodników, pasów dla pieszych. Rozejrzałam się i po prostu weszłam na drogę. Nagle nadjechał motor. Zajechał mi drogę, nie miałam gdzie uciekać. Straciłam równowagę i upadłam na motor - opowiada ze łzami.

Runęła ona i motor z kierowcą. Pani Grażyna poczuła silny ból w dłoniach i rękach. Z palców zaczęła lecieć krew. Kolega szybko zadzwonił po pogotowie. - Zanim przyjechała karetka, to na miejscu była już policja, chociaż nikt jej nie wzywał. Policjant po cywilnemu wziął nasze dokumenty. Po krótkiej rozmowie, nie sprawdzając nawet naszej trzeźwości, orzekł, że to moja wina, bo wtargnęłam na jezdnię. Powiedziałam, by pokazał mi, gdzie tu w takim razie jest chodnik? On na to z pretensją: to niech pani mi pokaże, gdzie tu jest przejście dla pieszych - cytuje kobieta.

Krwawiła, a policjant zabrał się do wypisywania mandatu. Nawet lekarz z karetki ponaglał, że tu trzeba wieźć panią na zszywanie. Że papierkową robotą można zająć się później. Policjant oddał dokumenty. Karetka mogła wreszcie zawieść ranną do szpitala.

- Posadzili mnie na wózku i już mają wieźć do chirurga, a tu nagle wyrasta przede mną ten policjant. Straszy, że muszę przyjąć mandat, bo poda mnie do sądu i wtedy nie wrócę do Italii. Podpisałam, bo chciałam jak najszybciej zostać opatrzona. Ręka bardzo mnie bolała - skarży się kobieta.

Wrzuciła mandat do torebki. W domu przeżyła szok: ma zapłacić 300 złotych za stworzenie zagrożenia drogowego poprzez wtargnięcie na jezdnię, wprost przed nadjeżdżający pojazd.

Policja zdania nie zmienia: mandat Grażynie Kowalewskiej się należał, bo spowodowała zagrożenie. A przyjmując mandat na miejscu, przyznała się do popełnienia wykroczenia. Ona nie może się pogodzić z wysokością kary.

Okazało się jednak, że to nie był ostatni rachunek, jaki będzie musiała zapłacić za pobyt w Polsce.

- W Italii mam ubezpieczenie, ale nie zabrałam ze sobą dokumentów. Nawet nie przypuszczałam, że będą mi w Białymstoku potrzebne. Teraz muszę zapłacić ponad 800 złotych za udzieloną pomoc medyczną - pani Grażyna nie może uwierzyć w swojego pecha.

Po powrocie do Włoch będzie się starała o to, by jej ubezpieczenie pokryło leczenie w Polsce.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny