MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Zasady domina

Tomasz Maleta
Tomasz Maleta
Tomasz Maleta fot. Archiwum
Jak raz przesunie się granice w pewnym miejscu Europy, to nigdy nie wiadomo będzie, gdzie jeszcze mogą nastąpić te przesunięcia - powiedział kiedyś Francois Miterrand.

Czy to jednak oznacza, że powinniśmy odmawiać narodom prawa do niepodległości? I dlaczego świat tak łatwo jest skłonny uznać aspiracje jednych narodów, zapominając o innych?

Serbowie Kosowo przegrali już dawo. W chwili głupiego wystąpienia Slobodana Milosevica w 600. rocznicę bitwy pod Kosowym Polem. W 1389 roku Serbowie starli się z Turkami. Miejsce to, wraz z późniejszymi świątyniami i klasztorami Cerkwi prawosławnej, na wieki wrosło w mitologię serbską. Mimo piętna, jakie odcisnął na niej stale zmieniający się skład etniczny Kosowa.

Pod koniec II wojny światowej komuniści albańscy liczyli, że Kosowo zostanie połączone z Albanią, jednak pozostało w składzie Jugosławii. Marszałek Tito otworzył granice z Albanią i tysiące tamtejszych Albańczyków osiedliło się w Kosowie. Dał im też dużą autonomię. W międzyczasie eksplodowała bomba demograficzna. W latach 1944-1989 procentowy udział Albańczyków wśród mieszkańców prowincji zwiększył się z 65 proc. do 82 proc.

W 1989 Milosevic częściowo zabrał Albańczykom przywileje. W ciągu dwóch lat pracę straciło ponad sto tysięcy Albańczyków. Wszędzie obowiązywał serbski język, zamknięto w Prisztinie albański uniwersytet. Kiedy Serbowie zaczęli krwawo wypędzać w 1999 roku z Kosowa Albańczyków, narazili się na atak NATO.

Prawo przeciw prawu

Równie pogmatwana jak historia była sytuacja prawna prowincji. Po interwencji humanitarnej Sojuszu Północnoatlantyckiego Kosowo należało do Serbii, jednak de facto było protektoratem ONZ. Najdobitniej pokazuje to sytuacja Mitrovicy. W jej północnej części mieszkańcy chodzili do cerkwi, pisali cyrylicą i płacili dinarami. W południowej, za rzeką Ibar, królowało euro, a mezuin pięć razy dziennie wzywał do modłów. Mostu granicznego pilnowały siły NATO. Po trochu przypominało to, przy wszystkich zimnowojennych ograniczeniach, sytuację Berlina. O ile jednak zjednoczenie Niemiec przebiegło w zgodzie z normami międzynarodowymi, to oderwanie Kosowa od Serbii już nie.

Zgodnie z prawem międzynarodowym każdy naród ma prawo do samostanowienia. Tak mówi Karta Nardów Zjednoczonych. Ale w drugim akapicie czytamy o nienaruszalności granic. I potwierdziła to rezolucja w sprawie Kosowa z 1999 roku, w której Narody Zjednoczone zapewniły, że szanują integralność terytorialną ówczesnej Jugosławii (a Serbia jest dzisiaj jej sukcesorką). Jakby tego było mało, w Europie mamy jeszcze akt końcowy KBWE z 1975 roku, stanowiący, że oderwanie musi nastąpić za porozumieniem stron.

I ten warunek w przypadku niepodległości prowincji także nie został spełniony. Trudno bowiem sobie wyobrazić, by Serbia kiedykolwiek zasiadła do stołu z "Kosowem na blacie". Tyle że wiele lat temu represje i przemoc serbskiego reżimu odebrały mu autorytet moralny u kosowskich Albańczyków.

- To koniec bałkańskich kłopotów. Mam nadzieję, że skończyły się na dobre. Teraz potrzebujemy pojednania, chociaż wiem, że zajmie to dużo czasu - oświadczył szef francuskiej dyplomacji Bernard Kouchner.

Francja jako pierwszy kraj Unii Europejskiej uznała oficjalnie Kosowo. Z prawnego punku widzenia nie było to konieczne dla Kosowa. Z politycznego - niezbędne, bo państwo nieuznawane przez społeczność międzynarodową ma kłopoty (wystarczy wspomnieć byłą NRD czy współczesny Tajwan). Ale na pewno to nie koniec problemów. Tyle że już nie tylko bałkańskich.

Prawo dla wybranych

Bo utworzenie tego rodzaju mikropaństwa, w praktyce nieposiadającego żadnej gospodarki i nadzwyczaj zdemoralizowanego (centrum przestępczości na Bałkanach), stwarza groźbę destabilizacji. Skoro niepodległe Kosowo, to dlaczego nie dać suwerenności dla zachodniej Macedonii, zamieszkałej w większości przez Albańczyków? A może też pomyśleć o niepodległości dla innych regionów Europy? Także tych bogatych, ale z silnymi odniesieniami do własnej tożsamości. Flamandowie, Katalończycy, Korsykańczycy, Szkoci, Kanadyjczycy z Quebecu, nie wspominając już o Baskach, otrzymali oręż, by domagać się mierzenia ich problemów tą samą miarą.

I tu rodzi się zasadnicze pytanie: dlaczego tak łatwo zachodnie demokracje są skłonne uznać jednych, każąc innym czekać w nieskończoność? Co mają powiedzieć Kurdowie, o których nikt się nie chce upomnieć, Tybetańczycy, nie wspominając już o Czeczenach. A przecież tych ostatnich wystarczyło uznać chociażby za powstańców lub grupę wojującą. Diametralnie zmieniłoby to ich pozycję prawną wobec Kremla. A tak świat demokratyczny dał milczące przyzwolenie Rosji na krwawą rzeź. I co w końcu z Palestyńczykami, którzy od 60 lat usiłują proklamować niepodległość? Czy prawo do państwowości jest dla wszystkich, którzy na określonym terytorium wyłonią władzę suwerenną niezależną od innych czy też ma być reglamentowane według geopolitycznie wątpliwego widzimisię?.

Unio, mamy problem

Kosowo to także test dla Unii Europejskiej. Próba, która ponownie dowodzi, że "27" nie ma wspólnej polityki zagranicznej i że taka wspólna polityka długo jeszcze się nie narodzi. Być może nigdy. Nie zmieni tego ani nowy traktat lizboński, ani prezydent Unii czy jej minister spraw zagranicznych. A to oznacza, że Unia pozostanie jedynie wielkim przedsięwzięciem gospodarczym, któremu brak politycznej jedności i ambicji oraz zdolności do odgrywania geostrategicznej roli.

Bo tak naprawdę, jedyne, co wspólnota miała do zaproponowania po 17 lutego, Albańczykom ku pokrzepieniu, a Serbom na otarcie łez, to perspektywa. Jaka? W gruncie rzeczy nieznana, chociaż powszechnie uważa się, że jest nią dla jednych i drugich stworzenie uprzywilejowanej ścieżki wejścia do wspólnoty. A wówczas problem sam miałby się rozwiązać. Tak, jakby integracja, pomoc i rozwój gospodarczy zatarły świeżo wytyczone granice. Nie tylko terytorialne. A jeśli tylko je przytłumią, tak, jak było to w czasach komunizmu? Zresztą przykład Flamandów, Szkotów, Korsykańczyków i innych nacji dowodzi, że nacjonalizm może rozkwitać mimo globalizacji. Także w państwach dobrobytu.

Na razie mniejszość serbska zapowiada, że z powodu niechęci do Albańczyków utworzy własny parlament. Serbia już teraz odwołuje ambasadorów z państw, które uznały Kosowo. Dochodzi do pierwszych incydentów. W najmniej czarnym scenariuszu Serbia zerwie stosunki z krajami, które uznają Kosowo, i narzuci sankcje, tym samym niebezpiecznie odizoluje się od Europy i będzie zmuszona rzucić się w ramiona Kremla. Tymczasem Rosja kontrolująca serbską ropę naftową będzie bardzo zadowolona z otwarcia permanentnej bazy wojskowej na Bałkanach. A Kosowa i tak nie dopuści do ONZ.

A Albańczycy? Muszą udowodnić, że ruszając domino, będą w stanie utrzymać się bez udziału europejskiego podatnika, a secesja nie jest zagrożeniem dla pokoju.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny