Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W poszukiwaniu utraconego miasta

Mirosław Miniszewski [email protected], tel. 085 748 95 43
Zanim staniemy się na powrót prawdziwym miastem, musimy zrobić miejsce spacerowiczowi, który przechadzając się ulicami Białegostoku, odkryje, że chociaż są może i krótkie, i nie tak ciekawe, jak te w Paryżu, to jednak kryją w sobie czar pogranicza.

Pytanie, czy Białystok jest miastem, rzecz jasna, prowokuje, bo według współcześnie obowiązujących definicji, z całą pewnością tak. Dlatego postawmy sprawę inaczej: czy Białystok jest zdolny do wytworzenia całego zespołu zjawisk składających się na aurę miejskości, bez których pozostanie on tylko zagubioną na peryferiach Europy rozległa osadą, posiadającą wszystkie wady wykorzenionej wsi i wiele wad dużych skupisk miejskich?

Analizując tę problematykę, zacznijmy jednak od samego końca, jakim jest niezwykły i absolutnie pasjonujący fenomen SPACERU, który, paradoksalnie, przez to, że w Białymstoku nie istnieje, może poprowadzić ku odpowiedzi na postawione pytania.

Spacerowicz-włóczęga

Nieodłącznym elementem miejskości jest włóczący się po ulicach spacerowicz. Ten gatunek człowieka - odkryty w XIX-wiecznej Francji - wyłonił się z uliczek Paryża i wkrótce stał się jego rozpoznawalną cechą. Spacerowicz (franc. flaneur) to tułacz, próżniak, niespiesznie przechadzający się pomiędzy miejskimi ulicami. Jest postacią na wskroś tajemniczą. To ciekawy świata obserwator, jakby detektyw pławiący się w zagadkach wyłaniających się zarówno z wielobarwnego tłumu, jak i z zabudowań miejskich, które niczym palimpsest kryją w sobie historię zaklętą w murach. Spacerowicz jest kolekcjonerem wrażeń. Poruszając się żółwim tempem, wyraża tym samym protest wobec pośpiechu ery nowoczesności. Jest on zaiste uosobieniem sprzeciwu wobec zabójczej dla kultury konieczności przemieszczania się przez miasto, gdzie dla zwykłego mieszkańca ulica jest tylko przeszkodą między domem a celem, do którego zmierza. Dla niego zaś jest przestrzenią istnienia, gdzie manifestuje się ożywiający ruch i piękno.

Spacerowicz-flaneur praktykuje więc przechadzkę, czynność zbędną i luksusową, która wymaga czegoś, czego w nowoczesnym społeczeństwie nigdy nie było w nadmiarze - wolnego czasu. Zatem nie jest on figurą powszechną, jest dla miasta tym, czym sól dla potrawy. Dzisiaj nie ma już chyba rasowych spacerowiczów, takich, jakich można było oglądać na przełomie XIX i XX wieku, których opisywali Franz Hessel czy Walter Benjamin - który zresztą sam był egzemplarzem tego niezwykłego gatunku człowieka. Ale są jego następcy: fotograf, dziennikarz-reporter, socjolog, filozof, artysta itp.

Oczywiście wszyscy oni są od dawna skażeni pośpiechem, który nie pozwala już na przykład fotografowi kontemplować przedmiotu, tylko nakazuje szybko kraść jego cyfrowe obrazy. Reporterów na ulicach nie widać od dawna, zastygli bowiem w zgarbionej pozycji przy redakcyjnych biurkach, gdzie komputerowy monitor stał się ich jedynym oknem na świat. Socjolog, filozof i artysta - tych jeszcze można czasami spotkać, popijających kawę w kawiarence i rozmawiających ze sobą. Ale i oni się coraz bardziej spieszą...

Flaneur wcielił się w jeszcze dwie postacie, na których obecności Białemustokowi akurat najbardziej powinno zależeć - jest nim turysta i przyjezdny student. Są oni tylko cieniem dawnego spacerowicza, niemniej aby zechcieli przyjechać i się przechadzać po mieście, musi ono ich do tego zachęcić.

Białystok tymczasem odpycha

Przez nasze miasto biegnie się czym prędzej, aby osiągnąć cel i nie patrzeć na wymierającą ulicę Lipową, trupio pusty Rynek Kościuszki czy też - całkiem od niedawna - na wyłaniający się kolejny postsowiecki plac defiladowy między farą a Astorią. Spacerowicz nie znosi takich widoków. Jego żywiołem jest zmiana, nieład, chaos, różnorodność i nieprzewidywalność. To są doświadczenia estetyczne, które świadczą o mieście.

"Wysprzątany rynek z lśniącą w słońcu płytą, puste ulice, bez handlujących Żydów" - to było prawdziwe marzenie XIX-wiecznego Polaka-urbanisty. Ten antymiejski duch ciągle się jeszcze tli i realizuje w licznych grodach Polski, nawet Warszawy nie omijając. To dlatego miasto w systemie wartości Polaków nigdy nie zyskało takiego statusu jak na zachodzie Europy, do której się ciągle porównujemy, do której gonimy, nie mając jednocześnie świadomości, że Zachód ukształtowany został właśnie przez MIASTO! Bez niego nie ma wolności, dobrobytu, nadmiaru wolnego czasu, a zatem i w pełni rozwiniętej kultury.

Tymczasem Białystok, chociaż nie powstał jako Paryż Wschodu - i nigdy takiej roli pełnić nie miał - był kiedyś miastem prawdziwym w tego słowa znaczeniu, bo żył wielokulturowością i harmidrem przetaczającej się przez ulice wielobarwnej masy. Z handlowo-rolniczej osady świata jeszcze feudalnego szybko stał się ważną stolicą regionu. Częścią jego aury był niewątpliwie Żyd i to nie tylko handlujący, lecz przede wszystkim ten zasymilowany, który dorobiwszy się na procencie lub udziałach, miał wolny czas - lub przynajmniej jego dzieci go miały.

Niestety, spacerującego Żyda już nie ma. A o tym, że był, niech świadczy fakt, że przed wojną w Białymstoku ukazywało się kilkadziesiąt tytułów gazetowych - i to tylko dla środowisk żydowskich! Taki nadmiar prasy może istnieć tylko tam, gdzie żyją wolni ludzie mający wolny czas.

Miasto, gdzie obcych biją

Nie tylko rozmiar miasta oraz jakość estetyczna ulic się liczy, ale i przestrzeń w głowach jego mieszkańców. Czy tak trudno nam pojąć, że spacerowicz/turysta/student niechętnie przyjedzie do miasta, w którym bije się obcych na ulicy za to, że wyglądają trochę inaczej niż reszta? Mógłby być Białystok wizytówką i bramą wielokulturowego Wschodu Europy. Na razie jest postsowiecką, rozległą osadą zamieszkałą przez wykorzenionych z ziemi potomków rolników, którym przeszkadza miejski hałas, obcy i dzieci bawiące się na rynku, którym pod groźbą grzywny zabroniono jeździć na rowerkach, deskach i rolkach. Jeśli dzieci, naturalnych spacerowiczów, ciekawych świata włóczęgów, wypędzamy z centrum, to żaden prawdziwy flaneur tutaj nie zawita, bo nie ma dlań przestrzeni. Po prostu - w naszym mieście nie ma na razie miejsca na MIASTO. Ani nasze władze samorządowe, ani większość mieszkańców go po prostu nie chce. Zresztą nie jest to problem charakterystyczny tylko dla Białegostoku. Tak się dzieje w całej Polsce, za wyjątkiem może Krakowa.

Dodatkowym problemem jest polityka urbanistyczna miasta. Wprowadzenie do centrum galerii handlowych, systemowe ukatrupienie wolnego handlu miejskiego w postaci targowisk, estetyczna sowietyzacja placów miejskich, nieudolna polityka gospodarowania lokalami usługowymi przy Rynku Kościuszki, brak wyraźnej wizji na przyszłość oraz - przede wszystkim - brak prawdziwych pieniędzy skazują nas na destrukcyjne procesy, jakim ulega współcześnie wiele ośrodków miejskich, nie tylko zresztą w Polsce. Miasta, które wcześniej wykształciły kulturę lokalną, są bardziej odporne na tego typu czynniki - tam jest ciągle alternatywa w postaci istniejącej już przestrzeni i infrastruktury.

Inaczej myśleć!

Prawdopodobnie czeka nas kilka kolejnych lat stagnacji. Znowu się spóźniliśmy. Jesteśmy sto lat do tyłu za epoką modernizmu i pięćdziesiąt lat za powojennym rozwojem Europy Zachodniej jako cały kraj i przynajmniej piętnaście lat za resztą Polski, po roku 1989, jako miasto. Dzięki polityce poprzednich samorządów jesteśmy cały czas w ogonie, zawsze o kilka kroków za innymi.

Jest i dobra strona tego zacofania: nie ulegliśmy tym zmianom, które gdzie indziej okazały się katastrofalne. Klęski ekologiczne, przeludnienie, ciasnota, tak zwana eksurbanizacja (ang. urban sprawl, czyli proces rozlewania się miast w większe, martwe kulturowo obszary przedmieść) oraz szereg innych zjawisk, z którymi Europa musi dzisiaj walczyć. My mamy cały czas jeszcze sporo do zagospodarowania. Paryżem nigdy nie będziemy i nie ma sensu się doń porównywać. Ale możemy oceniać się przez odniesienie do mniejszych miejscowości, na przykład niemieckich, gdzie sposobem na rozwój cywilizacyjny był rozwój infrastruktury akademickiej.

Silny ośrodek naukowy, z dobrą biblioteką i zapleczem intelektualnym, to w obecnym czasie jedyny sensownie jawiący się pomysł na rozwój naszego miasta. Budowa uniwersyteckiego campusu to jakieś światełko w tunelu, chociaż na tym etapie trudno jeszcze być optymistą. Dobry ośrodek akademicki to jednak przede wszystkim dobrze zaopatrzona biblioteka (o tym, co myślę o białostockich bibliotekach, pisałem już nieraz i nie będę się powtarzał). Innym pomysłem jest stworzenie silnego instytutu studiów wschodnich. To skandal, że w mieście przygranicznym, z taką ilością akademickich specjalistów, jakich mamy pod ręką, taka instytucja jeszcze nie powstała!

Jeśli zaś chodzi o artystów i sztukę, bez których kultura miejska nie istnieje, to mamy przecież jedną z najlepszych w kraju galerię sztuki. Galeria Arsenał jest rzeczywiście wizytówką miasta, a nawet całej Polski. Niestety, od lat kisi się w ciasnym lokalu, gdzie ma swoją siedzibę. Od pewnego czasu jej kierownictwo stara się o budynek po starej elektrowni przy ulicy Elektrycznej, gdzie rok temu odbyła się już pierwsza wystawa światowej sławy artysty francuskiego Alexandre’a Perigota.
Tymczasem nie będzie znaczącego ośrodka akademickiego bez porządnego ośrodka sztuki, bo to jest kwestia specyficznej symbiozy kulturowej. Każdy myślący człowiek tę zależność zrozumie. To bowiem spontaniczne inicjatywy kreatywnych, młodych, ciekawych świata i życia ludzi tworzą aurę miejskości. Czyni to również napływ cudzoziemców, których obecność zawsze i wszędzie była czynnikiem kulturotwórczym. Dopóki jednak będą im groziły napady na tle rasistowskim, możemy tylko o czymś takim pomarzyć. Informacja o incydentach, których ofiarami byli ciemnoskórzy studenci uczący się w naszym mieście, dotarła już dawno do innych krajów, budując opinię o Białymstoku.

To nic, że z naszej perspektywy były to nieliczne incydenty i że większość z nas jest inna. Z punktu widzenia potencjalnego studenta może być to informacja dyskwalifikująca wybór Białegostoku jako miasta do studiowania. Taka opinia załatwi nas pod tym względem na długie lata i pies z kulawą nogą niedługo już tu nie przyjedzie.

Zanim staniemy się na powrót prawdziwym miastem, musimy zrobić miejsce spacerowiczowi, który przechadzając się ulicami Białegostoku, odkryje, że chociaż są może i krótkie, i nie tak ciekawe, jak te w Paryżu, to jednak kryją w sobie czar pogranicza. Mury, gdzie wsiąkła historia. Chodniki, którymi przechadzali się nasi poprzednicy, a także parki ze śpiewem ptaków, których próżno szukać w Warszawie i Paryżu, oraz ludzie, którzy pomimo trudów codzienności nie spieszą się jeszcze tak bardzo, jak ci ze stolic europejskich krajów. Żyje tutaj przecież tyle wspaniałych i twórczych osób! Potencjalnych spacerowiczów jest u nas sporo. SPACER może odmienić to miasto. Przechadzający muszą czuć się jednak bezpiecznie i muszą być chciani.

Może niech na początek prezydent Tadeusz Truskolaski postawi na rynku ławki. Przyda się ich jakieś pięćdziesiąt - na początek oczywiście. Przyda się także jakaś sensowna kawiarenka - niekoniecznie piwiarnia pod plastikowym parasolem. Niech też wyjdzie pan prezydent ze swojego mrocznego gabinetu, skąd świata nie widać, i niech też sobie powoli pospaceruje. To jest naprawdę przyjemna czynność. Może usłyszy zdławiony od lat głos miasta, którym ma zaszczyt rządzić. Głos ten domaga się dzisiaj uważnego wysłuchania!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny