Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nigdy nie powiem,że coś jest "zajebiste"

Marcin Popko
Pamiętam, jak powiedziałem kiedyś: "Mirosław Trzeciak zdobył gola po indywidualnej akcji całego zespołu” albo: "Bliźniacy Frank i Ronaldde Boerowie, których większość gra w Barcelonie”. Gdy się cały czas mówi, to nietrudnoo przejęzyczenia.
Pamiętam, jak powiedziałem kiedyś: "Mirosław Trzeciak zdobył gola po indywidualnej akcji całego zespołu” albo: "Bliźniacy Frank i Ronaldde Boerowie, których większość gra w Barcelonie”. Gdy się cały czas mówi, to nietrudnoo przejęzyczenia.
Z Dariuszem Szpakowskim, komentatorem sportowym, rozmawia Marcin Popko

Kurier Poranny: Od czego zaczęła się Pana przygoda z dziennikarstwem i komentowaniem wydarzeń sportowych?

Dariusz Szpakowski: Od fascynacji sportem. Jako młody chłopak kochałem grę w piłkę. Wychowywałem się w Warszawie na Powiślu, blisko parku. Piłka nożna była popularna i prosta, każdy miał futbolówkę w domu, ale próbowaliśmy również innych dyscyplin. Biegaliśmy, urządzaliśmy wyścigi rowerowe. Zapisałem się na koszykówkę w Legii Warszawa. Potem przerodziło się to w poważne plany. Skończyłem Wyższą Szkołę Wychowania Fizycznego w Gdańsku Oliwa i zrobiłem magisterium w Warszawie. W czasie studiów cały czas parałem się mikrofonem, prowadząc różne imprezy sportowe na uczelni. W Gdańsku byłem szefem radiowęzła studenckiego. W Warszawie, jak wróciłem do rodzinnego domu, rozpocząłem współpracę z rozgłośnią harcerską, w której nauczyłem się całego warsztatu, nagrywania oraz montowania.

Teraz są montaże komputerowe, kiedyś wszystko robiło się ręcznie i trzeba przyznać, że zdecydowanie szybciej (śmiech). Następnie pisałem artykuły w "Świecie Młodych" oraz rozpocząłem współpracę z radiem. Na początku chodziłem na zawody koszykarskie, skąd przekazywałem wyniki. Potem, gdy miałem swój magnetofon, robiłem minireportaże. Jak szefem radia został Bogdan Tuszyński, czyli w roku 1976, przyjęto mnie na etat. Bogdan odmłodził wtedy redakcję, wprowadzając mnie, Włodzimierza Szaranowicza, Henryka Urbasia. Niedługo potem przeniosłem się do telewizji.

Jest Pan w tej chwili najbardziej znanym komentatorem sportowym w Polsce. Czy były takie mecze, które wypromowały Pana najbardziej?
- Myślę, że jeżeli mecz, choćby ten sprzed roku z Niemcami w finałach mistrzostw świata w piłce nożnej, oglądało 11 milionów Polaków, to siłą rzeczy mało wydarzeń w kraju jest w stanie przebić coś takiego. Jestem w zawodzie już trzydzieści lat. Mam za sobą osiem finałów mistrzostw świata, siedem finałów mistrzostw Europy, dziesięć igrzysk olimpijskich, które komentowałem, to całe mnóstwo prowadzonych transmisji, programów sportowych, okazjonalnych. Zawsze komentatora sportowego promują wydarzenia, ale uważam, że ta śmietana do spicia jest jeszcze przede mną.

Wiadomo, że kibice w dzisiejszych czasach są bardzo wymagający, zauważają potknięcia słowne bądź dwuznaczne wypowiedzi. A Panu zdarzyły się jakieś wpadki językowe?
- Fani zawsze byli wymagający. Powstał wirtualny świat słów wypowiedzianych i niewypowiedzianych. Nie zaprzeczam jednak, że zdarzają mi się potknięcia, a niektóre z nich bywają naprawdę zabawne. Pamiętam, jak powiedziałem kiedyś: "Mirosław Trzeciak zdobył gola po indywidualnej akcji całego zespołu" albo: "Bliźniacy Frank i Ronald de Boerowie, z których większość gra w Barcelonie". Gdy się cały czas mówi, to nietrudno o przejęzyczenia.

Podczas komentowania meczów zdarzają się bardzo różne sytuacje. Jakie wydarzenie zapadło Panu najbardziej w pamięć?
- Ostatni mecz Polski z Kazachstanem był szczególny. Nigdy nie przeżyłem czegoś takiego, żeby w trakcie komentarza zgasło światło. Człowiek siedzi w kompletnych ciemnościach, jest zaskoczony, bezradny i nie wie, co powiedzieć. Później, gdy Polacy zaczęli strzelać gole, żartowałem nawet, że odnaleźliśmy ducha walki w ciemnościach (śmiech).

Z bardziej wzniosłych chwil zapamiętałem moment, kiedy po 16 latach przerwy awansowaliśmy do finałów mistrzostw świata w piłce nożnej. Robiłem wtedy wejście do sportu w "Wiadomościach", a Tomasz Iwan złapał kubeł z wodą i z radości całego mnie oblał. Zostało to uwiecznione na wizji.

Zdarza się Panu czasem przekląć pod nosem?
- Na wizji trzeba się pilnować. Chociaż teraz wiele słów weszło już do obiegu, to jednak nie zdecydowałbym się na powiedzenie, że coś jest "zajebiste". Uważam, że zamiast takiego określenia lepiej użyć: fantastyczne, nieprawdopodobne, niebotyczne, niesamowite.

Ma Pan jakieś rady dla młodych ludzi, którzy marzą o tym, by komentować mecze?
- Na pewno trzeba kochać sport. Nie ma przymusu grania na najwyższym poziomie, ale zawsze, gdy człowiek coś robi, a później siada przy mikrofonie, aby o tym opowiadać, to ma nieporównywalnie większe pojęcie od kogoś, kto takiego przygotowania nie ma. Na pewno przydatne są studia na AWF. Tam poznaje się wszystkie dyscypliny, metodykę nauczania, przepisy. Oczywiście, trzeba sporo czytać, żeby wzbogacać zasób słownictwa. Konieczna jest umiejętność posługiwania się językiem obcym, bo bez tego daleko się nie zajdzie. Trzeba również pracować nad dykcją.

Co jakiś czas są nabory do telewizji, mamy Akademię Telewizyjną, tam są logopedzi i ludzie zajmujący się językiem polskim. Polecam szkołę drogi radiowej, bo teraz ludzie często idą na skróty i nie są przygotowani tak, jak być powinni. Ten kierunek jest dużo trudniejszy, gdyż trzeba nauczyć się "malować" słowem. Później wszystko jest kwestią predyspozycji i zdolności.

A jak Pan przygotowuje się do tych najważniejszych meczów?
- To rytuał. Kiedy wybieram się na Ligę Mistrzów, to jadę tam wcześniej i rozpisuję sobie wszystko, co wiem na temat obu drużyn. Pewne rzeczy trzeba sobie przypomnieć. Wszystko zależy od temperatury meczu, jeżeli jest bardzo ciekawy, trzymający w napięciu, to te wszystkie "boki" są mało istotne. Każdy może sobie sam sprawdzić, ile dany zawodnik ma wzrostu bądź kiedy rozegrał swój pierwszy seniorski mecz. Ja staram się w danym kraju bardziej bazować na prasie. To właśnie tam znajduję ciekawostki, których nie ma w Internecie, a którymi można zaskoczyć widza. To, co jest powszechne i ogólnie dostępne, nie jest aż tak interesujące. Współpracuję na co dzień z "Tygodnikiem Kibica", mam tam fachowców, którzy wyszukują różne ciekawostki. Przed Ligą Mistrzów każdy z komentatorów sportowych dostaje dodatkowo specjalny skrypt z najważniejszymi informacjami. Trzeba jednak umiejętnie dozować dane przekazywane w trakcie meczu, bo czasami mogą one zanudzić widza. Tego staram się najbardziej wystrzegać.

Awansujemy do mistrzostw Europy?
- Są spotkania, które zapadają w pamięć kibiców, jak chociażby wygrana Górnika Zabrze z Romą, komentowana przez Ciszewskiego, lub słynny mecz na Wembley. Ja mam nadzieję, że teraz kolejną historyczną datą będzie 17 listopada, czyli spotkanie z Belgią i pierwszy awans do finałów mistrzostw Europy. Każdy marzy, by wspólnie to przeżyć: piłkarze grając, ja komentując, a fani słuchając i oglądając.

Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny