Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Supraśl: Dziadek burmistrza ratował topielców

Andrzej Lechowski dyrektor Muzeum Podlaskiego w Białymstoku
dziadek burmistrza Radosława Dobrowolskiego ratował niedoszłych topielców przed II wojną światową
dziadek burmistrza Radosława Dobrowolskiego ratował niedoszłych topielców przed II wojną światową Archiwum
Takie prasowe tytuły, będące zarazem apelami, od dziesięcioleci towarzyszą wakacjom. Przed wojną, podobnie jak teraz, wraz z nastaniem upałów białostoczanie tłumnie ciągnęli nad wodę. Niestety, tragiczne wiadomości o utonięciach były powszechne.

Zauważano, że wprawdzie"dzięki zupełnej swej bezwodności Białystok sam u siebie topić się nie może, ale robi to na peryferiach z wcale pokaźnym skutkiem". W lecie 1923 r. pisano nawet o przerażającym wprost masowym kontyngencie topielców. Najbardziej niebezpieczna, bo i najbliższa była rzeka Supraśl. Jej wiry wciągnęły niejednego śmiałka, który przecenił swe umiejętności. Gdy zbliżały się wakacje, to nauczyciele przestrzegali uczniów przed ryzykownymi zabawami w wodzie.

Tymczasem w upalną niedzielę 18 lipca 1926 r. do Supraśla udał się Józef Dereczyński, współwłaściciel i profesor znanego w Białymstoku gimnazjum Zeligmana. Wytrawny pływak, postanowił, co oczywiste, ochłodzić się w nurtach rzeki. W trakcie tej kąpieli "zabłąkał się w roślinach wodnych i zaczął tonąć". Nie mogąc się wyswobodzić z wodorostów zaczął rozpaczliwie wzywać pomocy. "Nadbiegli ludzie i za pomocą drągów zdołali go uratować". Szczęścia nie miał brat słynnego białostockiego rabina rządowego Gedalego Rozemana, Dawid. Był on od marca 1926 r. profesorem hebraistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Korzystając z wakacji, udał się z kilkoma osobami na wycieczkę nad Poprad. Tu "w towarzystwie znajomych kąpał się w płytkich miejscach rzeki, trzymając w ręku laskę". W trakcie kąpieli laska wymsknęła się z ręki uczonego i popłynęła. Gdy próbował ją wyłowić, został porwany przez nurt rzeki. Jego "nawoływania o pomoc nie odniosły skutku, nikt z obecnych nie umiał pływać". Cały Białystok składał kondolencje lubianemu i szanowanemu rabinowi z powodu śmierci brata.

Tragiczne wiadomości o utonięciach były w tamtych latach powszechne. W czerwcu 1927 r. w sadzawce Bażantarnia utonął ułan z drugiego pułku ułanów. Tragiczne żniwo zbierał też "niedozór rodziców". Donoszono o utonięciach dzieci w gliniankach w Jasionówce czy w Zwierkach. A kolejną ofiarą kąpieli w Supraślu była 19-letnia letniczka.

Jednocześnie kroniki donosiły o bohaterskich czynach dziadka obecnego burmistrza Supraśla, pana Radosława Dobrowolskiego, który narażając życie kilkakrotnie ratował niedoszłych topielców.
O swoje upominała się też Narew. W sierpniu 1927 r. "wskutek nieumiejętnej jazdy łódką" utonął w niej 19-latek z Białegostoku.

Nad wodą czekały na jej amatorów i inne przygody. W upalny lipiec 1923 r. Mojżesz Kantorowicz ze swymi trzema kolegami kąpał się w stawach pod Horodnianami. W trakcie kąpieli napadła na nich "gromada miejscowych pastuchów". Celem napadu były pozostawione na brzegu ubrania i przedmiot szczególnego pożądania - buty. Widząc co się święci, kąpiące się nagusy dzielnie stanęły w obronie swego dobytku. Na co pastusza artyleria obsypała ich gradem polnych kamieni. Jeden z nich poważnie zranił Kantorowicza. Napastnicy oczywiście zbiegli.

Na tle tych tragicznych wydarzeń nasza Biała szczęśliwie wypada blado. Ale i ona miała swoją sensację w lecie 1927 r. Odwiecznym białostockim problemem były drewniane mosty. Nigdy nie nadążano z ich remontami. Jednym z najbardziej zaniedbanych był mostek na Antoniuku. Zdarzyło się, że w pewną sierpniową noc, około drugiej godziny, z jakiejś bibki wracał Stanisław Biszoft, dyrektor popularnej w mieście szkoły przemysłowo-rzemieślniczej. Dorożkarz wiozący pana dyrektora dojechał do mostu i tu stanowczo odmówił dalszej jazdy, twierdząc, że "most ten zgnił najzupełniej" i po czymś takim on jeździć nie będzie. Dyrektor zapłacił i dalej udał się pieszo. Przechodząc przez most czuł, że ten "porusza się".
Złożył to jednak na karb podchmielonego stanu i ruszył do domu. Gdy był już u siebie, to rozległ się potworny łomot, który obudził całą okolicę. To zawalił się właśnie "ruszający się" most. Przez następne dni dowcipkowano sobie w mieście o tym, w jakim to stanie musiał być szacowny pedagog skoro po jego przejściu most natychmiast runął. Co, ku przestrodze dziatwy i udających się też na wakacje nauczycieli podaję.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny