MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Strzechy, Płyty i Lustra

Bartosz Kuźniarz [email protected]
Tak wygląda dziś ostatni zachowany fragment Młynowej
Tak wygląda dziś ostatni zachowany fragment Młynowej fot. Bogusław F. Skok
Człowiek, który się dorobił, z wielkim prawdopodobieństwem kupi sobie lepszy samochód. Bogatszy zainwestuje w nowe lokum.

Miliarder wybuduje dodatkowo autostradę przez środek pustyni - co zresztą nieźle oddaje różnicę między rozwijającym się dynamicznie krajem, jakim jest dzisiejsza Polska, a państwem cierpiącym na gospodarczą klęskę urodzaju, jakim jest naftowe królestwo Arabii Saudyjskiej.

Gdy w 1848 roku Marks opisywał w "Manifeście komunistycznym" zmiany wywołane na zachodzie Europy przez rozwijający się już wówczas bardzo dynamicznie kapitalizm, posłużył się słynną frazą: "Wszystko, co stałe, rozpływa się w powietrzu".
Tego można być bowiem pewnym: każda znacząca zmiana historyczna, a już zwłaszcza ta, którą wprowadza się pod sztandarem modernizacji, posiada charakter kreatywnej destrukcji. Pole trzeba najpierw zaorać, w teren wysłać buldożery, aby następnie coś w tym miejscu miało szansę wyrosnąć.

O tym, że stary drań miał rację, łatwo się przekonać, patrząc na dyskusje toczące się ostatnio wokół białostockich inwestycji budowlanych i projektów urbanistycznych. Przy czym, powiedzmy to sobie od razu, problem białostocki jest o tyle bardziej skomplikowany, że tutaj iskrzenie odbywa się między trzema, a nie dwoma, jak za czasów Marksa, prędkościami cywilizacyjnymi. Obok istniejących wówczas enklaw społeczności tradycyjnych (Strzechy) i wczesnokapitalistycznej epoki węgla i stali (Płyty, te wielkie, i zakład przemysłowy jako wzór wszelkich cnót gospodarczych) mamy dodatkowo ponowoczesny kapitalizm obrazków, komputerów i konsumpcji (Lustra, a dokładniej lustrzane okna, wstawiane we framugi wszystkich budynków, których właściciele chcą być utożsamieni z wirtualnym światem "nowej ekonomii").

Wreszcie, od czasu do czasu można się natknąć w Białymstoku na znaki-przepowiednie czwartej prędkości cywilizacyjnej czy też sposobu produkcji, jak należałoby powiedzieć w języku Marksa. Tej, która zachłyśnięcie się mocami wytwórczymi fabryk i prędkością transferów bankowych ma już za sobą, więc bez kompleksów może twierdzić nie tylko, że Strzechy są piękniejsze niż Lustra, ale także, że Lustra często nie wytrzymują porównania z Płytą. Nazwijmy ją Bojarami, na cześć istniejącej w zasadzie już tylko na starych fotografiach białostockiej dzielnicy drewnianych domów. Pisząc "Bojary", nie mam jednak na myśli wyłącznie miejsca na mapie, ale styl i klimat lokalnej tradycji, który przy odrobinie dobrej woli dałoby się odtwarzać także w innych miejscach miasta, wykorzystując dostępne dzisiejszym deweloperom technologie.

Poniżej proponuję uwzględniający kategorie Strzech, Płyt, Luster i Bojar przegląd architektoniczno-urbanistycznych punktów zapalnych, które w ostatnim czasie podzieliły wielu białostoczan. Można być pewnym, że podobne dyskusje będą się w ciągu najbliższych lat wielokrotnie powtarzać.

Galerie handlowe

Spór Strzech i Luster, występujących w koalicji z Płytami. Bojary chwilowo trzymają się na uboczu, czekając na lepsze czasy.

Blokowanie budowy galerii handlowych było z pewnością działaniem w stylu zamierzchłej epoki. Mogło mieć wyłącznie taki skutek, że białostoczanie jeździli na zakupy do Warszawy i rumienili się podczas wizyt znajomych z o wiele mniejszych miast, którzy nie mogli uwierzyć, że w trzystutysięcznym mieście nie ma seansu kinowego później niż o godzinie dwudziestej, a pół miasta jeździ na zakupy do tego samego wielkopowierzchniowego sklepu. Nie da się za pomocą dekretu bądź jego braku cofnąć wskazówek zegara i tchnąć ducha w dawne sposoby życia.

Krótko mówiąc, wbrew argumentom reakcyjnie zorientowanych Strzech, galerie handlowe sprzężone są z naturalnym pulsem dzisiejszego życia. Te inwestycje można zatrzymać wyłącznie za cenę powiększenia i tak już niemałych wśród młodych białostoczan kompleksów. To tak, jakby zabrać dziecku komputer i wygonić je na puste podwórko, aby czekało na kolegów, którzy przyjdą z nim grać w kapsle. Nie warto. Koledzy może przyjdą, a może nie. Istnieje za to spore prawdopodobieństwo, że z nudów wpadnie się w złe towarzystwo.

Z kolei koalicja Płyt i Luster, która owacją wita każdy kolejny projekt obłożonego szkłem centrum handlowego, grzeszy krótkowzrocznością. Ślęczenie w wolnych od obowiązków chwilach przed komputerem - mówię o tym również z własnych doświadczeń - jeszcze nikogo nie uczyniło lepszym człowiekiem. Tak, jak zakupy w hipermarkecie nie stanowią świetlanej przyszłości żadnego miasta. Wysysają one z miejskich ulic życie, zamykając je w sterylnej i w pełni administrowanej przestrzeni konsumpcji. Ich przestrzeń nie została przecież zaprojektowana dla ludzi, ale handlu, co nie wchodzi ze sobą w sprzeczność tylko przy założeniu, że godzimy się na utożsamienie ludzkiej natury z zawieraniem rynkowych transakcji. W moim odczuciu galerie handlowe to wręcz rodzaj nierozpoznanej, rakowatej narośli na tkance zdrowego miasta. Narośli złośliwej, agresywnej i dokonującej kolejnych przerzutów, o której faktycznym charakterze przekonamy się dopiero za kilkanaście lat. Miejmy nadzieję, że w czasach, gdy dostępna już będzie jakaś ideologiczna szczepionka na konsumenckiego i neoliberalnego raka.

Poparcie dla handlowych Luster jest tylko przedłużeniem realizowanej w scenerii wielkich Płyt "ekonomii skali" - rekordowego wydobycia węgla i najwyższych na świecie kominów - stąd mowa tu o sojuszu obu wizji rozwoju. Wystarczy zwrócić uwagę, jak informuje się w Białymstoku o mających powstać galeriach handlowych. Wyeksponowane są liczby: sumy inwestycji i metraż. Galeria Jagiellonia to - "bagatela" - 120 milionów euro i "ponad" 100 tys. mkw. powierzchni. Galeria Alfa ma mieć 65 tys. mkw., znajdzie się w niej 140 sklepów, a inwestycja pochłonie 200 milionów złotych. I tak dalej. Będąc dzieckiem, święcie wierzyłem, że brazylijski stadion Maracana musi być najlepszy na świecie. 200 tys. widzów! Więcej niż na Camp Nou i Wembley razem wziętych. Nie przyszło mi do głowy, że jeśli Maracana była wspaniała, to przede wszystkim ze względu na przychodzącą tam publiczność i rozgrywane na niej mecze. Przypuszczalnie to właśnie ten infantylny sposób myślenia, stawiający znak równości między wielką liczbą a "wielkim czymkolwiek", napędza najbardziej chorobliwe nurty kapitalistycznej modernizacji.

Plac miejski i rozbudowa rynku

Strzechy przeciwko reszcie. Bojary po stronie Płyt i Luster, choć z nieco odmiennych od nich powodów.

Powiedzmy to sobie wprost: wszystkie miasta, które podziwiamy i które chcemy w ogóle określać mianem miast, posiadają rynek i wyraźnie wytyczone centrum. Coś, czego w Białymstoku jako żywo nie uraczysz. Skąd więc protesty przeciwko likwidacji zasikanego skwerku, a także uruchomieniu w centrum deptaka i rozbudowie rynku? Wytłumaczenie wydaje się względnie proste. Białystok, mimo swych gabarytów, to miasto ruralne, które w mniej fachowy i przychylny mu sposób określić można mianem "wielowsi". Większa część ludności napłynęła do miasta z terenów wiejskich.

Wiejska nostalgia nie omija oczywiście mieszkańców centrum miasta, którzy chcieliby widzieć za oknem jakiś ładny sad albo lasek, a nie autobusy i strzelające jak mikrofalówka podczas robienia popcornu wnętrza nocnych lokali. Miejskie życie, także nocne, ma jednak swoje prawa. Chcąc pozbyć się z centrum Białegostoku czegoś, co niektórzy określają mianem "powiatowego sznytu", trzeba stworzyć deptak i rynek z prawdziwego zdarzenia. Wieczorami będzie głośno, ale alternatywą jest chyba tylko skansen (ulubione słowo skłonnych do samobiczowania białostoczan), w najbardziej pejoratywnym znaczeniu tego wyrazu.

Płyty i Lustra idą dalej tym tropem, chcąc wyrównać płytę białostockiego rynku w imię postępu, a przeciwko resentymentowi, podejrzliwości i ciasnocie wiejskich obyczajów. Ze strony Bojar płynie tu jednak zastrzeżenie: gdy już siądziemy pod parasolem w knajpianym ogródku przy północnej pierzei białostockiego rynku, to zamiast pić na umór ku uciesze dostarczających do lokali piwo koncernów, sprawmy, aby ten miejski pejzaż nabrał od czasu do czasu czegoś z jasnej strony wspólnotowości, którą miały w sobie dawne miasta, a którą w świecie Strzech zobaczyć można w wiejskich remizach. Koniec końców, dylemat jest jednak bardzo prosty: czy chcemy mieć w Białymstoku miasto, ze wszystkimi, także negatywnymi zjawiskami, które miasto ze sobą niesie, czy wciąż tylko konglomerat wielowiejski?
Młynowa, Bema i Mohylewska

Już niedługo w okolicach ulic Młynowej i Kijowskiej powinny stanąć kilkupiętrowe bloki. "W miejscu starych domów oczywiście powstaną nowe. Ale już nie parterowe, lecz kilkupiętrowe, nad którymi będzie wyraźnie dominować znajdująca się po sąsiedzku opera" - mówią miejscy urzędnicy. Zwolennicy "postępu" zacierają ręce. Chcieliśmy nowoczesnego Białegostoku, więc go będziemy mieć - zauważają. Każda wymiana Strzechy na Lustro, tak jak kiedyś Strzechy na Płytę, jest dla nich krokiem naprzód.

Protest świata Strzech jest z kolei czysto partykularny. Gdyby miasto dało mieszkańcom ulicy Młynowej duże mieszkanie w bloku na Nowym Mieście lub - zaszalejmy - solidną willę w Starosielcach, nikogo z nich raczej nie ruszyłaby rozbiórka drewnianych domów w centrum. Nie chodzi im o ochronę lokalnych tradycji, ale zachowanie własnych, choćby bardzo niewielkich przywilejów - czemu zresztą trudno się dziwić. Tak samo wyglądała sytuacja na Bojarach po drugiej wojnie, gdy wielu mieszkańców wyprowadzało się z dzielnicy do "komfortowych" mieszkań w mrówkowcach z wielkiej płyty. Paradoksalnie, mieszkańcy świata Strzech nie czują z nim jakichkolwiek głębszych związków. Białostockie pożary podejrzanie często wybuchają tam, gdzie powinny.

Z kolei na rogu ulic Bema i Mohylewskiej, a więc również w strefie, gdzie dominuje tradycyjna, drewniana zabudowa, powstać ma czteropiętrowy blok. Historia tego przypadku jest zresztą symptomatyczna. Rok temu deweloper starał się o pozwolenie na budowę bloku. Miejski departament architektury, pod wpływem nielicznych w naszym mieście środowisk opiniotwórczych, odmówił, zawieszając postępowanie na rok. W lutym tego roku, po upływie dwunastu miesięcy, magistrat musiał procedurę odwiesić. Nie było lepszego pomysłu na tę ziemię. Nie wypracowano nowego planu zagospodarowania przestrzeni. Wygląda to więc trochę tak, że głos ludzi posiadających wysoki kapitał kulturowy jest już w Białymstoku słyszalny, mogą oni bowiem na jakiś czas zablokować niektóre sprzeczne z ich rozumieniem interesu publicznego inicjatywy, ale głos ten wciąż nie jest na tyle silny, aby zmienić funkcjonowanie całości.

Bojary, o których tu w charakterze symbolu pewnej wizji rozwoju piszę, nie są oczywiście przeciw nowoczesności. Wręcz przeciwnie, ludzie występujący w obronie Bojar, ulic Młynowej, Kijowskiej, Bema, Witebskiej czy Mohylewskiej łatwo zgodzą się, że rudery w katastrofalnym stanie technicznym trzeba wyburzyć. Chodzi im jednak o przyszłość, o to, co powstanie w tym samym miejscu po rozbiórce.
Niecałe dwa lata temu architekt Krzysztof Kulesza opracował wzornik dla nowo budowanych domów na Bojarach. Dlaczego nie miałby on stanowić podstawy czy choćby inspiracji dla powstających w okolicach Rynku Siennego, technologicznie nowoczesnych, ale odnoszących się z szacunkiem do lokalnej architektury budynków? To jednak oczywiście żądanie niemożliwego: rynek chce zarobić jak najwięcej jak najmniejszym kosztem. Takie działanie leży w jego naturze. Kto zechce wykańczać domy czerwoną cegłą albo drewnem, gdy można pociągnąć przez całą fasadę gustowne pasy, a na okrasę wstawić we framugi kilka luster? Poza tym deweloper może postawić obok siebie co najwyżej kilka budynków, a w centrum pewnie jeszcze mniej. Chcąc osiągnąć spójność architektoniczną całej dzielnicy, trzeba więc odwołać się do politycznych środków.

Neonowy bochen i rycerz

W Białymstoku zniknęło już kilka neonów z epoki PRL-u. Najbardziej znane to rycerz znad sklepu Ratuszowego na rogu Lipowej i Rynku Kościuszki czy neonowy bochen chleba, który świecił nad głowami klientów sklepu spożywczego przy ulicy Malmeda. Ostatnio udało się ocalić żonkil reklamujący kwiaciarnię naprzeciwko kościoła farnego i buty nad sklepem obuwniczym przy Malmeda. Bezinteresowna niechęć wobec tych skądinąd atrakcyjnych elementów dekoracyjnych wpisuje się w postkomunistyczną rywalizację ideologiczną między Płytami i Lustrami. Mimo że zarówno Płyty, jak i Lustra występują w imieniu postępu, z ironicznym uśmiechem odcinając się od świata Strzech, to próbują również wytyczyć między sobą ostrą granicę.

Wszystko, co można skojarzyć z epoką socrealizmu, w przekonaniu Luster nadaje się wprost do złomowania i rozbiórki.

Na pocieszenie można dodać, że problem nie dotyczy tylko Białegostoku. W Katowicach władze usilnie chcą zburzyć dworzec kolejowy, na świecie uznawany za arcydzieło architektonicznego brutalizmu. W Lublinie rozmontowuje się kawałek po kawałku osiedle zaprojektowane przez Oskara Hansena, planistycznego geniusza i wizjonera, którego prace w ubiegłym roku stanowiły część ważnej wystawy w paryskim Centre Pompidou. Wreszcie, jakim dziwacznym prawom optyki zawdzięczamy fakt, że warszawski Pałac Kultury i Nauki widziany jest przez mieszkańców miasta jako wcielenie bezguścia i kiczu, a nieskończenie bardziej płaski i pozbawiony charakteru wieżowiec hotelu "Marriott" wciąż napawa dumą i raduje serca mijających go przechodniów?

Bojary występują w tym sporze po stronie Płyt z prostego powodu. Socmodernizm przynajmniej próbował tworzyć miasta. Z lepszym lub gorszym skutkiem. Za układem urbanistycznym ówczesnych miast stała jednak myśl, a nie tylko pragnienie zysku. Warto pamiętać, że miasta, które kochamy, najczęściej są efektem świadomego i odgórnego planu. W epokach wcześniejszych funkcję tę pełniły prawa lokacyjne, a w przypadku ich braku istniała jeszcze podzielana przez wszystkich tradycja. Rynek ma alergię na słowo "plan", twierdzi, że spontaniczna gra rynkowych sił wyczaruje najlepszy dla wszystkich porządek. W przypadku przestrzeni miejskiej, co widać gołym okiem, jest to oczywista i empiryczna nieprawda. Deweloperzy nie tworzą placów miejskich ani parków (a jeśli już, to natychmiast stawiają wokół nich ogrodzenie, przy wejściu strażników, a w środku montują kamery). Tworzą je miejscy planiści. Rynek sprawdza się natomiast znakomicie w wypełnianiu żywą tkanką już powstałych urbanistycznych schematów. "Bojary" oznaczają wizję rozwoju, która chce zachować świadomy plan socrealizmu i żywiołową moc rynku.

Białostockie fabryki

Łatwość, z jaką dopuszczamy w Białymstoku do dewastacji starych fabryk, tłumaczyć można fetyszem modernizacji, niechęcią wobec socrealizmu, brakiem gustu i lepszych pomysłów, pogonią za zyskiem lub innymi z już wymienionych powodów. Obawiam się jednak, że w grę wchodzi tu także bardziej ponura motywacja.

Białystok przekształcił się w prawdziwe miasto pod koniec XIX wieku, gdy zaczęły powstawać kolejne fabryki włókiennicze. To wtedy zyskał sławę "Manchesteru północno-wschodniej Polski" czy też "Małej Łodzi". W czym więc problem? Czy nie powinniśmy być dumni z takiego dziedzictwa?

Oto krótka, bo przytoczona z pamięci, lista przedwojennych fabryk białostockich: fabryka Steina, fabryka Beckera, przędzalnia Zbara (o której siedzibę przy Orzeszkowej 17 pokłócili się ostatnio miejscy architekci), fabryka Fajwela Janowskiego. Co tu dużo mówić, jakoś nieszczególnie swojsko brzmią imiona i nazwiska przedwojennych białostockich fabrykantów. Być może doszukiwanie się w przyzwoleniu na niszczenie starych białostockich fabryk, wzorem książek Jana Tomasza Grossa, sączącej się spod Strzech polskich domostw trucizny antysemityzmu wydaje się przesadą. Rzecznik prasowy Luster powie, że to czysty interes ekonomiczny. Przedstawmy sobie jednak tę sprawę inaczej: z jak wielką determinacją i z jaką dumą odnosilibyśmy się do dzisiejszej siedziby Akademii Medycznej, słysząc na każdym kroku, że mieści się ona w Pałacu Blumensztajna?
Z Bojar pochodzi apel, aby architektura była przyjazna duchom. Dobra architektura to taka, która sprawia, że ulicami miasta oprócz ludzi przechadzają się jeszcze zjawy. Od dawna fascynuje mnie problem dziwnej zbieżności między wyrugowaniem z pola tego, co dla nas rzeczywiste, widm, aniołów, strzyg czy innych mar a nowoczesnym sposobem produkcji architektonicznej. Domy buduje się obecnie nie w zgodzie z pewną ideą domu, ale tak, jak tego wymaga rachunek ekonomiczny. Na przykład dom nie musi już mieć piwnicy, bo to radykalnie podwyższa koszty budowy, zaś strych nie jest już tajemniczą i zakurzoną rupieciarnią, ma być bowiem "użytkowy". Jak na ironię, piwnice i strychy były jednak stałymi punktami zjawiania się w naszych domach nadprzyrodzonych widm.
Za to na Bojarach, gdziekolwiek się pojawią, przedmioty otoczone są czymś na kształt ciemnej poświaty. Tu między nowoczesnymi domami, wykończonymi drewnem lub czerwoną cegłą, śniady sprzedawca ciągle ma swój mały sklepik. Zerkając na boki ciemnymi oczami, przeciąga szczupłe palce po beli tłustego sukna. Klienci dobijają targu, wykłócając się z właścicielem o cenę prosto z kocich łbów ulicy. W oknach płoną świece w piątkowy wieczór. Maria Janion napisała kiedyś książkę: "Do Europy - tak, ale razem z naszymi umarłymi". No właśnie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny