Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Siłę czerpię z uśmiechu

Marta Gawina [email protected]
Bartek Trzeciak jest duszą towarzystwa. Uwielbia pomagać innym i robi to z pięknym uśmiechem na twarzy.
Bartek Trzeciak jest duszą towarzystwa. Uwielbia pomagać innym i robi to z pięknym uśmiechem na twarzy. fot. Wojciech Oksztol
Mam chore serce, ale czerpię siłę z uśmiechów dzieci - zdradza 18-letni Bartek Trzeciak.

Najłatwiej jest użalać się nad sobą, kiedy człowiek cierpi. A wystarczy się rozejrzeć, żeby znaleźć sposób na dobre i szczęśliwe życie.

Wysoki, zawsze uśmiechnięty i wiecznie zabiegany. Bo na wszystko musi znaleźć czas. I na naukę, i dla dzieci niepełnosprawnych, i tych ciężko chorych, które większość życia spędzają w szpitalach. Trzeba jeszcze spotkać się z maluchami w pijalni czekolady i zająć organizacją imprez integracyjnych. Ale Bartek nie skarży się, nie narzeka. Sam wybrał sobie takie życie.

- Jestem wolontariuszem, a to zobowiązuje - podkreśla.
- To dla niego sens życia. Potrafi siedzieć do północy i wypisywać dyplomy dla swoich dzieciaków. Czasem mówię mu, że się zamęczy, ale zawsze mi odpowiada: "Mamo, muszę to zrobić. Dzieci czekają" - mówi Barbara Trzeciak, mama Bartka.

Mocne chore serce

Od najmłodszych lat jej syn chciał pomagać innym.

- Kiedy miałem siedem lat, spotkałem pewną kobietę i zapytałem, czy może w czymś mogę pomóc? I tak pomagam do dzisiaj. Robię zakupy, rozmawiam - opowiada Bartek.

Bo on wie, czym jest pomoc i wsparcie dla potrzebujących. Sam cierpi na nieuleczalną chorobę. - Miałem 10 lat, gdy dowiedziałem się, że mam chore serce. Początkowo nawet lekarze nie wiedzieli, co to za choroba. Traciłem przytomność, było mi cały czas słabo i jeszcze zawroty głowy. Lekarze z Dziecięcego Szpitala Klinicznego w Białymstoku wysłali mnie do Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie. Okazało się, że mam wadę serca. Na początku było ciężko, ale potem już się przyzwyczaiłem - wspomina Bartek.

Szpital stał się jego drugim domem. Trafiał do niego kilkanaście razy. Wtedy najbardziej brakowało mu odwiedzin kolegów, przyjaciół, z którymi mógłby porozmawiać o poważnych sprawach dziesięciolatków. - Rodzice pracowali, ale odwiedzali mnie dwa razy dziennie. Zawsze byli moim największym wsparciem. Ale ciągłe leżenie w szpitalu było przede wszystkim patrzeniem na puste, białe ściany i na smutne, a zarazem poważne miny lekarzy.

Dla małego chłopca to naprawdę trudne chwile - opowiada Bartek.
Teraz już czuje się lepiej, ale cały czas musi przyjmować lekarstwa. Co kilka tygodni odwiedza Centrum Zdrowia Dziecka. - Nie tracę już przytomności. Niestety, nie mam szans na wyleczenie. Z moją wadą serca będę się zmagał do końca życia - dodaje chłopak.

Życie zdecydowało

Mógł już do końca życia użalać się nad sobą, oczekiwać pomocy. Ale wybrał inną drogę. - Wtedy w szpitalu zrozumiałem, że muszę coś zrobić dla tych najbardziej potrzebujących. By nie czuli się samotni, nie byli smutni. Tak jak ja - wspomina.
Zaczął od Klanzy, bo jej siedziba była kilkanaście metrów dalej od jego bloku. - Pomagałem tu dzieciom odrabiać lekcje, choć na mnie też czekały zadania domowe. Potem były pierwsze festyny, samodzielna opieka nad dziećmi.
Ale to dopiero w stowarzyszeniu "Jeden Świat" poczuł, czym jest prawdziwy wolontariat. Trafił tu przez przypadek. Był na obozie, który wspólnie zorganizowały Klanza i "Jeden Świat".

- Stowarzyszenie zajmuje się dziećmi niepełnosprawnymi umysłowo i ich rodzinami. Moi podopieczni cierpią na porażenie mózgowe, ADHD, zespół Downa. Ile można się od nich nauczyć?! Potrafią słuchać, pocieszać, bawić się, nieść takie prawdziwe ciepło. Zawsze uświadamiam to zdrowym dzieciom, które uczestniczą w zabawach integracyjnych - opowiada Bartek.

- Wszyscy nasi podopieczni go znają. Wręcz za nim przepadają. Ciągle się dopytują: "Czy już przyszedł? A co wymyślił?". Ma bardzo dobry kontakt z dziećmi. On po prostu potrafi do nich mówić - uważa Grażyna Jabłońska, prezes stowarzyszenia "Jeden Świat". Współpracuje z Bartkiem od dwóch lat. - Od początku się wyróżniał. Miał tyle pomysłów, inicjatywy. Dlatego nie jest już tylko członkiem stowarzyszenia, ale też zasiada w zarządzie - dodaje Grażyna Jabłońska.

Doktor Serce

Bartek nie zapomniał też o dzieciach, które wiele swoich dni muszą spędzić w szpitalu. Trafił do nich dzięki fundacji Doktor Clown. Teraz wszyscy mali pacjenci DSK znają Bartka, a właściwie Doktora Serce, bo tak postanowił się tytułować. Odwiedza je raz w tygodniu. Ubrany w kostium klauna, z dużym czerwonym nosem. Pod ręką niesie niespodzianki: malowanki, baloniki - obowiązkowo te, z których można zrobić zwierzątka. I czerwone noski, w końcu każdy maluch może być przez chwilę roześmianym klaunem.

- Wielu naszych pacjentów już przy drzwiach czeka na tę wizytę. Bo Doktor Serce na oddziale to prawdziwe święto - opowiada jeden z pracowników DSK.
- Nie muszę nic wielkiego robić. Im wystarcza, że się uśmiecham, czasem wygłupiam. Bo cały sekret polega na tym, że trzeba zrobić wszystko, by poczuły się choć przez chwilę niesamowicie, by zapomniały o szpitalu, o wszystkich przykrościach - zapewnia chłopak.

W swoim życiu znalazł też czas na zabawę z dziećmi w Pijalni Czekolady E.Wedel 1851. Za darmo.

Nasza współpraca z Bartkiem rozpoczęła się od jego prośby o czekoladę dla dzieci ze stowarzyszenia "Jeden Świat" za symboliczną złotówkę. W zamian zaoferował, że czasem może się zająć dziećmi naszych gości. Zgodziliśmy się. Tak bardzo wszyscy go polubili, że zaproponowaliśmy mu, by prowadził zajęcia dla dzieci co tydzień. Oczywiście dostawałby wynagrodzenie. Ale odmówił przyjęcia jakichkolwiek pieniędzy - opowiada Małgorzata Dworakowska, kierowniczka białostockiej pijalni. - Chcieliśmy pomóc mu w inny sposób i zaproponowaliśmy Bartkowi sezonową pracę. Też odmówił. Stwierdził, że przez pracę nie miałby czasu na wolontariat. A pieniądze raz są, raz ich nie ma. Takich dobrych ludzi rzadko się już teraz spotyka - dodaje Małgorzata Dworakowska.

Bartek Trzeciak uważa inaczej. - Na świecie są ludzie o wielkich sercach. Organizując festyny, zabawy integracyjne, muszę zdobywać pieniądze na nagrody, niespodzianki. Piszę do firm i osób prywatnych. Prawie zawsze ludzie chcą się dzielić z potrzebującymi. Dotarłem nawet do Kancelarii Prezydenta, którą poprosiłem o pieniądze na lipcowy festyn. Udało się. Dostałem tysiąc złotych - chwali się Trzeciak.

To jest terapia

Jak 18-latek, który musi się uczyć, znajduje na to wszystko czas? - Często sama nie mogę się nadziwić. Ale jestem z niego dumna. Chodzi do szkoły, jeździ na leczenie. Trochę się teraz boję, jak ten wolontariat połączy z maturą. Ale z drugiej strony, jak by miał całymi dniami wystawać pod blokami i pić piwo, to już niech lepiej spędza czas z dziećmi - mówi mama Bartka.

- Bo wszystkie obowiązki można pogodzić. Wystarczy chcieć. Ja jestem normalnym uczniem, ani najlepszym, ani najgorszym. Mam kolegów, koleżanki. Ważniejsze jest to, co daje mi wolontariat, spotkania z dziećmi. Ja życiową siłę czerpię z ich uśmiechu. Bo na świecie jest teraz dużo kłamstwa. A one są takie prawdziwe - zapewnia.

- Bo bycie z drugim człowiekiem to też odskocznia od własnych problemów. Gdyby Bartek skupił się tylko na swojej chorobie, byłby zgorzkniały, przybity. A on w tej chwili, żyjąc kłopotami innych, zapomina o swoich. Ten nie przestaje istnieć, ale już nie ciąży na psychice. To też terapia wzmacniająca - przypomina Grażyna Jabłońska, prezes "Jednego Świata".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny