MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Truskolasy Olszyna, miejscowość w sile wieku

Marian Olechnowicz
W środku wsi rozłożył się niewielki staw, w którym dawniej kobiety moczyły len. Teraz jest nieco zaniedbany.
W środku wsi rozłożył się niewielki staw, w którym dawniej kobiety moczyły len. Teraz jest nieco zaniedbany. Fot. Marian Olechnowicz
Wiejska droga ułożyła się prawie w kwadrat. Wokół niej przycupnęły domostwa. Do gminnych Sokół tylko trzy kilometry. W 1827 roku żyło tu 136 mieszkańców w 26 domach. Przez prawie dwieście lat niewiele się zmieniło, ale gospodarze mieszkają w Olszynie dobrzy.

W zachowanej księdze cudów sanktuarium Matki Boskiej Kornińskiej jest taki zapis:

"Z Truskolask Olszyny szlachty, parafii sokołowskiej, Pani Jagnieszka Truskolawska zeznała, iż tęskność ustawiczną, koło serca jakieś parcie i ból ciężki przypadywał. Była bliska śmierci i dysponowana na śmierć, a gdy ją ofiarowali do Kornina do obrazu Matki Najświętszej Kornińskiej, zaraz się otrzeźwiła i do siebie przychodzić poczęła, co jej opowiedzieli. Się do Kornina ofiarowali, na co i sama zezwoliwszy ofiarowała się i do zdrowia przyszła. A gdy lekceważąc na terminie, który była sobie założyła, być i odprawić tę dróżkę nie była. Odkładała czas po czasie, aż znów ból nieznośny wpadła, co chodzić nie mogła. Co zważywszy tego zawołała, a powtórnie się obligowała i zaraz znów ozdrowiała. Przybywszy do Kornina dziękowała za jej dobrodziejstwo i łaskę, której doznała i pod sumieniem zeznała. A działo się to w połowie XVII wieku".

Pan Stanisław wie wszystko

Tymczasem Truskolasy pojawiają się w dokumentach sądowych ziemi bielskiej już w 1345 i 1456 roku. W 1827 roku wieś liczyła 26 domów i 136 mieszkańców. Dziś zachowały się stare nazwy okolicznych miejsc: Grądy, Polesie, Na Woli, Pod Idźkami lub Na Strudze.

Na wiejskiej drodze jest pusto i cicho. Tylko czasem słychać silnik ciągnika. Trwają jeszcze jesienne podorywki. Przy starym, ale zadbanych domu, krzątają się kobiety. Podwórze jest zasłane liśćmi. Drewniany wóz jest zapełniony po brzegi:

- Trzeba je uprzątnąć z podwórza - mówi kobieta. - Po co mają tutaj gnić. Pomaga córka, studentka.

Z chęcią opowiedziałaby o wsi, ale robota nie może czekać: - Proszę jechać do Kruszewskich - doradza. - Pan Stanisław mógłby opowiadać godzinami.
Niestety, nie ma go w domu. Pojechał do warsztatu samochodowego, ale jest żona Regina. Od ponad pół wieku mieszka w Olszynie.

Dawniej żyli razem

We wsi od lat mieszkają te same, stare rody: Raciborscy, Roszkowscy, Kruszewscy, Łupińscy, Dąbrowscy i Łuniewscy.

We wsi jest niewielki staw, w którym niegdyś kobiety moczyły len. Ale najwięcej lnu zalegało w strudze na smugu.

- Po kopaniu kartofli - wspomina pani Regina. - Kobiety miały mniej pracy w gospodarstwie, ale nie siedziały przed telewizorami. Wieczorami spotykały się, każda z cierlicą w ręku. W piecu chlebowym suszył się len. Terły ten len stojąc przy popodokniu i gawędziły. I przy robocie wieczór mijał.

Niemało było też pracy z kiszeniem kapusty. Krojono ją zwyczajnie nożami. Kilkadziesiąt główek do beczki wchodziło.

- Na dno kładziono razowy chleb na krzyż - tłumaczy gospodyni. - I jabłka w jego ramionach. Najlepiej takie kwaskowate. Do beczki kładziono poszatkowaną kapustę, potem warstwę marchwi i solono. I tak na przemian. Grubym kijem ubijano w beczce. Ta zaś przez tydzień stała w kuchni, w cieple. Nieraz do beczki gospodynie wkładały całe kapuściane głąby. Dobre były do kapuśniaku. Uszykowaną kapustę wkładano do kopańki i wynoszono do piwnicy.

W połowie lat 60-tych do wsi dotarła elektryczność. Gospodarze młynki pokupowali i skończyło się mielenie ziarna w kamiennych żarnach.

Trudne dzieciństwo

- Wieś znam od dziecka - zaczyna swoją opowieść. - Ślub braliśmy w 1953 roku. Ale do Truskolasów przyszłam tuż po wojnie. Pasłam krowy u gospodarzy. Potem byłam tutaj u Płońskich na zapisach. Gospodarowali na dziewięciu hektarach. I byli bezdzietni. Poznali się na tym, że umiem wszystko robić w gospodarstwie. Wzięli mnie na służbę i dochowanie.

Pani Regina, z domu Kalinowska, urodziła się w Sokołach. Niełatwe miała dzieciństwo, z czwórką rodzeństwa. Ojciec Mikołaj był przed wojną furmanem i jakoś żyło się, choć biednie. Potem stracił na wojnie zdrowie, a wkrótce i życie. W 1944 roku przyszedł front.

- Matka, spiczki mam - powiedział Niemiec, a może Ukrainiec. - Palić będę. Uciekajcie, tłumaczył.

I doradził, by brali z domu co zechcą. Na drogę dał mięsa z oprawianego świniaka, bo żal mu się zrobiło kobiety z gromadką dzieci. Ale rozkaz wykonał i podpalił najpierw stodółkę, potem dom. Kalinowska z dziećmi uciekła do wsi Borki. Pani Regina pamięta, że byli z nimi Leśniewscy i Świętochowscy. Następnie poszli do Jamiołk. Ukrywali się w polu, wśród snopków żyta. Kule tylko świstały.

Potem Regina zobaczyła Sowietów. Przyszli o świcie. Pytali o Niemców. I od razu wzięli się za rabunek i bijatykę. Kalinowscy na szczęście wrócili cali i zdrowi do Sokół. Matka na rodzinnym podwórzu wykopała wądoł i zrobiła ziemiankę. Ciężko było żyć.

Pani Regina pamięta, że nieraz za całe śniadanie wystarczyć musiała kromka chleba posmarowana chrzanem zmieszanym z burakami.

- Kiedyś mama narobiła drożdżaków - wspomina kobieta. - I zawiesiła w misce pod sufitem. Poszła na cały dzień do roboty. Młodszy brat bardzo chciał ich posmakować. Strącił więc miskę kijem, aż się potłukła. Ale był sprawiedliwy i podzielił plackami z rodzeństwem. - mówi pani Regina.

-Miałam piętnaście lat i trzeba było matce pomóc: - Najpierw poszłam do roboty w Borkach. Pasłam krowy. Nieraz leciałam po rżysku, na skróty do ojca na cmentarzu w Sokołach Rok później trafiłam do Olszyny. Pamiętam, jak pasąc krowy popłakiwałam, tęskniąc za domem - opowiada pani Regina.

Przez obóz do szczęścia

Męża Stanisława poznała w Olszynie. W 1944 roku wzięli go Niemcy do obozu. Był w Gross Rosen, Sachsenhausen i Buchenwaldzie. Przeżył i wrócił do wsi.

Pokochał Reginę za jej urodę i pracowitość. Wesele było dość skromne. W tym samym dniu ślub brała jej siostra, mieszkająca wówczas w Ursusie.

- No i tam ze Stanisławem pojechaliśmy. Śluby były więc dwa. Gości było niewielu, tylko najbliższa rodzina.

Regina po Płońskich odziedziczyła dziewięć hektarów i stary dom. Mąż dodał swoich szesnaście. I tak zaczęli gospodarzyć. Zaczęli też nowe, lepsze życie.

- Urodziło się nam pięcioro dzieci - mówi z dumą pani Regina. - No i mamy gromadkę wnuków. Dwanaścioro - dodaje po chwili.

A Stanisław nie wrócił z Sokół. Trzeba będzie znowu przyjechać do Olszyny, żeby posłuchać co ma do powiedzenia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny