Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pieszo idą przez Polskę. Chcą pomóc chorym na stwardnienie rozsiane.

Krzysztof Jankowski
Chcemy zwiedzić swoją ojczyznę, a przy okazji zwrócić uwagę Polaków na problem ludzi chorych na stwardnienie rozsiane – mówią Marek Chorąży (z prawej) i Konrad Strychalski. Na zdjęciu piechurzy ze Śląska na tle dworca w Czeremsze.
Chcemy zwiedzić swoją ojczyznę, a przy okazji zwrócić uwagę Polaków na problem ludzi chorych na stwardnienie rozsiane – mówią Marek Chorąży (z prawej) i Konrad Strychalski. Na zdjęciu piechurzy ze Śląska na tle dworca w Czeremsze. Fot. Krzysztof Jankowski
Wyruszyli przed dwoma miesiącami. Wzięli plecaki i wygodne buty. Niczego więcej nie potrzebowali, bo na każdym kroku spotykają się z sympatią ludzi.

Opinia

Opinia

Anna Gryżewska, sekretarz generalna Polskiego Towarzystwa Stwardnienia Rozsianego:

Ten marsz to dla nas bardzo ważne przedsięwzięcie. Jesteśmy pod ogromnym wrażeniem wysiłku, jaki w działania na rzecz chorych wkłada Marek Chorąży. Sytuacja osób z SM w Polsce jest trudna. Zwłaszcza, gdy chodzi o odpowiednie leczenie i rehabilitację. Na przykład z terapii spowalniającej rozwój choroby obecnej korzysta niewielka część pacjentów. W dodatku czas jej trwania został odgórnie ograniczony do trzech lat, a leczenie takie można przerywać tylko wtedy, gdy nie daje ono efektów i chory źle na nie reaguje. Razem z Rzecznikiem Praw Osób z SM przygotowujemy poprawkę, której celem jest m.in. zmiana przepisów ograniczających czas jej trwania. Wierzymy, że marsz poprawi znajomość problemów osób chorych na stwardnienie rozsiane i wspomoże naszą walkę o ich dobro.

Jesteśmy spragnieni, wtedy częstują nas wodą. Musimy się wyspać, dają posłanie. Przez dwa miesiące wędrówki nie musieliśmy jeszcze rozbijać namiotu - mówią Marek i Konrad. Bo piechurom ze Śląska towarzyszy idea, którą rozumieją ich gospodarze - chcą pomóc ludziom chorym na stwardnienie rozsiane.

Nie zbierają jednak pieniędzy na leczenie siebie, ani swoich bliskich. Współpracują z Polskim Towarzystwem Stwardnienia Rozsianego i chcą, by każdy z nas lepiej poznał tę chorobę. I bolączki ludzi przez nią dotkniętych.

- Widzieliśmy, jak się leczy pacjentów chorych na tę chorobę na Zachodzie, a jak u nas. Ludzie ze stwardnieniem rozsianym mogą żyć normalnie, ale w Polsce odbiera się im tę nadzieję - mówią piechurzy: Marek Chorąży i Konrad Strychalski.

Stwardnienie rozsiane to nieuleczalna choroba

Marek Chorąży, pomysłodawca podróży, przyznaje, że wśród bliskich ma dwa przypadki stwardnienia rozsianego. Wie, że to choroba nieuleczalna.

- Co może pomóc? Zdrowy tryb życia, terapia, rehabilitacja - wyjaśnia. - Z chorymi trzeba cały czas pracować, pomagać im. Tymczasem w Polsce istnieją trzyletnie programy leczenia. A potem aut - państwu już dziękujemy. Nawet, gdy pacjent widzi, że leczenie mu pomaga, to nie może go kontynuować, bo tak przewiduje program. Przecież to jest chore.

Marek Chorąży postanowił więc nagłośnić ten problem. I wykorzystać do tego swoją pasję - piesze podróże.

- Chodzę już tak sześć lat. Po przebyciu drogi św. Jakuba w Hiszpanii wpadłem na pomysł przemierzenia pieszo naszego kontynentu na Cabo De Finisterre - koniec starego świata - przyznaje Marek Chorąży.

I ruszył na ten koniec świata w Hiszpanii. W zeszłym roku przeszedł po Europie ponad 5500 kilometrów, spędzając w drodze 5 miesięcy i 22 dni. W tym roku postawił na Polskę.

- Chcę poznać swój kraj, a przy okazji także wypromować zacną ideę - podkreśla Marek Chorąży.
Wraz z towarzyszem wędrówki Konradem Strychalskim wyruszyli 7 maja z Cieszyna. Początek był trudny, bo piechurzy trafili na okres powodzi.

- Trzy tygodnie padał deszcz - wspomina Konrad Strychalski. - Lało niewyobrażalnie, a myśmy brnęli po łydki w błocie, przedzierając się w górach wzdłuż południowej granicy. Do wsi schodziliśmy tylko wieczorem, by się przespać.

Rano ubierali tylko mokre ubrania i szli dalej. Marzli, bo temperatura wynosiła tylko kilka stopni.

- Mówią, by w czasie burzy nie chować się pod drzewem. Ale co ma zrobić człowiek stojący na szczycie góry? - śmieje się Marek Chorąży. - My staraliśmy się chociaż wyłączać telefony.

Gdy zeszli z gór, wcale nie zrobiło się łatwiej.

Życie piechura nie jest bezpieczne

- W górach męczą się mięśnie, ale odpoczywa psychika. Na dole jest odwrotnie. Ciągły widok asfaltowej wstęgi szosy daje ostro popalić - mówi Marek.

- Do tego chodzenie po szosach jest niebezpieczne. Z jednej strony groźny jest ruch samochodowy, a z drugiej twarde podłoże powoduje urazy oraz bóle kości i kręgosłupa - podkreśla Konrad Strychalski.

Dlatego obaj wędrowcy z zadowoleniem przyjęli wejście na Podlasie. Tu szli wiejskimi drogami, prowadzącymi przez małe wioseczki: od Terespola, przez Bug, dalej wsie: Tokary, Czeremchę i Wojnówkę. Przeszli przez puszczę do Białowieży, odwiedzili Hajnówkę i Narewkę, by obok zalewu siemianowskiego pomaszerować do Krynek i Kuźnicy Białostockiej.

- Polska jest bardzo zróżnicowana. Na razie oceniamy południe i wschód. Co widzimy? Polska to ostatni bastion chrześcijaństwa w Europie - mówią podróżnicy.

Podkreślają też, że na każdym kroku spotykają się z ciepłem i gościnnością.

- Nocujemy u przygodnie spotkanych ludzi, u pograniczników, u księży. Idziemy już dwa miesiące i ani razy nie musieliśmy rozbijać namiotu - zapewnia Konrad Strychalski.

- Jest takie powiedzenie "cudze chwalicie, swego nie znacie" - mówi Marek Chorąży. - Przeszedłem Czechy, Austrię, Niemcy, Liechtenstein, Szwajcarię, Włochy, Monako, Francję i Hiszpanię, a dopiero teraz widzę, jak piękna jest Polska.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny