MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Sonia Gogiel i historia Zarzeczan

Urszula Dąbrowska [email protected] tel. 085 748 95 41
Jak da rady, zaniesie na ich groby wołoczebne. Ale u jednego brata na mogile nie była, choć zginął jak wszyscy, za okupacji. I nie pójdzie.
Jak da rady, zaniesie na ich groby wołoczebne. Ale u jednego brata na mogile nie była, choć zginął jak wszyscy, za okupacji. I nie pójdzie. Fot. Anatol Chomicz
W "Wieliku Piatnicu", dzisiaj, prawosławni przeżywają ukrzyżowanie Chrystusa. Sonia płacze też za swoją rodziną.

Chata Soni zaraz z kraja Zarzeczan. Z okien widać zalew i złote wieże cerkwi w Gródku. - Chce się już trochę na dwór - 91-letnia Sonia Gogiel, Sońka, jak na nią mówią we wsi, głowę obwiązuje ciepłą chustką, idzie na ławkę na wiosenne słońce. - Chodzić już trudno, nogi bolą, kule potrzebne. Batiuszka obiecał, że samochód po nią pośle, bo chce, żeby była na wielkanocnym nabożeństwie. Niedługo przyjadą dzieci, pomagać jej "zrobić święta". Bo dzieci, dzięki Bogu, przeżyły...

- Opowiem, jak było, jak strach i śmierć poznałam - zaczyna Sońka.

Ojca więcej nie widziałam

Urodziłam się w 1918 roku, tu, w Zarzeczanach. Przedwojenna jestem. Wioska inaczej wyglądała wtedy, wszyscy młodzi byli, nocą tylko śpiewy i śmiechy. Jak wybuchła wojna, byłam już za mężem. Kiedy Niemcy weszli, miałam dwoje dzieci. Najmłodsza córka ledwo skończyła dwa tygodnie, jak uciekliśmy przed frontem do Mieleszek. Potem wróciliśmy na swoje. Syn urodził się już za Niemca. Miałam trzech braci. I jednemu, Wańce, nie wiadomo co do głowy strzeliło, że na nas takie nieszczęście sprowadził. W sierpniu, to było '42 roku, pomagał mamie siano przewracać, nagle: bach! rzucił widły i poszedł do Gródka, nie wiadomo czego. Już my go więcej nie zobaczyli. Krawcem był, dużo miał koleżeństwa różnego i Żydów znał z Gródka. Siedzę, karmię synka, widzę przez okno, że jadą samochody. Mówię do ojca: Tato, Niemcy do nas jadą. A on jakby wiedział: Może ten nasz dureń Wańka co zrobił. Niemcy okrążyli dom. Ojca i matkę na podwórko wyprowadzili i chcieli od razu rozstrzelać. I mnie też zabrali, ale mówię: U mnie dwoje dzieci na wiosce się bawi. I płaczę. Przyprowadzili dziewczynki. Ojca wrzucili na samochód i już go więcej nie widziałam...

I matki już nie zobaczyłam

Mieszkała koło Gródka jedna ładna dziewczyna. Mój brat się do niej zalecał. Pracowała na poczcie. Niemcy przychodzili tam sprawy załatwić, pieniądze pobierać. Nikt nie wie, czy ona coś miała z tymi Niemcami, czy tylko Wańce nie spodobało się, że się do niej uśmiechali. Tego dnia wsiadła z jednym Niemcem na wóz i pojechali na Piłatowszczyznę. A Wańka szedł za nimi i szedł. Aż się furman zdziwił: Czego ten lezie za nami. Dziewczyna powiedziała, że to swój, znajomy. Ostatni lasek do Piłatowszczyzny minęli, brat podszedł i ukatrupił Niemca. Nie wiadomo, skąd miał broń. Nikt nie wiedział. Ojciec z żadnymi komunistami nie przestawał ani takimi politycznymi sprawami się nie zajmował. Furman wrócił do Gródka, zameldował co i kto. Ojca Niemcy zaraz samochodem zawieźli na to miejsce za laskiem i zabili tam, gdzie Wańka Niemca. Mnie z dziećmi w domu dniem i nocą pilnowali. Mamę do aresztu posadzili. I jej też już więcej nie zobaczyłam.

Na grobie Wańki nigdy nie byłam

Brat ukrywał się po lasach. Faszyści zawołali jego kolegów z wioski i powiedzieli tak: Albo go znajdziecie, albo wszyscy pójdziecie do piachu. Przez tydzień chodzili, szukali go po lesie. Musieli siebie ratować. Ja do nich nijakiej pretensji nie mam. Nie znaleźli. Wrócili do wsi, obiad jedzą, a tu jedna gospodyni leci i woła: Wy nie szukajte joho. On u mnie w stodole o śpić". Wszyscy runęli na tę stodołę. Zaczęli szukać po kątach. Już go jeden za piętę łapał. A ten Wańka wziął i wypalił w swojego kolegę. Zastrzelił jedynego syna u rodziców. Panie, tu już była taka tragedia... Wioska już na mnie za tego brata fuczała, ale po tym to znienawidziła. A brat uciekł, przez rzekę przepłynął, dobiegł na stację. Tam Niemcy go dopadli, strzelali, ale jego nic nie dosięgło, uciekł. Zaszył się w lesie, aż pod Kruszynianami. Niemcy powiedzieli, że jak ktoś go nakarmi czy w czyimś obejściu go zobaczą, to kulka w łeb. I Wańka zastrzelił się sam. Pochowali go w tym lesie, a po wojnie przenieśli na cmentarz w Kruszynianach. Ale ja tam nigdy nie byłam.

Doktor Cukierman mnie uratował

Jak Wańka zabił w Zarzeczanach kolegę, Niemców zaraz najechała chmara. Mąż mój pracował na stacji kolejowej, jego nie ruszali. Rano chodzę koło dzieci, puka sołtys: Sońka, Niemcy kliczut. Tylko nie bierz ze sobą dzieci. Myślę: No, to czas i mnie się z życiem żegnać. Odeszłam od kołyski, ale potem przyszło mi do głowy: A kto dzieci będzie pilnować? Mamy już nie ma, taty nie ma, mąż daleko... Co z nimi będzie? Poszliśmy, dziewczynki trzymają się za spódniczki, ja niosę małego przy piersi. Ludzi z domów powyganiali, żeby patrzyli na naszą egzekucję. Widzisz, co zrobił twój brat! - krzyczy do mnie hitlerowiec. A do tego zabitego chłopaka przywieźli lekarza z Gródka, doktora Cukiermana. On był Żydem, a takim dobrym człowiekiem, że ze świecą szukać. Podszedł on do oficera i coś mu tam szepcze. A nawet Niemcy go poważali, bo mądry był lekarz. Nie wierzę - Niemcy puszczają mnie wolno. Idę jak pod największą górę. Myślę: zaraz poczuję, jak mi walą w plecy, ale doszłam do domu. Później doktor opowiedział, że tak im nałgał: Ona nie pożyje. Leczy się u mnie na śmiertelną chorobę, to niech chociaż małego wykarmi. Kłamał Niemcom w żywe oczy, żeby mnie ratować. A kilka miesięcy potem Żydów z Gródka zgonili do getta. Cukierman uciekł jakoś i w jednej wiosce tutaj się chował. I ludzie go wydali, ci ludzie, co ich ratował. Rozstrzelali go i rodzinę w Gródku. Tylko jego synek (miał wtedy 8 lat) się uratował. Ja to do tej pory doktora odżałować nie mogę. U nas wioska cała prawosławna. Żydzi mieszkali w Gródku i nikt mi niech nie mówi, że oni jacyś źli byli.

Coś ty, Wańka, narobił?

Ta dziewczyna, co Wańka ją polubił, wyjechała gdzieś zaraz. W wiosce różnie to było. Wypominali mi ludzie biedę, ale co ja winna jestem. Teraz przyschło już wszystko. Mama siedziała miesiąc w areszcie, razem ze swoją siostrą, co niby komunistką była, bo z Żydem żyła. Trzymali tam jeszcze taką Lolę, 20-letnią, piękną, i jej brata. Ich też o komunizm oskarżyli. Na samochód załadowali jeszcze sześciu Żydów. Mąż mówił, że na stacji wzięli łopaty. Nie wiemy, gdzie ich zabili i pochowali. Nie znam grobu matki. Mama Loli błądziła potem po lesie, szukała mogiły dzieci, ale nie znalazła. Młodszego mojego brata, 20-letniego Aleksandra, który na stacji pracował, też Niemcy rozstrzelali, zaraz po tym, jak ojca zabili. Powiedzieli: Zamiast brata giniesz. Ciało zakopali gdzieś pod Mieleszkami. Po starszego też już szli. W Bobrownikach drzewo na chaty ciął. Żona na piechotę poszła w nocy przez las i go ostrzegła. Chował się w lesie, ale Niemcy kazali mu wyjść, bo inaczej całą wioskę rozwalą. Wyszedł. Na tydzień go zamknęli, ale nie zabili. Potem wykopaliśmy i tatę, i brata, na cmentarz przenieśliśmy. Tydzień po Wielkanocy zawsze do nich chodziłam. Nie wiem, czy kiedy tam do Kruszynian na mogiłę do Wańki pójdę. Może pożegnam się. Żal mam ciągle. Coś ty, Wańka, narobił?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny