Maria Garustowicz zapisuje wspomnienia teścia, teściowej i męża: - Po wojnie, jak Polacy chcieli wracać z Kazachstanu, zmuszano ich do przyjęcia obywatelstwa rosyjskiego. Moja teściowa też miała szalone kłopoty, bo ciągle mówili "Jesteś Białorusinką, nie puścimy" - opowiada Maria Garustowicz.
Oficer z Grodna
Jej teściową ratowało tylko i wyłącznie to, że była położną, przed wojną skończyła szkołę położniczą w Grodnie. Tam wyszła za mąż za oficera rosyjskiego o nazwisku Kudrycki, który zginął w czasie pierwszej wojny.
- Była wdową, ale świadectwo miała polskie. A oni ciągle: "Ty prawosławna, ty nasza, nie puścimy". A mama: "Jestem Polką". Nazwisko panieńskie miała Pańkowska, ale imię Tatiana, rosyjskie. Na podstawie tego świadectwa pozwolili przyjechać, ale świadectwo zatrzymali - wspomina pani Maria.
W Kazachstanie jeść nie było co
Nie żyje już ani teściowa, ani teść, a mąż pani Marii, Arkadiusz Garustowicz. Zmarł 30 lat temu, ale ich wspomnienia są ciągle żywe.
- Mąż opowiadał, że tam, w Kazachstanie, jeść nie było co - opowiada Maria Garustowicz. - Jednak jego mama, jako położna, miała ze sobą sporo złota, bo kiedyś przyjmowała porody. A kto brał do domu położną? Aptekarz, leśniczy, gajowy, ktoś, kto miał pieniądze. Jak się kąpało noworodka, to dziadek tego dziecka w wodę wkładał złotą monetę, albo obrączkę. Potem mama wylewała wodę, a złoto było dla mamy.
Jak dodaje pani Maria, mąż mówił, że sporo tego było, a w Kazachstanie, miasto w odległości 100 km.
- Brała więc mama jakąś złotą rzecz i szła na piechotę do miasta. Zanim tam doszła i wróciła, w domu nie było jej przez tydzień - sięga do swoich wspomnień Maria Garustowicz. - Pytałam męża co jadł? Mówił, że zdobył puszkę po konserwach, chodził i ludzie dawali mu coś do jedzenia. Za złotą rzecz, mama dostawała pud żyta, a pud, to szesnaście kilogramów. Żyto niosła na plecach. Żaren nie było, w jakimś naczyniu rozbijała zboże i gotowała zupę.
Zobaczyła dwóch Niemców z karabinami
Teściowa pani Marii, z niespełna dziesięcioletnim wówczas synem, została wywieziona na Syberię drugim transportem, w 1941 roku.
- Ze wszystkich tych wsi wozili kamienie do Świsłoczy, gdzie było budowane lotnisko. Rodzice mojego męża też powieźli kamienie, a mąż został sam w domu. Rodzeństwa nie miał. Jego matka chrzestna, jak weszła zobaczyła dwóch żołnierzy z lufami zwróconymi w stronę mojego męża, wówczas dziecka. Kiedy wrócili rodzice, żołnierze wyznaczyli kilka godzin na spakowanie i z tym pojechali. Mama objeździła cały Kazachstan ze skrzynią. Taką, jak to kiedyś dostawała panna, gdy wychodziła za mąż, taki sunduk. Ten sunduk też się zachował.
Z opowieści teścia
- Razem, teściów dowieźli do Świsłoczy, tam mężczyzn wsadzili do wielkiej stodoły, zamknęli jako przestępców, a dzieci z żonami wywieźli do Kazachstanu. Mężczyzn chcieli spalić, czy rozstrzelać - relacjonuje wspomnienia swego teścia Maria Garustowicz.
Teść opowiadał, że kiedy byli zamknięci w tej stodole, po pewnym czasie zorientował się, że na zewnątrz nie ma ochrony. Wyważyli drzwi i okazało się, że Niemcy są już blisko.
- Opowiadał mi, że bardzo dużo naszych szło, przeważnie Żydów, z walizkami, plecakami. Gdy widzieli Niemców, wszystko rzucali i uciekali. Teść zobaczył rzucony dywan, tkany w "berebory", wziął go pod pachę, żeby mieć czym się przykryć. Z tym dywanikiem wrócił ze Świsłoczy, piechotą. Ale już nie było gdzie mieszkać. Dom w Leśnej został spalony - opowiada Maria Garustowicz.
Dom trzech braci
- Było ich trzech braci. Jeden w Skupowie - Paweł, Antoni mój mąż i Roman batiuszka. Wszystkim nieźle się powodziło. Mieli pieniążki, więc zebrali się i postanowili gdzieś je ulokować. Postanowili zbudować dom - kontynuuje swoja opowieść Maria Gramatowicz. - To ten bardzo duży dom przy galerii Tamary Sołoniewicz w Narewce. W tym domu najpierw byli Niemcy, potem policja, a jak się wyprowadzili, to wprowadziła się teściowa. Niektórzy złośliwcy twierdzili, że to nie twój dom, tylko Romana.
Z sundukiem w walce o swoje po wojnie
Niestety, dom spodobał się jakiemuś repatrianta, który zapragnął założyć w nim restaurację. Dokumentów żadnych nie ma, więc chcieli teściową pani Marii z niego wyrzucić.
- Przyjechał cały samochód policji, przyszedł wójt i miejscowy komendant. Wtedy mama usiadła na sunduczku i mówi: Z tym kuferkiem objeździłam cały Kazachstan i wróciłam. Chyba wy mnie z tym sundukiem wyniesiecie na środek ulicy, bo inaczej ja wam nie ustąpię - relacjonuje Maria Garustowicz.
Potem pani Maria też miała bardzo duże kłopoty. Trzy lata się sądziła aż wreszcie nabyła prawo własności do tego domu.
- Moja połowa domu spaliła się 1 listopada 2009 roku. Całe szczęście, że akurat wyszłam do syna, dosłownie na pięć minut - mówi spokojnie nasza rozmówczyni.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?