Policjantów z obyczajówki zastanowił fakt, dlaczego właśnie z usług salonu "Łucja" zaczęli nagminnie korzystać różni miejscowi notable oraz synalkowie, co bardziej zamożnych przemysłowców. Do lokalu pani Luby chętnie wstępowali też przyjezdni handlowcy, a także goszczący w Białymstoku cudzoziemcy.
Po kilku miesiącach dyskretnej obserwacji stało się jasne, że Luba Zylberminc zajmuje się nie tylko pielęgnacją paznokci klientów, lecz prowadzi dla wtajemniczonych dom schadzek. W sierpniową noc, dysponując niezbitymi dowodami, policja wkroczyła do zacisznego lokalu, gdzie na stole znalazła ślady wystawnej biesiady, zaś w łóżku parę w nazbyt jednoznacznej sytuacji. Sprawa przedsiębiorczej manikiurzystki trafiła do prokuratury.
W śledztwie okazało się, że Luba Zylberminc już wcześniej, mieszkając w Suwałkach i Wilnie, pracowała nie tylko nożyczkami i pilniczkiem. Gdy tamtejsza policja zwróciła uwagę na jej kuplerski proceder, przeniosła się do Białegostoku. Choć tutaj było wiele ulicznych cór Koryntu, to jednak nie wszystkim panom wypadało korzystać z ich usług.
Pożądana dyskrecja
Wulgarne zachowywanie się zawodowych prostytutek, krążących po ulicach nie skłaniało do zawierania z nimi znajomości przez solidnych ojców rodzin i przykładnych mężów. Ci szukali bardziej kulturalnego i dyskretnego towarzystwa. Pani Luba im takie właśnie zapewniała. Sposób działania Zylbermincowej był prosty.
Wśród stałych klientek salonu miała ona sporo fordanserek z lokali rozrywkowych. Były to ładne, czyste dziewczyny, przyzwyczajone do męskiego towarzystwa. Przy odpowiedniej zachęcie godziły się bez większych oporów na udział w wesołej zabawie ze znajomymi manikiurzystki. Zabawa kończyła się zazwyczaj w łóżku udostępnionym przez gościnną panią domu.
W poszukiwaniu lepszego towarzystwa dla bardziej dostojnych obywateli, Luba osobiście wyszukiwała młode dziewczyny w restauracjach i kawiarniach. Najpierw odbywała z upatrzoną pięknotką rozmowę na temat mody i urody, później zapraszała do obejrzenia mieszkania, wreszcie proponowała kolacyjkę z lampką wina. Na tej kolacji zjawiał się niespodziewanie znajomy pan, który za pierwszym razem grzecznie odprowadzał dziewczątko do domu. Przy następnym spotkaniu pan ów był już mniej grzeczny, za to bardziej hojny. Panienka otrzymywała jakiś prezencik, a gospodyni inkasowała dyskretnie 20-złotową taksę za zmianę pościeli.
Wyrok
Rozprawa sądowa Luby Zylberminc odbyła się w grudniu 1937 r.
W sali sądu okręgowego przy ul. Mickiewicza zebrało się wiele publiczności żądnej sensacji. Nic dziwnego, wśród 23 świadków powołanych przez prokuratura Rudwela i obrońcę, adwokata Gruszkiewicza znalazły się osobistości dobrze znane w mieście.
Przed przystąpieniem do przewodu sądowego przewodniczący sądu, Kieszczyński, na prośbę stron, zarządził rozprawę przy drzwiach zamkniętych. Przygotowująca się na pikantne szczegóły z życia wyższych sfer publiczność, wśród gwizdów i protestów została usunięta. Za drzwiami sali rozpraw zastanawiała się głośno nad wysokością wyroku. Przeważało zdanie że Zylbermincowa ma trzy lata jak w banku. Sędziowie naradzali się dosyć długo. Wpuszczona na salę publika usłyszała wyrok: rok więzienia i 150 zł grzywny. Na poczet kary zaliczono okres tymczasowego aresztowania.
Zaskoczenie było duże. Znawcy twierdzili, że niski wyrok jest zasługą wpływowych klientów salonu Luby. Do prasy też nie przedostały się żadne nazwiska.
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?