MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Pozazdrościłem Panu Bogu

Fot. Wojciech Oksztol
Większość moich sztuk opowiada o miłości. -mówi Aleksiej Słapowski
Większość moich sztuk opowiada o miłości. -mówi Aleksiej Słapowski Fot. Wojciech Oksztol
Z Aleksiejem Słapowskim rozmawia Jerzy Szerszunowicz. Większość moich sztuk opowiada o miłości.

Aleksiej Słapowski

Aleksiej Słapowski

urodzony w 1957 roku rosyjski pisarz i dramaturg, nominowany do nagrody "Booker Prize", autor "Kobiety nad nami" - dramatu granego obecnie w Teatrze Dramatycznym w Białymstoku. Słapowski, po obejrzeniu białostockiej inscenizacji, podobno powiedział: "Kiedy widzę takie przedstawienie, to myślę, że napisałem dobrą sztukę".

Żeby powstał dramat, trzeba minimum dwóch osób, kobiety i mężczyzny (ewentualnie dwóch mężczyzn czy dwóch kobiet - to tylko warianty tej samej sytuacji). To tak, jak w raju: on, ona i wąż. Kiedy ma się kobietę i mężczyznę, to problem pojawia się sam. Każdy prawdziwy mężczyzna ma problemy z kobietami. Bezproblemowe są tylko prostytutki.
Co zdecydowało o tym, że został Pan pisarzem, dramaturgiem?
Aleksiej Słapowski: Zazdrość.

...?
- Wielu z nas czyta w dzieciństwie książki z takim zacięciem, że opowiedziane w nich historie traktujemy jak coś, czego osobiście doświadczamy, co rozgrywa się na naszych oczach. Dzieci często nie pamiętają autora, zapominają tytuły - liczy się tylko treść. Tymczasem ja bardzo szybko zrozumiałem, że literatura, że te wszystkie prawdziwe i fantastyczne światy, to dzieło człowieka. I zaraz zapragnąłem sam coś napisać. Zazdrościłem pisarzom, chciałem nauczyć się ich sztuki.

Czego konkretnie im Pan zazdrościł - sławy, pieniędzy?
- Tego, że są jak bogowie. Bóg stworzył świat i pisarz stwarza świat - mniejszy, ale własny. Wystarczą, jak w dramacie, trzy czy cztery osoby, by stworzyć całą nową rzeczywistość. To bardzo mało, ale przecież sam Bóg zaczął od dwóch bohaterów... (śmiech).

Kiedy stał się Pan zawodowym dramaturgiem?
- W 1984 roku napisałem pierwszą sztukę, w 1986 roku odbyła się jej premiera w Jarosławiu, a potem wszystko potoczyło się już dosyć szybko.

Czy ma Pan jakiegoś mistrza, jakiego ulubionego dramaturga?
- Przez całe życie dużo czytałem, interesowałem się wszystkim. Głównie teatrem absurdu - Ionesco, Becket, Mrożek. Ale fascynował mnie też Szekspir, Czechow. Byłem literacko wszystkożerny, wszystko mi się podobało. Dlatego miałem problem z wyborem własnej drogi. Moim ulubionym gatunkiem jest tragifarsa, czyli paleta uczuć od radości do smutku, od sytuacji śmiesznych do strasznych. Moje sztuki są jak szkolna dyskoteka: taniec wolny, taniec szybki - trzeba się wyskakać, a potem jest czas, by wyznać komuś, czego pragniesz...

Moje sztuki to mieszanka realizmu i groteski, absurdu i naturalizmu. Na przykład w "Kobiecie nad nami" są bardzo współczesne męskie typy: intelektualista, człowiek z marginesu i facet z problemem psychicznym. Spektakl jest rodzajem fantazji na temat trzech modeli zachowania mężczyzny. Spekulacją, jak się zachować, by zdobyć kobietę. Jeden jest brutalny, drugi szarmancki, trzeci potrafi błagać na kolanach, ale jak nie dostanie tego, o co prosi, jest zdolny zabić... W planie realistycznym to opowieść o tym, jak trzech mężczyzn remontuje mieszkanie i zaleca się do jednej kobiety. Każdy inaczej wyobraża sobie tę kobietę, jej oczekiwania, potrzeby. A jaka ona jest naprawdę? Nie wiadomo. I o tym jest ta sztuka - pokazuje, jak rzadko udaje nam się zobaczyć i zrozumieć drugiego człowieka. Polegamy nie na faktach, lecz na własnych, często bardzo fałszywych wyobrażeniach. Z tego bierze się większość naszych konfliktów.

Mężczyzn z kobietami?
- Nie tylko, ale te są najciekawsze. Niedawno napisałem bajkę - dla dzieci i dorosłych - której bohaterowie żyją w krainie marzeń. Otoczyli się wirtualnymi rodzinami - tam jest to możliwe. Wirtualne żony spełniają wszystkie życzenia, można z nimi robić, co tylko się zapragnie, a one są zawsze wdzięczne, chętne, miłe... Jednak po trzydziestu dniach spędzonych w wirtualnym świecie, mężczyźni spotykają się z prawdziwymi żonami - takimi, co to potrafią nawrzeszczeć, płaczą z byle powodu, nie spełniają męskich zachcianek, ale za to są żywe...

Pan też ma takie kłopoty z kobietami?
- Byłbym durniem, gdybym powiedział, że nie (śmiech). Każdy normalny mężczyzna ma problemy z kobietami. Tylko prostytutki są bezproblemowe - wszystkie inne kobiety to nieustanny kłopot. Ale mnie się to podoba.

To żart?
- Szczerość. Znam takich mężczyzn, którzy potrzebują żony do tego, żeby jedzenie na stół postawiła i czekała na nich w łóżku. To nudni, smutni faceci. Interesujący mężczyźni szukają trudnych kobiet. Życie bez problemów byłoby nieznośnie nudne.

W chwili premiery miał Pan prawie 30 lat. Czym zajmował się Pan wcześniej?
- Po studiach pracowałem jako nauczyciel literatury i języka rosyjskiego. Po trzech latach zrezygnowałem.

Nie lubił Pan pracy w szkole?
- W pewnym momencie zrozumiałem, że nie mam wolnego czasu - jestem całkowicie uzależniony od szkoły. Chciałem pisać, więc zrezygnowałem z uczenia.

Z czego się Pan utrzymywał do debiutu, do pierwszej premiery?
- Nie bardzo nawet pamiętam. Było mi wszystko jedno - byle zarobić trochę na utrzymanie i mieć czas, by pisać. A po napisaniu pierwszej sztuki stałem się wolnym strzelcem. Dostałem jakieś honoraria. Nie roztraciłem ich, tylko kupiłem sobie czas do pracy. Zostałem robotnikiem, żeby mieć wolny czas na myślenie i pisanie. Potem pracowałem jako dziennikarz w radiu i telewizji. Byłem też redaktorem pisma literackiego "Wołga". Jednak ta praca szybko się skończyła - pismo nie było komercyjne, nie wytrzymało konkurencji i przestało istnieć. Wreszcie znalazłem pracę w Moskwie - w telewizji i w kinie. Wyjechałem z rodzinnego Saratowa. Obecnie mam trzy profesje: jestem scenarzystą, dramaturgiem i prozaikiem.

Kto najsilniej wpłynął na kształtowanie Pana zainteresowań. Rodzice? Nauczyciele? Koledzy?
- Moi rodzice urodzili się na wsi. Ukończyli technikum, potem uniwersytet i wrócili na wieś jako ludzie wykształceni, specjaliści od rolnictwa. To się trochę rozmijało z moimi zainteresowaniami, obecną profesją. Jednak w moim rodzinnym małym, drewnianym domu była biblioteczka. Obecność w domu książek to najważniejsza rzecz w edukacji! Dziecko od maleńkości przyzwyczaja się do obcowania z książkami. Jeszcze nie chodzi, ale interesują go te dziwne przedmioty - jeszcze nie potrafi czytać, ale zafascynują go obrazki. Potem odkrywa literaturę. Kiedyś to było u nas normalne. Teraz jest jak w amerykańskim filmie.

Czyli jak?
- A w ilu amerykańskich filmach bohater ma w domu regał z książkami? W jednym na tysiąc? W Ameryce ludzie nie czytają książek. Za to u nas... Teraz też Ameryka, też nie czytają (śmiech). Tak naprawdę nic w tym śmiesznego. Miałem kiedyś propozycję, żeby kupić domową bibliotekę - kilkaset książek. Pytam, czemu sprzedają. "Czasy, gdy książki były potrzebne, minęły - teraz potrzeba pieniędzy". Zrobiło mi się wstyd. Nawet nie poszedłem oglądać. Gdyby mógł kupić całość... Ale tak wyrywać po sztuce, targować się jakoś nie chciałem. Czułbym, że rozmieniam na drobne czyjeś życie...

Nie wydaje się Panu, że w dobie Internetu, multimediów książka staje się przeżytkiem?
- Nie wierzę! Nigdy nie przestanę czytać. Nie wyobrażam sobie życia bez książek. Myślę, że książka przetrwa najdoskonalsze wynalazki elektroniczne. One tylko przenoszą tekst. A książka ma kształt, wagę, intryguje okładką, nosi ślady pozostawione przez poprzednich czytelników... Książka to symbol, tajemnica, świętość...

Książki nigdy nie umrą, tak jak nigdy nie umrze teatr. Bo człowiek zawsze będzie potrzebował kontaktu z czymś konkretnym, prawdziwym - ze słowem drukowanym na papierze i widokiem żywych ludzi na scenie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny