MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Uciekłem z cmentarza talentów

Jerzy Szerszunowicz
Kobas Laksa - Kiedy wracam do Białegostoku, spotykam utalentowanych umarlaków,którym zabrakło szczęścia czy determinacji, by stąd wyjechać
Kobas Laksa - Kiedy wracam do Białegostoku, spotykam utalentowanych umarlaków,którym zabrakło szczęścia czy determinacji, by stąd wyjechać
Z Kobasem Laksą rozmawia Jerzy Szerszunowicz

Kobas Laksa (Dariusz Borowski)

Kobas Laksa (Dariusz Borowski)

- urodził się w 1971 roku w Białymstoku. Ukończył ASP w Poznaniu. Reżyser i scenarzysta (m.in. "Sceny z użycia", teledyski dla Abradaba i Plastic), fotograf-montażysta (autor wielkoformatowego cyklu projekt miejski "Warszawa" oraz Rauchdelikt"), grafik (okładki płyt Abradaba). Prace Kobasa można obejrzeć w Internecie: http://kbx.pl, http://picasaweb.google.com/kobaslaksa, http://www.kobas.republika.pl/. Natomiast dzisiaj, w Galerii Arsenał, w Białymstoku, pokaz filmów pt. "Home video". Wernisaż o godz. 18. Równolegle otwarta zostanie wystawa Oskara Dawickiego "Meblowanie mieszkania pułapki". Wstęp wolny.

Kurier Poranny: Kiedy pojawił się Kobas Laksa?
Kobas Laksa: - Około 15 lat temu. Miałem poprowadzić imprezę w białostockim Klubie Metro i potrzebowałem ksywki. Powstała nazwa, która jakoś mi się spodobała. Ludzie próbują szukać w niej jakichś podtekstów. Ale to bezcelowe. Wystarczy pomyśleć o tym, że poza Polską to tylko ciekawy dźwięk. Myślę, że na przykład w Indonezji, Kobas Laksa brzmi lepiej niż Dariusz Borowski.

Byłeś w Indonezji?
- Nie. Ale zamierzam.

A gdzie do tej pory słyszano o Kobasie Laksie?
- Oprócz Londynu i Lipska, to jeszcze w Czechach i Austrii, a poza tym, to tylko w Polsce, a najwięcej w Białymstoku.

Co zdarzyło się w tych miastach?
- W Londynie miałem performance, jeszcze na studiach, w ramach takiej artystycznej "wycieczki szkolnej". W Pradze z Wojtkiem Koronkiewiczem, a w Bratysławie sam pokazywałem "Fikcyjne Pulpety" i "Sceny z użycia". Niebawem, w kwietniu, jedziemy z Hubertem Czerepokiem, moim przyjacielem artystycznym, do Austrii. Moje prace, wielkoformatowe zdjęcia z cyklu projekt miejski "Warszawa" były pokazywane w całej Europie, po tym, jak dostały wyróżnienia na Triennale Grafiki w Krakowie. W Lipsku byłem niedawno, w związku z projektem Rauchdelikt...

Głośne zdarzenie.
- W Niemczech nie za bardzo, ale w Polsce - owszem. To jeszcze jeden argument na poparcie tezy, że trzeba wyjechać na Zachód, żeby być uznanym w Polsce.

Kiedyś wyjechałeś z Białegostoku, żeby się rozwijać, teraz wracasz jako artysta mający znaczące osiągnięcia, szanowany. Co by było, gdybyś nie wyjechał?
- Pewnie, jak wielu mieszkających tu ludzi, czekałbym bez końca na swoją szansę. Białystok ma cechy miasta zaściankowego. Jeżeli robi się tu coś, nawet ciekawego, ale bez kontaktu ze światem zewnętrznym, z Warszawą czy zagranicą, to jakby cię nie było. Kiedyś nazwałem Białystok cmentarzem talentów. Jeżeli rodzi się tu ktoś wartościowy, to od razu w trumnie - jest martwy, zanim jeszcze zacznie naprawdę żyć. Jedynym wyjściem jest ucieczka z tego cmentarza do wielkiego miasta lub w ogóle z Polski. Jak wracam do Białegostoku, to spotykam tych utalentowanych umarlaków, którym zabrakło szczęścia czy determinacji, by stąd wyjechać. Kto wyjechał, jak wielu artystów współczesnych pochodzących z Białegostoku, na nowo się narodził. Teraz mogą tu wracać, nawet mieszkać, a telefon nie przestaje dzwonić, kontakty się nie urywają.

Nawet geniusz musi uciekać z prowincji?
- Geniusz sobie zawsze poradzi, zawsze wypłynie. Ale człowiek mający talent, chcący coś robić, musi uciekać do miejsc, gdzie jest więcej możliwości, większe zainteresowanie tym, co robi. W Białymstoku przez lata można pozostać niezauważonym. W ogóle w Polsce nie ma instytucji, ani osób, które zasługiwałyby na miano łowców talentów. A jeżeli już, to marginalne przypadki, działania ograniczone do określonych osób czy zjawisk.

Do wszystkiego trzeba się dobijać samemu.
- Nie ma innego wyjścia. Ale jeżeli komuś uda się zaistnieć, to potem ma już znacznie łatwiej. Wilhelm Sasnal, Piotr Uklański, Monika Sosnowska, to obecnie topowi polscy artyści, którzy doskonale radzą sobie na europejskim rynku sztuki - między innymi dlatego, że zahartowali się w walce o siebie na polskim podwórku, ciężko harowali, nauczyli się być księgową, impresario, artystą w jednym.

Kiedy jest ostatni dzwonek, ostatnia szansa, żeby uciec z prowincji do wielkiego miasta? Ile lat miałeś, gdy opuszczałeś Białystok?
- Dwadzieścia. Chciałem, studiować na jakiejś uczelni artystycznej, na ASP, a w Białymstoku takiej nie było i nie ma. Trafiłem do Poznania.

Wyjeżdżając wiedziałeś, że tylko w ten sposób możesz dać sobie szansę?
- Działałem intuicyjnie. Miałem przeczucie, że tak trzeba. Zresztą, obecnie podobnie czuje wielu ludzi w Białymstoku. Nie trzeba wielkiej mądrości, żeby zrozumieć, że Białystok to nie Warszawa, nie Poznań, nie Kraków. Kiedy bywałem w tych miastach, czułem, że tam jest inne tempo życia, realne szanse rozwoju, niedostępne tutaj możliwości działania. Z drugiej strony, czułem tak być może dlatego, że Białystok wyposażył mnie w specyficzną wrażliwość, uczulił, nauczył dostrzegać takie zjawiska. I to jest bardzo cenne... O tym po części jest moja wystawa w Arsenale.

Czy sukces artystyczny idzie w parze z sukcesem finansowym? Z czego utrzymuje się w Polsce artysta współczesny?
- Twórcy ze ścisłej czołówki, z pierwszej dziesiątki listy wystawianych i kupowanych przez galerie i prywatnych kolekcjonerów, utrzymują się wyłącznie ze sztuki. W grę wchodzą sumy niewyobrażalnie wielkie dla kogoś, kto żyje za średnią krajową albo mniej. Natomiast czym dalej od pierwszej dziesiątki, tym te dochody są mniejsze, aż spadają do takiego poziomu, przy którym zaczyna brakować na przygotowywanie prac na wystawy i trzeba chwytać się zajęć dorywczych, by przetrwać.

Na którym miejscu listu płac się znajdujesz?
- Jestem poza listą, w podziemiu. W pewnym momencie, co prawda dość późno, ale musiałem zacząć zajmować się grafiką, a potem fotografią reklamową, by zdobyć środki na utrzymanie. Żyję z tego od sześciu lat.

Czy otwierana dzisiaj wystawa w Galerii Arsenał, w Białymstoku, jest szansą na wyjście z podziemia, czy ma znacznie głównie sentymentalne?
- Arsenał ma mocną pozycję. To szanowana galeria. Zadzwoniła do mnie pani z radiowej Trójki, nawet nie wiem, jak się dowiedziała o wystawie, ale to, że będę pokazywał swoje filmy w Arsenale, zrobiło ze mnie osobę wartą nagrania i puszczenia na antenie. Arsenał i Monika Szewczyk, to instytucje znaczące na polskim rynku sztuki. Jeżeli ktoś tu wystawia, to może być pewny, że zostanie to odnotowane w pismach branżowych.

Gdy już zadomowisz się w polskich galeriach, to co potem?
- Jak ktoś wyjechał z Białegostoku do Warszawy, to po jakimś czasie orientuje się, że ciągle mieszka na prowincji świata sztuki, bo centra są w Londynie, Berlinie, Nowym Jorku.

Czyli emigracja artystyczna z Polski?
- Pewnie zechcę tego spróbować. Jednak ostrożnie - znam historie moich poprzedników, którzy wrócili z podkulonym ogonem. Wolę mniejszy, bezpieczny sukces w Polsce niż ryzykowne manewry na Zachodzie. Można stracić kupę czasu, kawał życia na darmo.

Podobno sztuka wymaga ofiar...
- Mnie przede wszystkim interesuje doświadczanie życia. Sztuka jest ważna o tyle, o ile jest reakcją na to, czego doświadczam w życiu. Przygotowując się do wystawy w Białymstoku, oglądałem filmy nagrane przez moją siostrę i mamę. W którymś momencie dotarło do mnie, że mamy podobną wrażliwość. Zamiast przygotowywać własne filmy, głowić się, co zrobić, żeby przekazać to, jak odbieram świat, postanowiłem pokazać filmy bliskich mi osób. Mama i siostra były na wycieczce w Gdańsku. Filmowały całą wycieczkę. Nakręciły łabędzia w parku, lecącego ptaka - zwykłe rzeczy. Ale zrobiły to w taki sposób, który mnie odrzucił, a chwilę później zachwycił. Wyraziły przypadkiem, intuicyjnie coś, co ja próbowałbym zrobić mając świadomość warsztatu i celu, który chcę osiągnąć.

A jaki cel chcesz osiągnąć w życiu? Kim się czujesz, dokąd chciałbyś dojść? Jak wygląda bilans 36-latka?
- Ciągle, w jakimś sensie czuję się amatorem, mam wrażenie, że dopiero zaczynam... Nie mam nic przeciwko temu, żeby "być jak Wilhelm Sasnal". Ale może za jakiś czas dojdę do wniosku, że życie jest ciekawsze, a sztuka będzie dla mnie czymś, co od czasu do czasu ogląda się w galerii. Kupiłem mieszkanie, mam syna, planuję podróżować po świecie... Powtarzam: najważniejsze jest dla mnie doświadczanie życia.

Dziękuję za rozmowę

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny