Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Akademia 50 plus. Aktywne pięćdziesięciolatki uczą się języków i ćwiczą Pilates.

Agata Sawczenko
Barbara Adamowicz (z lewej), Anna Skorko i Jolanta Wołągiewicz zaraziły aktywnością inne białostoczanki
Barbara Adamowicz (z lewej), Anna Skorko i Jolanta Wołągiewicz zaraziły aktywnością inne białostoczanki Fot. Wojciech Wojtkielewicz
Wiele rzeczy robi się dla niepełnosprawnych, dzieci, starszych ludzi, a niewiele dla osób tuż po pięćdziesiątce. Zwłaszcza jeśli idzie o kulturę, rozwój duchowy i fizyczny. Kobiety z Białegostoku założyły stowarzyszenie Akademia 50 plus.

To nic trudnego, wystarczy po prostu bardzo tego chcieć - śmieje się Jolanta Wołągiewicz, prezes stowarzyszenia Akademia 50 plus.

Na pomysł, by ją założyć, wpadła kiedyś razem z Anną Skorko, która jest teraz wiceprezesem i Barbarą Adamowicz. Wszystkie trzy są emerytowanymi nauczycielkami.

Ania z Jolą znały się praktycznie od dziecka. Basię poznały na początku lat 90. Wielu nauczycieli musiało się wówczas przekwalifikować. Wtedy do Białyegostoku przyjechała Nancy Parker. Przez pięć lat doradzała takim nauczycielkom, jak one.

- Pomagała nam uzupełniać braki w angielskim. I spowodowała, że mamy wielu znajomych - mówi pani Anna.

- Ona mnie nauczyła jednej rzeczy: żeby się nie łamać. Nie wychodzi raz, drugi, to nic. Za trzecim w końcu wyjdzie - uśmiecha się pani Barbara.

- Dzięki temu mamy łatwiej z projektami. Jeśli jakiś nie przejdzie, to składamy go jeszcze raz - tłumaczy pani Jola.

- Ona też nas nauczyła, jak uczyć - dodaje pani Basia.

Nancy Parker nauczyła je też czegoś więcej: jak się otwierać na ludzi, jak działać. Wszystkie przyznają, że bardzo im to pomogło, gdy założyły swoje stowarzyszenie.

Marzyły o nim już od dawna. Ale plany zaczęły nabierać kształtów, gdy już na emeryturze zapisały się na Uniwersytet Trzeciego Wieku. Jednak tam na miejsce w konkretnej grupie trzeba było czekać. Poza tym zajęcia są bardzo sprofilowane.

- A my chciałyśmy po prostu przyjemnie spędzać czas - mówią.
Takich możliwości dla ludzi po pięćdziesiątce w Białymstoku jest niewiele.

Stowarzyszenie było im potrzebne, by zdobywać pieniądze, pisać projekty unijne. Inaczej się nie da, bo ze sponsoringiem w obecnych czasach jest bardzo słabo.

- Wiele rzeczy robi się dla niepełnosprawnych, dzieci, starszych ludzi, a niewiele dla osób tuż po pięćdziesiątce. Zwłaszcza jeśli idzie o kulturę, rozwój duchowy i fizyczny, czy po prostu spędzanie wolnego czasu - mówi Anna Skorko.

- A senior większości kojarzy z osobą niedołężną, potrzebującą pomocy i zrobienia zakupów - dodaje Jolanta Wołągiewicz. - Nawet w projekcie ustawy o współpracy miasta z organizacjami pozarządowymi ani razu nie padło słowo senior w innym znaczeniu niż potrzebujący pomocy, inwalida, alkoholik, zagrożony ubóstwem. Patrzy się na nas tylko i wyłącznie w sferze materialnej. Ani słowa o potrzebach kulturalnych.

- Bo takie są stereotypy - dodaje pani Ania. - Wywodzę się z tradycyjnej rodziny. Moja mama też była nauczycielką. I siedziała w domu. Stwierdziłam, że nie mogę postępować tak samo: zamknąć się w domu, poświęcić się wychowywaniu wnuków, gotowaniu. Tego nikt nie docenia. Dlatego warto robić coś dla siebie, dla własnej przyjemności, jak najczęściej wychodzić z domu. No i przy okazji coś z siebie dać.

Wiadomość o tym, że założyły stowarzyszenie, rozeszła się błyskawicznie pocztą pantoflową.

- Bo jeśli się chce coś ogłosić, najlepiej powiedzieć o tym koleżance, która lubi plotki. I zaznaczyć, że to na razie tajemnica - śmieje się Barbara Adamowicz.

Mają już kilkaset sympatyczek. W stowarzyszeniu jest też kilku mężczyzn. Nic tu nie jest sformalizowane. Nie ma żadnych legitymacji, a wszyscy - niezależnie, czy mają 50 lat, czy są już po siedemdziesiątce - mówią sobie po imieniu.

- Przychodzenie do nas ma być przecież przyjemnością - mówi pani Ania.
Pani Basia w stowarzyszeniu odpowiada za organizowanie wykładów i spotkania z ciekawymi ludźmi.

- Dzwonię, mówię, o co chodzi. Jeszcze nikt mi nie odmówił - chwali się.

Pani Jola jest od spraw społecznych, a pani Ania - od zajęć językowych.

- Bo to było tak - opowiada. - Wiele z naszych dziewczyn ma dzieci poza krajem. I od czasu do czasu, któraś mówiła: muszę napisać życzenia do wnuka po angielsku. Pomyślałyśmy: dlaczego tylko życzenia.

Pierwszy projekt unijny, który napisały, został odrzucony.
- Złożyłyśmy go na złym formularzu. Do dziś nie wiemy, jak to się stało, bo sprawdzałyśmy wniosek cztery razy - śmieje się pani Ania.

Za rok złożyły go jeszcze raz. Tym razem przeszedł. Ale taki sztandarowy projekt Akademii 50 plus powstał, gdy jeszcze panie należały do Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Wtedy nagle okazało się, że potrzebna jest osoba, która zna angielski.

- Padło na mnie - mówi pani Jola. Pojechałam na seminarium kontaktowe do Bułgarii. I był to strzał w dziesiątkę. Bo to fantastyczna sprawa dla ludzi, którzy szukają międzynarodowych projektów. Teraz wszem i wobec ogłaszamy, że warto.

Jednak gdy wróciła do Białegostoku z gotowym projektem, okazało się, że nikt nie ma siły go realizować. - Powiedziałam wtedy do Basi: My to kiedyś zrobimy - mówi pan Jolanta.

Dopięły swego. Dziś w Open (H)art, obok Włochów, Litwinów, Rumunów i Portugalczyków, biorą udział również pięćdziesięciolatki z Białegostoku. Idea to wykorzystanie różnych gatunków sztuki jako narzędzi do pracy z osobami zagrożonymi wykluczeniem.

Jednak to nie wszystko. Panie uczestniczą w najróżniejszych warsztatach: tanecznych, malowania jajek, fotograficznych, dietetycznych, na których było na przykład badanie tkanki tłuszczowej i przygotowanie odpowiedniego śniadania. Wyjeżdżają na wspólne wycieczki. A część z nich latem tańczy przy fontannie na Plantach. Spotykają się w poniedziałki o godz. 10.

- Założenie było skromne: na Planty będzie przychodziło 15 osób - mówi pani Jola.

Na pierwsze spotkanie stawiło się 30 pań. I frekwencja do dziś nie spada. Mają też grupę wiernych widzów. I wiernych babć, które przychodzą z wnuczkami. Jest nawet babcia z Kapcerkiem na ręku, która tańczy od początku. Aby i inne mogły, zaprzyjaźniona ze stowarzyszeniem młoda osoba zaczęła w czasie tańców prowadzić na ławeczce miniprzedszkole.

- A babcie mogą uczestniczyć w tańcach. I jeden pan nawet się dołączył - opowiada Jola Wołągiewicz.

- To bosko - podsumowuje Anna Skorko.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny