Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ukraińcy uciekli z ogarniętego wojną Mariupola. Osiedlili się w Wasilkowie

Julita Januszkiewicz
Swietlana i Walerij z córkami Nataszą, Wirginią Karoliną, które uczą się w wasilkowskim gimnazjum,  są nareszcie spokojni, że nic im nie grozi
Swietlana i Walerij z córkami Nataszą, Wirginią Karoliną, które uczą się w wasilkowskim gimnazjum, są nareszcie spokojni, że nic im nie grozi Andrzej Zgiet
W jednej chwili stracili dom i dorobek całego życia. Walerij Kozlov z żoną Swietlaną i sześciorgiem dzieci musieli uciekać z ukraińskiego Mariupola, by ratować życie. Schronienie znaleźli w Wasilkowie.

Doznaliśmy tu wiele dobroci. Jesteśmy wdzięczni wszystkim za okazaną nam pomoc - dziękuje Walerij Kozlov. Do Wasilkowa z żoną i dziećmi przyjechał na początku września, po wielu perypetiach i strasznych przeżyciach. Rodzina uciekła ze zniszczonego przez wojnę Mariupolu na Ukrainie.

Nieźle się im tam powodziło. Spłacili kredyt na czteropokojowe mieszkanie. 41- letni Walerij pracował w hucie i dobrze zarabiał, 800 euro miesięcznie. Za dwa lata mógł przejść na emeryturę. Spokój w maju 2014 roku przerwał nagły wybuch wojny. To był prawdziwy koszmar. Cztery kilometry od domu Kozlovów była linia frontu. 24 stycznia tego roku doszło do tragedii. Na dzielnicę, w której mieszkali, spadły pociski z wyrzutni rakietowej. Zginęło 30 osób, 100 zostało rannych.

Walerij doskonale pamięta ten dzień. Był ranek, gdy usłyszeli narastający huk, jakby jechał pociąg. Obudzili się, wszędzie panowała ciemność. Została zniszczona stacja transformatorowa. Sto tysięcy ludzi było bez ogrzewania.

- W czasie wybuchu wszystko w naszym domu wleciało do środka. Ale na szczęście uciekliśmy z pokoju do korytarza. Uratowaliśmy się - zamyśla się Walerij. - Ale wokół była masakra. Ostrzelano budynki, w tym przedszkole, do którego uczęszczał najmłodszy synek. Była sobota, został w domu, dlatego przeżył.

- Gdy wybiegłem z domu, widziałem dantejskie sceny. Na drzewach wisieli porozrywani na pół ludzie, na ulicy leżały zakrwawione ciała. Spaliły się sklepy, poczta, bloki. Wszędzie były zgliszcza.

Ta tragedia stała się impulsem do decyzji o ucieczce z miasta. - Dotarło do nas, że życie jest ważniejsze i droższe niż dom czy samochód - przyznaje Walerij Kozlov.

Dzieci przeżywały to, co się dzieje. Stały się nerwowe, przelęknione. Najmłodszy synek ze strachu moczył się w nocy. Wojna odcisnęła piętno na ich psychice. Dlatego szybko się spakowali się i opuścili Mariupol. Pojechali w okolice Kijowa. Razem z nimi uciekła młodsza siostra Swietlany. Myśleli, że będzie bezpiecznie. W obozie dla uchodźców byli miesiąc. Źle wspominają ten czas. - Dzieci nie chodziły do szkoły. Miejscowi nieprzyjaźnie nas traktowali. Wyzywali od Moskali. Wcześniej mieszkaliśmy w obwodzie donieckim, więc uznano nas za wrogów. Ludzie uważali, że mamy tu dach nad głową, spokój, a ich znajomi, bliscy w Mariupolu giną. Nie dało się tak dalej żyć - opowiada Walerij.

Pewnego dnia spakowali się i znowu wyjechali. Tym razem aż na Litwę. Zaryzykowali, gdyż uważali, że tam będzie lepiej. Bo Litwa to dawny kraj ZSRR i mówi się tam po rosyjsku. W wyjeździe pomógł Caritas. Najpierw pociągiem dotarli do Mińska, a stamtąd taksówką na granicę z Litwą. Zamieszkali w ośrodku, tuż obok poligonu. Teren był ogrodzony drutem kolczastym. Wydawało im się, że z jednej wojny trafili na kolejną. Ciężko było zapomnieć o koszmarze. Brakowało też pieniędzy. Rodzina przez miesiąc musiała żyć za 90 euro. Kupili za to środki czystości i nic już nie mieli. Znowu zaryzykowali. Postanowili spróbować życia w Polsce. Wrócili do Lwowa, a stamtąd pojechali do Białej Podlaskiej. Tu w ośrodku dla uchodźców spędzili miesiąc. Cały czas myśleli o jednym, by być na swoim.

Wreszcie przez przypadek udało się im wynająć dom w Wasilkowie. Po prostu dzwonili wszędzie aż trafili tutaj. Są szczęśliwi, chociaż łatwo nie jest. Ale jak opowiadają, sąsiedzi w Wasilkowie pomogli im bardzo. Podarowali kołdry, poduszki. Mogą też liczyć na wsparcie państwa. W Urzędzie do Spraw Cudzoziemców poinformowano nas, że rodzinie ubiegającej się o status uchodźcy przysługuje ekwiwalent pieniężny - 375 zł miesięcznie na jedną osobę. Dla rodziny Walerija to na razie jedyny dochód. Oboje nie pracują. Będą się uczyli polskiego. Dzieci już to robią. Córki - Natasza, Karolina i Wirginia uczą się w wasilkowskim gimnazjum. Artur, dziesięciolatek chodzi do tamtejszej podstawówki. 17-letni Dawid dojeżdża do Zespołu Szkół Zawodowych nr 2 do przy ul. Świętojańskiej w Białymstoku. Najmłodszy Daniło ma cztery lata.

Dyrekcja gimnazjum zadbała o obiady, rodzice wasilkowskich uczniów podarowali książki i przybory szkolne. - Kiedy na początku roku szkolnego mieliśmy zebranie, pan Walerij od razu zgłosił się do pomocy przy sprzątaniu i remontowaniu szkoły. To znak, że nie tylko chce brać, ale też daje coś od siebie. Na ile możemy, pomagamy im - mówi dyrektor Barbara Borkowska.

I ta pomoc płynie. Niedawno gimnazjum zorganizowało zbiórkę żywności, m.in dla tej rodziny. Ale codziennie pojawiają się nowe problemy. Zbliża się zima. A oni nie mają za co kupić opału. Barbara Borkowska chce go podarować. - Tak się szczęśliwie złożyło, że zmieniliśmy w naszym domu piec i został nam węgiel - mówi dyrektorka. - Pani Barbara jest wspaniała - powtarza Walerij. - Zadbała, by moim dziewczynkom niczego nie zabrakło.

Dyrektor Borkowska zapewnia, że wasilkowscy gimnazjaliści dobrze przyjęli nowe koleżanki. A sama chwali rodzinę Kozlovów. - Odwiedziliśmy ich. Pani Swietlana upiekła ciasto. W domu mają skromnie, ale czysto - opowiada.

Nauczyciele też są zadowoleni. Dziewczynki dobrze się czują w szkole. Chociaż na początku, gdy słyszały nadjeżdżający tir, bądź pociąg, bały się, przypominała się im wojna. Teraz już zapominają o ukraińskim piekle. Dwie uczą się rosyjskiego, a jedna niemieckiego. - Staram się rozmawiać z nimi po polsku - mówi Halina Kuźmicka, rusycystka. - Najstarsza Karolina szybko się uczy, jest otwarta. Natasza świetnie sobie radzi z rosyjskim, ale po polsku też coraz lepiej mówi. Początki były trudne, dziewczynka była przestraszona. Ale teraz jest już dobrze - ocenia nauczycielka.

Dawidowi też pomaga szkoła w nauce języka polskiego.

Rodzina powoli odnajduje się w nowej rzeczywistości. Chcą zostać w Polsce, chcą żyć bezpiecznie. Przeżycia wojenne w swoim kraju na długo pozostaną im w pamięci. Bardzo ubolewają nad tym, co dzieje się na Ukrainie.

Mariupol

To ośrodek przemysłowy, port nad Morzem Azowskim, w obwodzie donieckim we wschodniej Ukrainie.

24 stycznia 2015 roku na dzielnicę mieszkalną miasta spadły pociski z wyrzutni rakietowej typu Grad, zabijając 30 osób cywilnych i raniąc prawie 100. Było to częścią ofensywy prowadzonej przez prorosyjskich separatystów. Atak spotkał się z oburzeniem i słowami potępienia ze strony władz UE, NATO, OBWE i USA.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny