[galeria_glowna]
Było po godz. 23, jak Kamil z kolegą jechali z Michałowa na stację benzynową do Walił. Droga była ciemna. Mijali przydrożne drzewa. W pewnej chwili, kiedy byli już na zakręcie za Pieńkami, na asfalcie zobaczyli jakieś porozrzucane elementy. Zatrzymali samochód, cofnęli, by zobaczyć co to. Nic nie było widać.
Zaczęli się rozglądać. Tuż obok barierek przepustu zobaczyli fragmenty samochodu, przykryte grubym konarem drzewa. Rzucili się na ratunek. To oni wezwali na miejsce straż i pogotowie. Była dokładnie godz. 23.24. Nie wiedzieli, że autem jechało pięciu młodych chłopaków. Nie wiedzieli, że dla czterech na ratunek jest już za późno. Że zginęli we wraku.
- Kamil opowiadał, że oni nawet nie byli mocno zmasakrowani - mówi jeden z jego kolegów.
On sam jest tak wstrząśnięty tym, co zobaczył na miejscu wypadku, że nie chce nawet o tym myśleć, przypominać sobie. Nie spał całą noc.
Jako pierwsi na miejsce tragedii dojechali w nocy strażacy ochotnicy z Gródka. Auto było tak zmasakrowane, że nie widać było marki, nawet nie dało się stwierdzić, czy to bus, czy osobówka. Strażacy rozcięli pojazd, z tylnej kanapy wyciągnęli trzy osoby. Jeden z mężczyzn - siedzący pośrodku - żył. Szybko zabrało go pogotowie. To 17-letni Michał z Michałowa. Przebywa na oddziale chirurgii szpitala dziecięcego. Lekarze mówią, że wyjdzie z tego, a jego stan jest stabilny.
Na miejscu lekarz stwierdził zgon dwóch siedzących z tyłu kolegów Michała. Strażacy wyciągnęli siedzącego z przodu pasażera i kierowcę. Nie żyli. Kierowca to 21-letni Adrian, też z Michałowa. Ludzie mówią, że to syn emerytowanego policjanta.
- Rodzice pojechali za granicę, zostawili samochód. Podobno jechali szybko. Bardzo szybko. Pewnie chciał się popisać - zastanawia się młody chłopak w okularach, którego spotkaliśmy wczoraj na miejscu tragedii.
Widać, że chłopak to przeżywa. Mówił, że był kolegą z klasy Dariusza Radela. 21-latek z Walił jest jedną z ofiar wypadku.
- Siedzieliśmy wszyscy tu, w Michałowie, na ganku u Krystiana. Piliśmy piwo, jak to w wakacje. Z Darkiem był jego cioteczny brat Patryk, który w piątek miał wracać do Belgii. Chłopakom uciekł ostatni autobus, miał ich odwieźć Adrian. Mi się już chciało spać, poszedłem do domu. Pewnie pojechałbym z nimi tym samochodem - Adamowi Ludwiczukowi załamuje się głos, ma w oczach łzy.
O śmierci syna Dariusza Wioletta Radel dowiedziała się w nocy od chłopaka jednej z jej córek. - Nikt z policji nas nie powiadomił. Do tej pory nikt nie przyjechał. Sami musieliśmy ustalać w prokuraturze, czy to na pewno nasi chłopcy - mówi Wioletta Radel.
Darek zostawił pięcioro rodzeństwa. Siłę, by z nami porozmawiać, ma tylko mama. - Może ta historia kimś wstrząśnie, ktoś naprawdę zrozumie, że prędkość zabija - mówi.
Darek miał plany. Chciał wyjechać do Anglii. Był mechanikiem. Kilka godzin wcześniej naprawiali z kolegami samochód na podwórku. - Wychodząc, powiedział: Mamo, wrócę późno - wspomina mama Darka.
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?