Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przeżyła piekło z numerem 40842. Relacja z pobytu w niemieckim obozie koncentracyjnym

Julita Januszkiewicz
Obóz był otoczony drutem. Więźniarki mieszkały w barakach -pokazuje zdjęcia pani Alina.
Obóz był otoczony drutem. Więźniarki mieszkały w barakach -pokazuje zdjęcia pani Alina.
Tego co przeżyłam nie da się opisać - mówi Alina Sakowicz, która wraz z innymi łapianami w maju 1944 roku trafiła do niemieckich obozów koncentracyjnych. Wtedy nie myślała, że kiedykolwiek wróci do Polski żywa.

Ojciec pani Aliny również pracował w Deutsche Reischbahn (dzisiejsze ZNTK). Jej rodzina mieszkała przy ul. Głównej (naprzeciwko starego "ogólniaka"). W maju 1944 roku pani Alina miała tylko 15 lat, była więc jeszcze dzieckiem. Ale tej daty, czyli 27 maja nie zapomni do końca życia.

Przyszli o świcie...

To był wczesny ranek. Do drzwi zaczęli walić gestapowcy. Rodzina zamarła z przerażenia. Do środka wdarli się Niemcy. A wszystko działo się szybko. Na rozkaz hitlerowców rodzina zaczęła się pakować. Pani Alina w pośpiechu zarzuciła palto na koszulę…nocną. Bo nie zdążyła się nawet ubrać.

Ojca, matkę i jej starszego brata wraz z innymi mieszkańcami Łap zawieziono do więzienia w Białymstoku. Gestapowcy o niczym nie informowali. Ale ludzie przeczuwali, że ich wywiozą. Nie wiedzieli tylko gdzie…

Po kilku dniach pobytu za kratkami Niemcy władowali ich do towarowych wagonów. Kobiety i mężczyźni osobno. Kiedy ruszył transport wagonów z przerażonymi w środku ludźmi, nikt nie sądził, że będzie to najtrudniejsza podróż w życiu. Na szczęście, pani Alina była ze swoją matką. Panowały ohydne i nieludzkie warunki. Wagony były straszliwie zatłoczone. Co gorsza, dokuczał upał i brakowało toalety. Pociąg tylko od czasu do czasu się zatrzymywał.

- Dokuczał głód i zmęczenie. - Nie dawano nam nic do jedzenia. Dzieliłyśmy się czym miałyśmy - wzdycha pani Alina.

Trudne obozowe życie

Po kilku dniach męczącej podróży transport zatrzymał się na bocznicy w Ravensbruck. Był to duży obóz koncentracyjny w Niemczech. Przeznaczony wyłącznie dla kobiet różnych narodowości.

- Kiedy otworzono bramy ujrzałyśmy bardzo wstrząsający widok, czyli wycieńczone, głodne kobiety odziane w pasiaki i oznaczone numerami - opowiada.

Panią Alinę i jej matkę wraz z innymi Polkami zaprowadzono do tak zwanego bloku przygotowawczego. Tam zabrano im ubrania i rzeczy osobiste. A włosy ścięto na krótko. Odtąd nosiły identyczny strój, jak wszystkie więźniarki. - Kazali nam też nosić drewniaki. Dali łyżkę drewnianą - mówi.

No i numer obozowy. Pani Alina była 40842.

Kobiety mieszkały w okropnych warunkach. Zakwaterowano je w drewnianych barakach, a cały obóz liczył 34 budynki.

Zwłoki palono w piecu krematoryjnym, a popioły topiono w jeziorze. Obóz był otoczony wysokim murem.

Pani Alina pamięta, że baraki były wąskie i długie. Podzielone na dwie części. Kobiety spały na trzy lub czteropiętrowych łóżkach zbitych z desek. W drugiej części budynku znajdowała się stołówka.

Nasza bohaterka wspomina, że ostatni z baraków był miejscem, w którym przeprowadzano na kobietach mających wyrok śmierci, przymusowe zbrodnicze operacje doświadczalne.

- Barak, w którym mieszkałam sąsiadował z nim, więc widziałam i słyszałam co tam się działo. Widok ten był okrutny i przerażający. Tego po prostu nie da się opisać i zapomnieć - głos pani Aliny się zawiesza.

Codziennie odbywały się apele. Komendant obozu robił przegląd. Po powrocie z apelu było śniadanie, czyli czarna, gorzka kawa.

Więźniarki dostawały też jedna trzecia bochenka chleba i odrobinę margaryny, a czasami kawałek marmolady. Te głodowe racje żywieniowe musiały im wystarczyć na cały dzień. A na obiad musiały jeść wodnistą, szpinakową zupę.

W lipcu 1944 roku osiemset kobiet, w tym panią Alinę i jej matkę, przewieziono do obozu koncentracyjnego w Buchenwaldzie. Nasza bohaterka wspomina, że obóz ten był otoczony drutem.

- Tam pracowałyśmy w fabryce amunicji - wspomina kobieta. - Była to ciężka, niewolnicza i wyczerpująca praca. Od rana do wieczora. Kobiety robiły na dwie zmiany, po dwanaście godzin dziennie. I to na stojąco.

Najgorzej było podczas srogiej zimy. Niestety, więźniarki musiały pracować w tych samych, zniszczonych ubraniach co latem.

Łapianka wraz z innymi więźniarkami miezzkała w baraku. Choć od tych chwil upłynął kawał czasu, to pani Alina wszystko doskonale pamięta.

- W budynkach tych było okropnie. Panował brud, a zimą były one słabo ogrzewane - mówi nasza rozmówczyni. Wyżywienie też było skromne. Dostawaliśmy śniadanie, obiad i porcję chleba - dodaje.

Kobietom dawał się we znaki nie tylko głód, ale szerzyły się też choroby.

Śniły o Polsce

- Byłyśmy traktowane jak numery - wspomina pani Alina.

Niemcy znęcali się nad kobietami, bili je, krzyczeli, pastwili się. Długie apele karne odbywały się nawet zimą. Schorowane, zmęczone, wychudzone i wystraszone kobiety stały w siarczysty mróz w samych pasiakach. Na nogach miały tylko drewniaki.

Młoda dziewczyna i jej matka cały czas tęskniły za Polską i rodziną. Nie wiedziały gdzie się podziewają ojciec i starszy brat. Nie miały też wieści od swoich najbliższych.

- Co noc śnił mi się dom, Polska i gorące, gotowane kartofle - mówi.
Matka z córką były silne, nie poddawały się. Ale zdarzały się i przykre momenty, o których pani Alina nie chce dziś mówić.

Powrót do Polski

Był późny wieczór 10 kwietnia 1945 rok. SS wypędziło z obozu dziesiątki kobiet. Pędzono je w pasiakach przez pola, boczne drogi.

- Było zimno. Ja biegłam okryta kocem, który mamusia w ostatniej chwili zabrała ze sobą - opowiada pani Alina.

Wyziębione i wystraszone kobiety nie wiedziały gdzie i po co ich gnają. W końcu zaprowadzono je do stodoły, gdzie mogły odpocząć.

- Ale rano przyszedł właściciel i kazał się wynosić - dodaje nasza rozmówczyni.
Po drodze zaopiekowali się nimi polscy żołnierze, a w domach poniemieckich kobiety znalazły jakieś ubrania. Do Polski, a dokładniej do Częstochowy dotarły pociągiem. Do Łap wróciła pod koniec maja 1945 roku. Po jakimś czasie ona i matka wprowadziły się do swego dawnego domu przy ul. Głównej.

Koszmar obozu trwał jeszcze przez wiele miesięcy, ale powoli matka z córką powracały do normalnego życia. Jednak dla więźnia obozu koncentracyjnego nigdy do końca nie może być ono zwyczajne.

W 1946 roku pani Alina zaczęła naukę w łapskim LO.

- Niestety, nie mieliśmy żadnych wieści od ojca i brata - mówi. - Brat, który też przeżył obóz (był w Gross- Rosen) wrócił w 1947 roku. Pamiętam, że byłam wtedy na lekcjach, a cała szkoła cieszyła się z jego powrotu - wspomina pan Alina.
Ojciec zginął w obozie koncentracyjnym.

Wywózki

Podczas okupacji niemieckiej Zakłady Naprawcze Taboru Kolejowego nosiły nazwę Deutsche Reischbahn. Były one pod niemieckim nadzorem. Siłę roboczą stanowili Polacy.

Już od pierwszych dni Polacy sprzeciwiali się niemieckiemu okupantowi. Formą walki był sabotaż, dywersja i ruch żywiołowy. W łapskich Zakładach Naprawczych Taboru Kolejowego również działał ruch oporu. Dlatego 27 maja 1944 roku o godzinie 4 nad ranem do Zakładów i mieszkań kolejarzy wkroczyli niemieccy żołnierze.

Zaczęły się aresztowania... Sto jedenaście kobiet i ponad dwustu mężczyzn wywieziono w głąb III Rzeszy, do niemieckich obozów pracy i obozów koncentracyjnych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny