Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ultramaraton przez pustynię. Violetta Muryń to lubi

Joanna Boroń [email protected]
– Za rok planuję następny bieg. Tym razem w Islandii – zapowiada Violetta Muryń.
– Za rok planuję następny bieg. Tym razem w Islandii – zapowiada Violetta Muryń.
Violetta Muryń z Koszalina przebiegła 250 kilometrów przez pustynię w Jordanii. Nikt nie wierzył, że jej się uda. Ona sama też w to nie wierzyła. A jednak sił wystarczyło. Dotarła do mety ultramaratonu.
– Za rok planuję następny bieg. Tym razem w Islandii – zapowiada Violetta Muryń.
– Za rok planuję następny bieg. Tym razem w Islandii – zapowiada Violetta Muryń.

- Za rok planuję następny bieg. Tym razem w Islandii - zapowiada Violetta Muryń.

Na ponad 140 zawodników, którzy stanęli na mecie tego morderczego biegu przez pustynię, była 74. z czasem łącznym 48 godzin i 15 minut. Miejsce w rankingu, ani czas nie miały dla niej znaczenia.

- Chciałam dobiec do mety - opowiada. - Chciałam udowodnić sobie i całej reszcie, że dam radę. Każdego dnia stawiałam sobie tylko jeden cel: dotrwać do zachodu słońca. Myślę, że byłam pogodzona z tym, że może mi się nie udać. Powtarzałam sobie, że to nie będzie koniec świata.

Violetta przyznaje, że do następnego biegu - tak, tak, planuje już kolejną ekstremalną przygodę - podejdzie bardziej ambitnie. Będzie biegła na wynik. Wyciągnie wnioski ze swoich błędów.

Zawsze lubiła biegać

Do udziału w wyścigu Racing The Planet namówiła ją przyjaciółka - Natalia Sierant, która rok temu jako pierwsza Polka przebiegła przez pustynię Gobi, co więcej zdobyła świetny wynik.
Violetta mówi, że zawsze lubiła biegać. Prowadzi aktywny styl życia - przez dwie, trzy godziny dziennie "wybieguje" swojego psa.

Od długich spacerów, w naturalny sposób przeszła do biegów Przyznaje, że jej czworonożnego towarzysza bieganie nudzi, ale cóż, teraz, gdy jego pani połknęła bakcyla długodystansowych biegów, musi się dostosować. Potem był debiut w maratonach. Zaczynała od maratonu Gór Stołowych. To najtrudniejszy z polskich biegów. Prócz dystansu na zawodników czekają spore różnice wysokości. Zgubiła się na trasie. Mało brakowało, a nie zmieściłaby się w czasie.

Codziennie 40 kilometrów

W lutym tego roku podjęła decyzję, że stanie na starcie biegu w Jordanii. Zapisała się na listę i zaczęła treningi. Starała się biegać pięć, sześć razy w tygodniu, w weekendy na dłuższych trasach. Choć - jak przyznaje - czasem ma problemy z systematycznością. Bieganie po koszalińskiej Górze Chełmskiej nie mogło jej jednak przygotować do biegania po piasku (mówi, że to najgorszy koszmar), wysokich temperatur i słońca.

Biegi w ramach Racing The Planet są szczególne - zawodnicy codziennie mają do pokonania dystans około 40 kilometrów. Wszystko, czego potrzebują podczas biegu, muszą mieć w swoich plecakach - również jedzenie (batony i żele energetyczne oraz różne wynalazki dla sportowców). Organizatorzy zapewniają miejsce do spania (w częściowo otwartych namiotach, które nie są dobrym zabezpieczeniem przed piaskowymi burzami, o czym Violetta się przekonała którejś nocy) oraz trzy litry wody dziennie.

Jej plecak ważył ponad dziewięć kilogramów. Liczyła, że uda jej się zejść do ośmiu, ale wiedziała, że organizatorzy drobiazgowo sprawdzają, czy zawodnicy mają wszystko z listy (są na niej m.in. klapki, czołowe latarki i co najmniej 14 tysięcy kilokalorii).

Pozostały odciski i obolałe stopy

Choć od wyścigu minęło kilka dni, jeszcze nie wyleczyła obtarć na plecach.

- Szykując się do wyścigu biegałam z plecakiem, ale co innego biec z obciążeniem dwie godziny, a co innego mieć cały czas na plecach plecak i jeszcze bidony z wodą - opowiada Violetta. Następnym razem większą wagę przyłoży do pakowania. Śmieje się, że to nie będzie proste:

- Na liście rzeczy, które musieliśmy mieć ze sobą były klapki. Szukałam najlżejszych. Ważenie klapek w sklepie obuwniczym wyglądało dość komicznie - wspomina.

Odciski po plecaku to nie jedyne rany - ma zmasakrowane stopy, zejdzie jej kilka paznokci. Jedną z najgorszych rzeczy podczas wyścigu było ściąganie butów po całodziennym biegu, a potem rano ich zakładanie na obolałe stopy. Do tego biegła z kontuzjowanym kolanem.

Najgorszy był dzień piąty, kiedy do pokonania było ponad 80 kilometrów. W swoim biegowym blogu Violetta pisze: "Ukończyłam pierwsze swoje 86 km. Mordercze doświadczenie. Rano już wiedziałam , że dobrze nie będzie, mój organizm nie przyjmował żadnych batonów energetycznych, nie wiem jak to ukończyłam.

Oczywiście, najważniejszy etap, a ja muszę coś wywinąć. Na drugim punkcie byłam 52., oczywiście zgubiłam trasę, nie mogłam znaleźć oznaczeń, straciłam 1,5 godziny. W bidonach wody mało... Gdy dotarłam na trzeci punkt kontrolny byłam już 87., strata nie do odrobienia. I odpuściłam sobie, teraz widzę, że walczyć trzeba do końca, zrobiłam sobie trekking do 5 rano, na punktach robiłam przerwy, potem czekałam na jakąś grupę, aby nie iść w nocy sama.

Mogłam ten etap zrobić 3-4 godziny szybciej, ale na tym ta cała zabawa polega, że po fakcie każdy by coś zrobił lepiej..."

Gdy dobiegła do mety czuła przede wszystkim wielką ulgę, że bieg się skończył, że dała radę. Mówi, że to był jeden z najszczęśliwszych dni jej życia. Przebiegnięcie ponad 250 kilometrów przez pustynię to najbardziej ekstremalna przygoda w jej 42-letnim życiu. Ale na pewno nie ostatnia.

Za rok planuje podobny bieg - w Islandii. A w międzyczasie znowu stanie na starcie Maratonu Gór Stołowych. Tym razem powalczy z czasem.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny