Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ostatni taki dwór

Julita Januszkiewicz, Marian Olechnowicz
W salonie pozostało tylko nieco mebli z dawnych lat.
W salonie pozostało tylko nieco mebli z dawnych lat. Foto. Marian Olechnowicz
Za każdymi kolejnymi drzwiami odsłaniała się nowa tajemnica tego miejsca, starodawne wnętrza, zabytkowe meble, żywa, ludzka historia.

W Jamiołkach Godziebach znajduje się jedyny w okolicy dwór ziemiański. Do niedawna mieszkali tam Alina i Władysław z dziećmi. Teraz jest on pusty. Jedziemy z Łap do pobliskich Sokół.

Jamiołki są blisko od Sokół. Ale jadąc trzeba pilnie uważać, bo dwór jest nieco na uboczu.

Jak u Złotopolskich

Jamiołki Godzieby to dawny zaścianek. Dziś przypomina ulicówkę. Prawie wszystkie domy nowe, murowane. Po lewej stronie drogi, na rozległej dolinie łąk wije się rzeka Ślina.. Na skraju miejscowości stoi dwór. Kto ogląda serial “Złotopolscy", wie już wszystko. Domostwo jest lekko ukryte za murowaną piwnicą stojącą na podwórku. Na niej zrobiony jest skalniak. Po prawej stronie podwórza znajduje się ogród, gdzie kwitną tulipany i narcyzy. Rosną też tuje i kilka starych świerków. Dwór przykuwa uwagę. Cień rzucają na niego stary klon i kasztan. A tuż przy nim zielenieją bzy. Przy ścianach z ziemi wybijają się malwy. Jest to jedyny tak zachowany dwór w regionie. Dach jest kryty blachą, ściany tynkowane, białe, lekko spękane, pod spodem widać czerwoną cegłę. Ganek typowy, ale w stanie opłakanym. Lewa, dorycka kolumna odpadła od dachu i leży oparta o ścianę. Okna też typowo dworskie - kratowane.

Obok dworu stoi murowana, nieotynkowana, niespełna dwudziestoletnia typowa willa. Z willi wychodzi postawny gospodarz. Choć ma z 80-tkę chodzi sprężystym krokiem. Co chwilę poprawia siwe włosy. Pytamy o żonę Alinę Dąbrowską z Jamiołkowskich herbu Doliwa.

- Żona dziś rano pojechała na badania lekarskie pojechała do szpitala w Białymstoku - odpowiada - Ale wiedziała o waszej wizycie. W ręku trzyma klucze do dworu. Prowadzi, otwiera drzwi.

- Tę kolumnę próbowałem poprawiać. Stawiałem ją kilkakrotnie, ale jest zmurszała. Szkoda - mówi pokazując na ganek. - A te drzwi kiedyś były podwójne. Po jednych zostały tylko zawiasy.

Cudna rupieciarnia

Wchodzimy do dużej sieni. Na wprost ciemnieje potężna sięgająca sufitu, na pewno jeszcze dziewiętnastowieczna szafa. Na drewnianej podłodze leży mnóstwo butelek, talerze, żelazko na węgiel, słomiane pojemniki do przechowywania ziarna.

- Istna rupieciarnia - macha ręką pan Władysław. Nad całością rozpościera się ciężki, belkowany sufit. Typowo szlachecki, dworski.

- Dwór ma ponad 150 lat. Mieszkam tu prawie pół wieku. Żonę Alinę poznałem w 1957 roku. Mieszkałem wtedy w Sokołach u rodziny Perkowskich - opowiada. - We dworze mieszkała tylko moja żona z matką. Ojciec Aliny miał trzy siostry i dwóch braci, ale że był najstarszym z rodzeństwa, odziedziczył Jamiołki. Dwór dawniej wyglądał pięknie.

Pan Władysław prosi do salonu. Pomieszczenie jest olbrzymie, pozostały tylko nieliczne meble. Panuje w nim półmrok. Gospodarz uchyla jedna okiennicę. Robi się jaśniej. Siadamy za starym stołem pamiętający kilka pokoleń. Na nim lichtarz, ponad stuletnie, księżowskie książki.

- W tym salonie nie mieszkaliśmy tylko bywaliśmy na odpusty parafialne, wigilie. Choinka stała aż pod sam sufit. Zjeżdżała wtedy cała rodzina żony i moja. Wtedy wszystko to wydawało się takie zwyczajne, byliśmy przyzwyczajeni.

Z prawej strony stoi duży, kaflowy, zdobiony w zwieńczeniu piec. Tuż obok stary, drewniany, ciemny po bokach, oszklony od czoła - kredens. A w nim tace, tacki, talerze, i kilka starych, zniszczonych, leżących w nieładzie książek. Po lewej stronie, między oknami stoi stylowy stolik. Na nim emaliowane figurki, dwa pudełeczka do papilotów. A przede wszystkim stary patefon z tubą, a wokół niego porozrzucane, czarne krążki płyt.

- Salon był zimny, chociaż piec taki duży. Ja mieszkałem z zoną w pokoju obok - wspomina gospodarz. - Nie warto tam teraz wchodzić, bo poza ścianami nic tam nie ma . Meble przenieśliśmy do nowego domu. W sąsiednim pokoju mieszkała teściowa.

Poza rzeźbionym łożem nic z wyposażenia tam nie zostało. Władysław przez sień prowadzi nas do kuchni. Chce nas wyprowadzić na zewnątrz. Ale ciekawi nas co znajduje się za kolejnymi, zamkniętym drzwiami.

- Nie warto tam zaglądać. To kuchnia, piec i nic więcej - zbywa nas. Sami otwieramy drzwi. Kuchnia jest wielka. Widać tylko piec już powojenny. Po lewej stronie gliniana ściana.

- To jest piec chlebowy, ale zamurowany. Nic tu po nas - żartuje. Ale uparcie brniemy dalej, bo są i kolejne drzwi. A tam druga kuchnia. W środku olbrzymi piec z okapem. A pod oknem jeszcze większy od niego stół.

- Kiedyś był olbrzymi, ale go przyciąłem. Po prostu kuchnia była za ciasna. Trochę było mi przykro przycinać taki zabytek - śmieje się - Ale to nie muzeum - dodaje.

Przed nami kolejne drzwi. Władysław z rezygnacją już sam nam otwiera. A tam spiżarnia. Do drewnianej ściany przylega gliniana, konstrukcja, pocięta półkami. Teraz są one puste. Ale ta spiżarenka była bardzo wygodna, taka tuż przy kuchni. Stały tu słoje z sokami i przetworami - opowiada.

Zanim się obejrzeliśmy kolejnymi drzwiami obeszliśmy dwór dookoła.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny