Wanda z Tadeuszem Pogorzelskim
Dwudziestego siódmego maja 1944 r. w odwecie za zamach na komisarza posterunku żandarmerii w Tykocinie, Filipa Schweigera, dokonany przez partyzantów na szosie do Białegostoku, Niemcy aresztowali i wywieźli do obozów zagłady prawie 400 mieszkańców miasta - wspomina pani Maria.
- Tragedia zaczęła się wczesnym rankiem, kiedy żandarmi i żołnierze SS zaczęli wypędzać ludzi z domów na plac Czarnieckiego. Robili to pod pretekstem sprawdzania dokumentów.
Wśród zgromadzonych na placu znalazła się Maria Maliszewska (moja babcia) z córką Alicją (mama) i synem Tadeuszem (wujek). W domu pozostała prababcia Konstancja i najmłodsza córka Wandzia (moja ciocia), bo nakaz stawienia się nie dotyczył dzieci i osób w podeszłym wieku. Wandzia zachowała się bardzo dorośle, biegała po ulicy i wzdłuż ogrodzenia okalającego plac, obserwując, co się dzieje z jej mamą i rodzeństwem. Mało tego, odbierała od nieszczęśników kartki z informacjami do rodzin. A przed bramką w ogrodzeniu stała gromadka zrozpaczonych dzieci, odebranych matkom. Wśród nich Wandzia dostrzegła dziewczynkę w różowym pajacyku i czapeczce, trzyletnią Marynię.
Zaznajomiła się z nią kilka miesięcy wcześniej w gabinecie dentystycznym, w małym domku koło wiatraka. Wówczas to Wanda razem z Elżunią, córeczką dentystki Zawistowskiej, zabawiały Marynię. Natomiast Maria Cesarz-Fronczyk wiedziała już o Maryni więcej.
Uratowana
Na brzegu Narwi Wanda z dwuletnią kuzynką Zofią Pisarską i jej siostrą Miecią
"Uchodziła za chorowite dziecko, cierpiące na jakąś przewlekłą chorobę uszu, w związku z tym nosiła stale, nawet w mieszkaniu, obcisłą czapeczkę z falbanką wokół twarzy". Wandzia podbiegła do dziewczynki, wzięła ją za rękę i przyprowadziła do domu. Szybko o tym powiadomiła Marysię. "Pochwaliła się, że ma takie fajne dziecko w domu. - Kogo? - Marynię! To ja poleciałam oglądać i nagle szok!
Czapeczkę zdjęli jej, a ona ma kręcone czarne włosy! Z wielką zazdrością popatrzyłam! No tak! Wandzia ma siostrę, ma brata, a teraz ma takie fajne dziecko! A ja nie mam nikogo! I przez tę zazdrość to ja najbardziej ten moment pamiętam. Bo ja zawsze marzyłam, żeby mieć rodzeństwo".
Wandzia i Marysia nakarmiły Marynię, umyły, a potem bawiły się z nią do czasu, aż zjawiła się babcia Maria z Alą i Tadeuszem; wszystkim im udało się wydostać z placu i ukryć w piwnicy rozwalonego domu. To był sądny dzień w Tykocinie, czas szlochania i poszukiwań, nasłuchiwania wieści.
W naszym domu oprócz Maryni znalazło się jeszcze dwoje maluchów, kilkumiesięczny chłopczyk i trzyletnia dziewczynka, których mamy wywieziono. Ta dwójka trafiła pod opiekę krewnej Marii Jackowskiej, naszej lokatorki. Drzwi się nie zamykały, ciągle ktoś wchodził, jeszcze nie tracono nadziei na szczęśliwe powroty wywiezionych. I padały też pytania o dzieci, które znalazły schronienie w gościnnych domach. A gdy przedwieczorne dzwony zabiły na nabożeństwo, to kto żyw ruszył do kościoła.
Dziewczynka z czarnymi włosami
Dom babci Marii Maliszewskiej, 1970 r. Tak samo wyglądał w czasie wojny.
- Na majowym był cały kościół dzieci! - wspomina Wanda Maliszewska. - Boso, brudne, tak jak były zostawione. I był jeden wielki płacz! Do dziś, gdy zaintonują "Serdeczna Matko opiekunko ludzi, niech cię płacz sierot do litości wzbudzi", coś ściska mnie w gardle, bo widzę ten widok. Do śmierci go zapamiętam.
Następnego dnia, w niedzielę, do babci Marii podeszła po wyjściu z kościoła Lucyna Białowarczykowa i zaproponowała, że z mężem zaopiekują się Marynią. Tłumaczyła, że są bezdzietnym małżeństwem, zaś babcia samotnie wychowuje troje dzieci, opiekuje się chorą matką, więc tak będzie lepiej dla obu stron.
Umowa zapadła, w poniedziałek ze łzami Wandzia zaprowadziła dziewczynkę do nowego domu. Czy Wandzia i Marysia wiedziały, że Marynia jest dzieckiem żydowskim? Nie, pani Pikulska przyjechała z Marynią do Tykocina prawdopodobnie dopiero w 1943 roku, miała aryjskie papiery. Mama i córka nie ukrywały się, widać było je często chodzące po mieście.
Zbliżał się koniec okupacji, pochodzenie trzyletniej dziewczynki nie obchodziło Niemców, którzy czuli się w Tykocinie coraz mniej pewniej. Od wschodu zbliżał się front, w sierpniu 1944 r. do miasta wkroczyli Rosjanie. Pani Pikulska przeżyła obóz i wróciła po córeczkę, a w jakiś czas później wyjechała z Tykocina. Ciocia Wanda zaś wspomina często małą dziewczynkę z czarnymi włosami. Sama będąc dzieckiem stała się na krótko mamą - opiekunką. Poszła, wzięła ją za rękę i uratowała.
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?