MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Remont wiaduktu Dąbrowskiego był zawsze

Andrzej Lechowski
Dworzec kolejowy spalony przez Rosjan w 1915 roku.
Dworzec kolejowy spalony przez Rosjan w 1915 roku. Fot. ze zbiorów Muzeum Podlaskiego w Białymstoku
Jak sięgnę pamięcią, to remont wiaduktu Dąbrowskiego był zawsze. A wszystkiemu winni są Rosjanie - twierdzi Andrzej Lechowski.

Całe nieszczęście zaczęło się w czwartek, 12 sierpnia 1915 roku.

Wtedy to wycofująca się z Białegostoku rosyjska armia wysadziła w powietrze wiadukt kolejowy na Nowoszosowej (Dąbrowskiego) i spaliła umożliwiającą przejście nad torami kładkę dla pieszych na Staroszosowej (św. Rocha).

Zniszczenie tych budowli miało, według rosyjskich strategów, opóźnić postępy oddziałów niemieckich. Niemcy nie bacząc na zastawione przez Rosjan pułapki, i tak wjechali do Białegostoku i wcale nie pociągiem, a rowerami. Tak to wiadukt na Dąbrowskiego odegrał swoje pięć minut (a może jeszcze mniej) w dziejach I wojny światowej.

Niemcy po zainstalowaniu się w mieście z wrodzonym sobie poczuciem porządku zabrali się za przywracanie ładu. Na Dąbrowskiego urządzili zwykły przejazd przez tory. Dopiero długo po wojnie, bo w 1935 roku, podjęto decyzję o budowie nowego wiaduktu.

Plany były rozległe. Zakładano, że pomiędzy torami i ulicami Dąbrowskiego i św. Rocha powstanie nowoczesna dzielnica. Aby zadbać o dobrą komunikację w tym rejonie, postanowiono odbudować kładkę na św. Rocha. Rozpoczęto też prace nad urządzeniem przed dworcem nowoczesnego, przestronnego placu.

Cóż jednak z tych pięknych planów, skoro na co dzień podróżni i przybywający na dworzec białostoczanie skarżyli się na egipskie ciemności panujące wokół dworca i, co gorsza, również na peronach. Jak zwykle czujni dziennikarze pytali, czy to jakieś oszczędności, czy po prostu niechlujstwo i lekceważenie pasażerów?

Nie dość, że było ciemno, to i oczywiście spóźniały się pociągi. Władze kolejowe zapowiadały, że aby usprawnić cały rozkład jazdy i zapobiec opóźnieniom, od 15 maja 1935 roku na trasie Wilno - Warszawa wprowadzą dodatkowy pociąg pośpieszny. Zatrzymywać się on miał tylko w Grodnie i w Białymstoku.

Obiecywano, że będzie mknął z zawrotną prędkością 85 km/h i "przestrzeń Białystok - Warszawa pokonywać będzie w dwie godziny".

Ale wkrótce okazało się, że to tylko obiecanki, bo rozkład rozkładem, a pociągi muszą się spóźniać.

Jedną z przyczyn tej plagi upatrywano w doczepianiu do pociągu salonek, którymi na trasie Warszawa - Wilno z upodobaniem podróżowali rozmaici dygnitarze. Broń Boże, aby kto wcześniej fakt spóźniania się pociągów łączył z podróżami Marszałka Piłsudskiego i jego postojami na białostockiej stacji. Ale gdy w salonce rozparty siedział minister, generał czy jakieś poselstwo, to powodów do utyskiwań było co niemiara. Na domiar złego dygnitarze ci upodobali sobie nocne podróże, no cóż, służba (państwowa) nie drużba.

W konsekwencji tych napiętych ministerialnych terminów zwykli zjadacze chleba musieli godzinami po nocach wysiadywać na dworcu, czekając, aż skład salonką przemknie do Wilna czy Warszawy.

To, że dygnitarz musiał porozmawiać z tym czy owym na dworcu, to jeszcze można było wybaczyć, ale pewnego grudniowego dnia 1926 roku z wileńskiego dworca, spowity obłokami pary, ruszył pociąg pośpieszny do samej Warszawy.

Gdy już wszyscy pasażerowie ulokowali się wygodnie w przedziałach, wówczas do pracy zabrał się konduktor. Jakież było jego zdumienie, gdy zaglądając do jednego z przedziałów, zobaczył "zupełnie nagą pasażerkę, która siedziała na kanapie, położywszy nogę na nogę i z papierosem w ustach rozmawiała najspokojniej z siedzącym vis a vis jej jakimś panem".

Sensacyjna wiadomość o podróżnej w stroju Ewy lotem błyskawicy obiegła cały pociąg. Zaaferowani podróżni co rusz zaglądali przez niezasłoniętą szybę do przedziału, z niedowierzaniem stwierdzając, że kobieta, siedząc bez żadnego przyodziewku, nie zwraca na nich najmniejszej uwagi i "nie krępując się, prowadzi dalej pogawędkę"".

Pociąg zatrzymał się, zgodnie z rozkładem, na stacji w Grodnie. Konduktor z wypiekami na twarzy pognał na posterunek policji. Policjanci, gdy usłyszeli w czym rzecz, to w te pędy przybiegli do wskazanego wagonu, aby rozpocząć interwencję (szczęściarze!).

Bez trudu wyprowadzili z wagonu ekstrawagancką damę, przysłaniając jej wdzięki policyjnym szynelem. Wylegitymowali też (tu już były pewne trudności) tajemniczego interlokutora rajskiej dziewczyny. Ten okazał się podróżującym służbowo wysokim urzędnikiem ministerstwa kolei.

Następnego dnia na biurku ministra, pojawił się meldunek opisujący wyczyny jego podwładnego i wskazujący przyczyny, z powodu których pociągi Wilno - Warszawa, pomimo 85 km/h, ciągle się spóźniają.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny