Nie wiadomo po jakim czasie Karina K. zorientowała się, że coś jest nie tak. Może po kilku godzinach, gdy próbowała się dodzwonić do narzeczonego? A może zwróciła się po pomoc dopiero wtedy, gdy zdała sobie sprawę, że ukochany zaginął. A razem z nim zniknął jej samochód?
Proces w sprawie kradzieży w bydgoskim kantorze trwa już prawie rok. A wyroku wciąż nie ma.
W poniedziałek rano, 6 września 2010 roku Rafał N. jak zwykle przyszedł do pracy. Kantor przy ulicy Gdańskiej w Bydgoszczy, w którym był zatrudniony, znajdował się w sklepie odzieżowym. Na miejscu nie było jeszcze innych pracowników, więc sam otworzył drzwi wejściowe.
Od razu udał się do sejfu. Szafa pancerna stała w innym, wydzielonym pomieszczeniu wewnątrz. Wyszedł stamtąd po niecałej minucie. Wychodząc spotkał pracownicę sklepu odzieżowego, która przyszła do pracy chwilę po nim.
Gdy zamknął za sobą drzwi, była godzina 8.54. Ten moment w toku śledztwa ustalono z dokładnością co do minuty tylko dzięki temu, że N. został nagrany przez sklepową kamerę.
Z nagrania monitoringu wynika jeszcze jeden ważny szczegół. Detal, który w efekcie może zaważyć na wyroku sądu. Otóż Rafał N. tego dnia przyszedł do pracy w marynarce.
Detektyw
Jak później ustalili śledczy, N. wsiadł do auta swojej narzeczonej Kariny K. i udał się w nieznanym kierunku.
To ona zgłosiła jego zaginięcie. Ona również poprosiła o pomoc detektywa Krzysztofa Rutkowskiego. Były milicjant, poseł Samoobrony, showman, a obecnie właściciel biura doradczego, długo się nie zastanawiał, tylko uruchomił swoje kontakty. Szybko udało mu się ustalić, że Rafał N. zaszył się na południu Polski. A dokładniej - w Zakopanem.
13 września uciekinier był już w rękach policji. Dzień później Rutkowski przygotował konferencję prasową, na której zaprezentował nagranie rozmowy telefonicznej z Rafałem N.
- Przez tydzień żywiłem się tylko mlekiem - wyznał do słuchawki Rafał N. Zakopiańscy policjanci zastali poszukiwanego w jednym z najtańszych tamtejszych hoteli.
Nie tylko Karinie K. zależało na odnalezieniu Rafała N. Byli tym również - a chyba przede wszystkim - zainteresowani właściciele kantoru. Marek i Małgorzata N. zgłosili policji, że 6 września z kasy zniknęło ponad 166 tys. zł.
Dochodzenie w tej sprawie podjęła Prokuratura Rejonowa Bydgoszcz-Północ. Śledczy od razu natknęli się na rozbieżność w zeznaniach pracownika kantoru i jego przełożonych.
Podczas przesłuchań Rafał N. konsekwentnie zaprzeczał, by ukradł cokolwiek z sejfu. Powoływał się na raport o stanie kasy z 4 września - czyli dwa dni przed własnym zniknięciem. Wtedy w sejfie rzeczywiście miało się znajdować aż 168 tys. złotych. Jeśli wierzyć relacji Rafała N., rankiem 6 września zastał w kasie już o wiele mniej pieniędzy.
- W kantorze była prowadzona druga, nielegalna księgowość - N. powiedział wprost na jednym z przesłuchań.
To szefowa ma długi
Śledczy uznali, że konieczna jest konfrontacja obu stron. Nawet jednak, gdy skarżący i skarżony spotkali się oko w oko, nie doszło do przełomu w śledztwie. N. obstawał przy swojej wersji, twierdząc stanowczo, że jest niewinny. Zaś Marek N. później dodał, że księgowość w kantorze była prowadzona prawidłowo, zgodnie z prawem.
Rafał N. nie dawał za wygraną i wytoczył przeciw swoim oskarżycielom ciężkie działa. Usiłował przekonać prokuratorów, że "wtórna księgowość" (oczywiście w jego opinii) była prowadzona z powodu rzekomych długów Małgorzaty N. Ta zaprzeczyła wszystkiemu.
Jest jeszcze jeden wątek sprawy, o którym warto wspomnieć. Śledczy uznali, że w akcie oskarżenia - jako kolejną osobę poszkodowaną przez Rafała N. - należy ująć Monikę, córkę właścicieli kantoru. A to w związku z częścią zaginionych pieniędzy - w kwocie 10 tysięcy złotych.
Tymczasem w toku dochodzenia wyszło, że to właśnie Rafał N. ma długi. I to pokaźne.
Śledczy dotarli do kilkunastu jego wierzycieli. Jednemu z nich był on winien około 200 tys. zł. Rafał od początku śledztwa przyjął też taką linię obrony. Twierdził, że kilka dni przed ucieczką w góry, odwiedził go w kantorze Tomasz P., który domagał się, aby zwrócił mu pożyczone pieniądze. Po tej wizycie w kantorze Rafał N. miał wpaść na pomysł zniknięcia z oczu swoim wierzycielom.
- Uciekłem w góry, bo nie miałem z czego oddać tych pieniędzy - wyznał przesłuchującym go policjantom.
Marynarka jako alibi
I tu wraca sprawa wspomnianej już marynarki, którą Rafał N. miał na sobie 6 września. Zarzeka się, że tego dnia wziął z sejfu i upchał w kieszeniach wyłącznie swoje dokumenty - polisę ubezpieczeniową i umowę o pracę. Dlaczego?
- Wiedziałem, że już nie wrócę w to miejsce - odparł na pytanie śledczych. Przekonuje też, że nie ukradł 160 tys. zł z sejfu w kantorze, bo kamera zarejestrowałaby, jak wynosi jakąś pokaźną paczkę.
W akcie oskarżenia z 9 listopada 2010 roku pada jednak sugestia, że mógł pieniądze rozłożyć plikami w kieszeniach.
Oprócz pracy w kantorze Rafał N. prowadził własną firmę. Jak ustaliliśmy, trudnił się też pokątnym handlem walutami. A na umowach z ludźmi, którzy udzielali mu pożyczek, miał umieszczać specjalną klauzulę na wypadek swojej ewentualnej niewypłacalności. W takich sytuacjach ciężar negocjacji z wierzycielami miał spaść na barki Kariny K.
Tyle z aktu oskarżenia. Proces trwa. Na wniosek oskarżonego jawność rozpraw została wyłączona.
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?