- W poniedziałek po południu mój syn dostał wysokiej gorączki. Termometr pokazywał 39,5 stopnia - opowiada Paweł Korzeniecki. - Piotruś ma dopiero trzy i pół roku, w dodatku choruje na Zespół Downa, więc nie mogliśmy tego zlekceważyć, bo nigdy nie wiadomo, jak zareaguje jego organizm.
Dlatego nie wahali się ani chwili. Mimo że była godzina 17.40, a ich Przychodnia Lekarzy Rodzinnych na Siewnej - gdzie się leczą, czynna do godz. 18 - pojechali. - Mamy bardzo blisko. Na miejsce dotarliśmy już o 17.53 - mówi pan Paweł. - Jednak okazało się, że jedne z dwojga drzwi są już zamknięte. Nadal jednak byliśmy pewni że nasz syn zostanie przyjęty.
Przeczytaj też: Szpital w Łapach. Afera: Z kasy zniknęły pieniądze
Weszli drzwiami prowadzącymi do apteki i przeszli do rejestracji. - I okazało się, że komputery są wyłączone, a panie pielęgniarki w ubraniu wierzchnim są gotowe do wyjścia. A była godzina 17.55! - jeszcze dziś denerwuje się pan Paweł. Zapytał, czy lekarz przyjmie dziecko: - Wtedy pielęgniarki z wyrzutem odpowiedziały, że jest już za pięć szósta, no i poza tym mają już wyłączony system. Jedna z nich zasugerowała, żebyśmy poszli bezpośrednio do lekarza. Tak zrobiliśmy. W gabinecie lekarz z wielką łaską i wzrokiem padającym na zegarek odparł, że już nie pracuje. Jednak rodzice nalegali, żeby zbadał dziecko. Zgodził się.
Zobacz również: Umarł na dachu szpitala. Lekarze nie spieszyli z pomocą
- Ale badanie polegało tylko na obejrzeniu gardła i stwierdzeniu, że jest to angina - mówi pan Paweł. Opowiada, że nadal prosił lekarza o pomoc, o wypisanie leków. Ten odparł, że system już nie działa, a on sam nic już nie może zrobić. Poradził, by pojechali na pogotowie.
- Poczuliśmy, że nasz syn został potraktowany jak przedmiot. Bardzo to przykre - mówi Paweł Korzeniecki.
Sprawdź także: Szpital w Starachowicach. Poród na podłodze między łóżkami (wideo)
Ale ani lekarz, ani kierowniczka przychodni nie mają sobie nic do zarzucenia.
- My nie działamy jak pogotowie, nie działamy jak specjaliści. My jesteśmy od spokojnej pracy - mówi lekarz. Nie zgadza się na podanie nazwiska. Tłumaczy, że pacjenci umawiani są na konkretną godzinę. I zapisy trwają do godz. 17.30 - żeby ostatni pacjent mógł być przyjęty o 17.45. Potem w przychodni rozpoczyna się już proces zamykania serwerów. I pacjenta przyjąć nie można.
- A jeśli ktoś przychodzi o 17.53? Jak ja mam go przyjąć w trzy minuty? Mogę co najwyżej zapisać na wizytę na następny dzień - dziwi się lekarz. I nie wyobraża sobie sytuacji, że mógłby zostać kilka minut po pracy, żeby pomóc w nagłej sytuacji.
Zobacz także: Szpital miejski. Ostry dyżur: Pielęgniarka śpi, pacjent czeka
- My umowę z NFZ mamy do godziny 18 - wyjaśnia Helena Tomczyk, kierowniczka Przychodni Lekarzy Rodzinnych na Siewnej. - Ja już raz po 18 woziłam pacjenta własnym samochodem do szpitala, bo pogotowie mi odmówiło pomocy.
- Rozumiem zdenerwowanie tych państwa - mówi Rafał Tomaszczuk z podlaskiego oddziału NFZ. Jednak aby NFZ zajął się sprawą, musi wpłynąć oficjalna skarga. - Wtedy porozmawiamy z kierownikiem przychodni - dodaje Tomaszczuk. I przypomina, że lekarza rodzinnego można zmienić trzy razy w roku.
- Nie chcę tego robić. Naszym lekarzem rodzinnym jest inna pani doktor. I ze współpracy z nią jesteśmy bardzo zadowoleni - mówi Paweł Korzeniecki.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?