Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Palestyna - nasze miejsce na końcu świata

Agata Sawczenko [email protected] tel. 85 748 96 59
Pusto, mało ludzi, ale Czesława i Jan Horczakowie chwalą sobie życie w Palestynie
Pusto, mało ludzi, ale Czesława i Jan Horczakowie chwalą sobie życie w Palestynie Anatol Chomicz
Od zawsze było tu sześć domów. Tyle że kiedyś tętniło tu życie, dzieciaki biegały, a dorośli krzątali się po obejściu. Teraz mieszkają już tylko trzy rodziny. Gwarno robi się w Palestynie latem i w weekendy.

Palestyna to maleńka wioseczka tuż przy granicy z Białorusią. Pięknie tu, uroczo. Mnóstwo lasów, malowniczo ułożone pola i pastwiska. Trochę dzikiej, a trochę ułożonej już przez człowieka przyrody. Tyle że dojechać ciężko, nie dość, że drogi słabe, to i pobłądzić łatwo.

Jan Horczak mieszka w Palestynie od urodzenia. - Gdyby człowiek za młodu był taki ciekawy, jak teraz, to pewnie więcej wiedziałbym o historii tego miejsca. Ojciec pokazałby, co gdzie było, opowiedziałby o ludziach, którzy tu mieszkali - mówi. Ale i tak o historii podlaskiej Palestyny wie sporo. I przywiązany jest do swojej wsi bardzo. W dowodzie osobistym jako miejsce zamieszkania ma wpisane właśnie: Palestyna. - Inni mają: Bilminy, bo tam jest sołtys. Więc kiedyś urzędniczka stwierdziła, że i w dowodach będziemy mieli wszyscy Bilminy - wyjaśnia.

Nikt nie protestował, tylko pan Jan. Wieś zlikwidować? Nikt nie zginął, a wieś ma zginąć? Nie ma mowy! I zostawili mu w dowodzie Palestynę. Jest dumny z tego. - Jeden doktorant o naszych terenach pracę pisał. Po archiwach jeździł, informacje zbierał, nawet w Grodnie był - pan Jan pokazuje książkę.
To właśnie z niej dowiedział się wielu rzeczy. Na przykład, że we wsi obok, w Klimówce, był kiedyś klasztor dominikanów.

- Mieli ponad 150 hektary ziemi te zakonniki - opowiada. - Mieli swój browar, piwo robili. I gorzelnię mieli swoją - wódkę robili, wino. Chętnie by się spróbowało - śmieje się.

Do sprzedawania swoich wyrobów zakonnicy wynajmowali Żydów. A ci sprowadzali się tu z całymi rodzinami. Jednak po powstaniu styczniowym car za to, że mnisi pomagali walczącym Polakom, zakon rozwiązał. A Żydów osiedlili właśnie tu. Dostali pozakonną ziemię, pobudowali domy, a wieś nazwali: Palestyna.

- To było w 1850 roku - dodaje pani Czesława, żona pana Jana. - Kuźnia tu była, piekarnia, chleb sprzedawali. I zajazd. Myślałam kiedyś, że to duża wieś była. Dopiero z tej pracy doktorskiej dowiedzieliśmy się, że zawsze tu tylko sześć rodzin mieszkało.

Potem Żydzi zaczęli się z Palestyny wyprowadzać do Sokółki, do Kuźnicy. Sprzedawali ziemię, przenosili na nowe miejsca swoje drewniane domy.

- I wyprowadzili się stąd na dobre, około 1913-1914 roku - mówi pani Czesława.
- Niemiec na drugą wojnę światową już tu Żydów nie zastał - dodaje pan Jan.

Gospodarstwo w Palestynie kupił jego pradziadek - dla swego syna, a dziadka Jana Horczaka.
- To była szlachta. Dziadek zakochał się w wieśniaczce, ładna była, chciał się z nią żenić. Rodzice krzywo patrzyli na ten związek. Więc żeby nie wpuścić jej do domu, pradziadek kupił od Żyda ziemię, by młodzi oddzielnie mieszkali. Takie to czasy były - opowiada pan Jan.

Na gospodarce został później ojciec pana Jana. Miał czworo dzieci, trzech synów i córkę.
- W ogóle dużo dzieciaków we wsi wtedy było. Niby tylko sześć domów, a jak szedłem do pierwszej klasy, to ze mną jeszcze czwórka sąsiadów. A przecież i młodsze jeszcze były, i starsze. Wesoło tu mieliśmy. Do nocy żeśmy biegali, zabawy mieli - bo to telewizji, radia nie mieli, ale wszystkie wysportowane, odporne na zimno. Narty - byle jakie, aby cokolwiek na nogi przypiąć, zima nie przeszkadzała. Na kolację matka ledwie się nas dowołała.

Jednak życie w Palestynie nie było takie sielskie. - Jak było za Sowieta, to ja nie wiem, bo ja 1944 roku rodzony, czyli praktycznie już po wojnie. Ale kolektywizację doskonale pamiętam. Mieliśmy 20 hektarów ziemi i nasza rodzina była traktowana jak kułacka. Oj, co rodzice się ucierpieli - wzdycha pan Jan.
Wtedy władza robiła wszystko, by rolnicy przyłączali się do PGR-ów. A kto nie chciał - obowiązkowe opłaty, obowiązkowe dostawy.

Pieniądze, zboże, ziemniaki, mięso. Nie było tłumaczenia, że nie masz. Musisz dostarczyć i koniec. A jak nie, to wpadali i siłą zabierali. A jak nie miałeś - brali do więzienia. Kiedyś ojciec pana Jana nawet od księdza pożyczył, a żeby oddać, sprzedał konia. Z tą sprzedażą też były problemy. Rynek odbywał się raz w tygodniu. Przychodzili na niego członkowie lokalnych band i patrzyli, kto co sprzedaje. Bo jak sprzedał - znaczy ma pieniądze. I wtedy w nocy w okno: puk puk. Otwieraj i oddawaj, co masz.

- Ojciec więc od razu z rynku, skrótami, do księdza pobiegł. Nawet na ścieżkę nie wchodził. Ksiądz się zdziwił, że tak szybko odzyskał dług. Wierzył w uczciwość ojca, ale co z tej uczciwości, jak z gospodarki nic nie ma?

Przez lata rodzina Horczaków siedziała na tych 20 hektarach ziemi z jedną krową i jednym koniem - bo tylko na tyle zwierząt w gospodarstwie władza pozwalała. - Ani im to nie służyło, ani nam. Nikt z tego korzyści nie miał - wspomina pan Jan.

Matka chciała już ustąpić, iść do tego kołchozu. Może tam lżej będzie, mówiła. Ale ojciec nie ustępował. Synów trzech mam, ziemię trzymać muszę, odpowiadał. W tamtych czasach ziemia to była podstawa.
Pan Jan zapamiętał, co mówił ojciec. I jako jedyny z rodzeństwa ziemi się trzyma. Siostra mieszka w Filipowie. Jeden brat przeprowadził się do miasta. Zmarł już, choć młodszy był o dwa lata od pana Jana. Najmłodszy, Antek, w Suwałkach mieszka. Dobrze mu się powodzi, bo dobre wykształcenie ma.
- A mi się wyjeżdżać stąd nie chciało. Najstarszy byłem z braci, więc i najbardziej do serca wziąłem słowa ojca. On dla nas ziemię trzymał, ja trzymam dla swoich dzieci. Z czasem zaczęło się poprawiać. Nastał Gomułka, potem Gierek. Jakoś szło. Teraz Unia, więc jest już całkiem dobrze. Więc ja chyba do końca tutaj wytrzymam - uśmiecha się.

Choć córki pana Jana opuściły dom, to na nie przepisał ziemię. Nie ma weekendu, by któraś nie przyjechała w odwiedziny. Zresztą to one już powoli wprowadzają swoje rządy w palestyńskim gospodarstwie. Postawiły na ekologię. I znów - jak kiedyś - w gospodarstwie Horczaków żadnych nawozów do uprawy się nie stosuje. Córki znają się na roli, jakby trzeba było, każda z nich mogłaby poprowadzić gospodarstwo. Nawet krowę wydoić umieją.

- Żona to by im odpuściła, ale ja się uparłem, że doić muszą umieć. No bo przecież nie wiadomo, co się kiedyś przyda.

W życiu różnie bywa. Czasem o wszystkim decyduje przypadek. Pan Jan przypomina sobie, jak poznał swoją żonę.

- Kiedyś u nas tu przy lesie to już była granica - pokazuje. Same kłopoty z tym były. Bo ludzie wracali z robót w Niemczech albo po prostu - dezerterzy - i nagle orientowali się w naszej wsi, że granica została przesunięta. A przejść przez nią nie można było. Od razu strzelali. Tak więc ci ludzie zostawali u gospodarzy. Właśnie u ojca mojej żony pracował taki mężczyzna. A że im nie był potrzebny, mój ojciec wziął go do nas. I tak nasi ojcowie zapoznali się.

Potem ojciec pani Czesławy zaprosił całą rodzinę Horczaków do siebie. Pojechał i Janek.
- Ładnie nas tam przyjęli. Tylko koło mnie przy stole było wolne miejsce - wspomina pan Jan. - Ale w końcu przychodzi jedna taka młoda. Myślę: panienka może. I jak usiadła koło mnie, tak już została. Dwa miesiące minęły, a my już po ślubie byli. I razem tak do dziś - uśmiecha się.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny