Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pieniądze toczą światowy futbol niczym złośliwy nowotwór

Z prof. Normanem Davisem rozmawia Tomasz Malinowski
Pieniądze toczą światowy futbol niczym złośliwy nowotwór
Pieniądze toczą światowy futbol niczym złośliwy nowotwór sxc.hu
Dzisiaj mało kto ma tak szlachetny stosunek np. do piłki nożnej. Liczą się pieniądze, a handel zawodnikami, koszulkami i gadżetami wydaje się momentami najważniejszą działalnością klubu.

Obserwator: Pan, profesorze uważa, że futbol jest dobrym barometrem nastrojów społecznych?

Prof. Norman Davis: Trudno jest gdziekolwiek zobaczyć masy ludzi razem. A mecze, zwłaszcza czołowych angielskich zespołów, gromadzą od 60 do 80 tysięcy, zjednoczonych w jednej sprawie, śpiewających i wykrzykujących. Możemy się dowiedzieć wówczas bardzo dużo o tych ludziach.

O ich stosunku do rasizmu?

- W tej kwestii jestem optymistą, bowiem piłka nożna może rozładowywać napięcia. Pozostaje jedną z niewielu sfer, gdzie Murzyni są postaciami wybitnymi. Moglibyśmy wymienić dziesiątki czarnoskórych zawodników będących idolami mas. Bywa, owszem, że Murzyni są wygwizdywani, obrzucani wyzwiskami, jednak są to już zjawiska marginalne. Jeśli taki piłkarz będzie strzelał gole, to niezależnie od koloru skóry, kibice go pokochają.

Jeżeli nie rasizm, to co uważa Pan za największe zagrożenie dla współczesnej piłki nożnej? Agresję ze strony kibiców, czy wielkie pieniądze?

- Zdecydowanie pieniądze. Toczą futbol, niczym złośliwy rak. Manchester United sprzedaje Cristiano Ronaldo za 97 mln euro. Niepojęte.

A jak postrzega Pan profesor dzisiejszy futbol na Wyspach? Pozostaje wciąż rozrywką dla klasy średniej, czy może stał się już sportem elitarnym?

- Szef mojego stryja w redakcji "Guardian" był równocześnie krytykiem muzycznym i dziennikarzem piszącym o krykiecie. To, co działo się na boisku i wokół niego, potrafił wpisać w szerszy kontekst kulturowy. Dzięki temu można było promować sport, jako sposób na życie, w którym rozwój fizyczny jest równie ważny, jak rozwój intelektualny i duchowy. Dzisiaj mało kto ma tak szlachetny stosunek np. do piłki nożnej. Liczą się pieniądze, a handel zawodnikami, koszulkami i gadżetami wydaje się, momentami, najważniejszą działalnością klubu. Bilet na Old Trafford, gdzie rozgrywa swoje mecze Manchester United kosztuje 50 funtów. To bardzo dużo i wielu na taką rozrywkę nie stać.

W książce "Smok wawelski nad Tamizą" pisze Pan profesor, że sport w Wielkiej Brytanii rozwinął się m.in. po to, by ograniczyć konflikty religijne. Część, to były kluby katolickie (ManU, Everton, Aston Villa), a wywodzące się z tych samych miast Manchester City, Liverpool, Birmingham zatrudniały tylko protestantów. Czy to do dziś funkcjonuje w angielskim futbolu?

- W angielskim nie. Religijne podziały w środowisku piłkarskim zniknęły nawet w tak zapalnym miejscu, jak Belfast. Dawną siłę podziały zachowały już tylko w Szkocji. W Glasgow nie maleją antagonizmy między katolickim Celtikiem i protestanckim Rangers, tworząc niesmaczną atmosferę. Zajadłość widać, przede wszystkim w Rangersach, którzy nie przyjmują do drużyny katolików. Tamtejsi piłkarze i kibice wyczuleni są także na wszelkie przejawy nie uszanowania ich racji. Proszę przypomnieć sobie lekkomyślny gest, przed kilku laty, waszego bramkarza Artura Boruca, który na stadionie Rangersów czynił znak krzyża. Omal nie wzniecił tym gestem wojny domowej.

Piłkarska Anglia czeka na spektakularny sukces już pół wieku.

- Nigdy nie kibicowałem Anglii. Dla mnie to kompromitacja, że Wielka Brytania nie ma narodowej drużyny piłkarskiej. Anglicy to zaledwie jeden z czterech narodów brytyjskich w Zjednoczonym Królestwie. O dziwo, w igrzyskach olimpijskich wystawiana jest reprezentacja Wspólnoty Brytyjskiej.

W "Wyspach" pisze pan profesor dla odmiany, że rola Szkotów czy Walijczyków w życiu Wysp jest coraz ważniejsza. Dostrzega pan szansę, żeby zmieniać brytyjską samoświadomość?

- Przykro mi to stwierdzić, lecz w dalszym ciągu mamy do czynienia z kryzysem brytyjskości. Przywiązanie do futbolu jest tymczasem potężnym motorem tożsamości. To, z jaką drużyną się identyfikujemy i przeciwko jakiej jesteśmy - mówi o nas bardzo wiele. Należę do tych, którzy cenią Wspólnotę Brytyjska, w której każdy z tych czterech narodów jest szanowany i ma swoje miejsce. Anglicy natomiast gardzą nimi. Traktują je, jako gorsze, biedniejsze. Latem w Londynie odbędą się igrzyska olimpijskie. Proszę sobie wyobrazić, że Brytyjski Komitet Olimpijski zwrócił się do FA (Futbool Asociacion - narodowa federacja piłkarska Anglii), aby ta zorganizowała reprezentację... brytyjską. Nawet nie porozumiał się z federacjami Irlandii, Szkocji czy Walii. Obawiam się, że do kompromisu w tej kwestii nie dojdzie, bowiem federacje trzech członków Wspólnoty bojkotują udział w takiej ekipie.

Pan również próbował swoich sił w futbolu?

- Radziłem sobie nieźle. Gdy miałem 4 lata, złamałem prawą nogę. Efekt był taki, że lewa bardzo się wzmocniła i stałem się zawodnikiem lewonożnym. Podczas studiów występowałem w reprezentacji uniwersytetu Oxford. A mecz z Cambrige był najważniejszym w sezonie. Moim największym wyczynem było zdobycie pięciu bramek w meczu podczas turnieju college'ów.

Syn też grał w piłkę?

- Christian, młodszy syn, był bardzo obiecującym zawodnikiem. Gdy miał 14-15 lat różni skauci z wielkich klubów przyjeżdżali go obserwować. Baliśmy się z żoną, że zostanie zaproszony na testy. On jednak wolał rugby, lecz złamał nogę w kolanie i jego kariera sportowa się skończyła. Wciąż jednak interesuje się rugby, dla niego to raj utracony.

Pan też jest ostatnio znany z sympatii do owalnej piłki?

- Jako spektakl, kiedyś rugby było nudne. Zmieniono przepisy i zrobiło się bardzo mobilne. Polubiłem je, rzeczywiście; panuje tam fantastyczna atmosfera. Jest zresztą takie powiedzenie: "Piłka nożna to sport dżentelmenów grany przez barbarzyńców, zaś rugby to sport dla barbarzyńców grany przez dżentelmenów". Gra wydaje się może fizycznie prymitywna, ale to w niej znacznie lepiej zachowany jest etos sportu.

W Polsce chodzi pan na mecze?

- Chodziłem trochę na Wisłę, ale żona mi powiedziała, że to Cracovia jest klubem inteligencji i uniwersytetów. Kibicuję wiec Pasom.

Powiedział pan kiedyś, że kibicuje tym, którzy z góry stoją na straconej pozycji. To na kogo stawia pan podczas EURO?

- To może być turniej nieudany dla faworytów - Hiszpanów, Niemców. Bardzo cieszyłoby mnie zwycięstwo Holendrów, którzy mają piękne tradycje i mnóstwo utalentowanej piłkarsko młodzieży. Biłbym brawo Chorwatom, czy Portugalczykom. Nie wiem natomiast, czy obejrzałbym finał Anglia-Niemcy.

Czy te mistrzostwa, organizowane przez Polskę i Ukrainę, mogą zbliżyć do siebie oba kraje? Nie brakuje obecnie przykładów niechęci. Głośna sprawa Juli Tymoszenko może wzniecić nastroje antyukraińskie?

- Nie można tego wykluczyć. Tysiące kibiców, którzy zjadą do tego kraju, miliony przed telewizorami, postawią Ukrainę "na baczność". Zostanie zmuszona otworzyć się na świat. Wrażenie, jakie powstanie po mistrzostwach może mieć wpływ na akcesję tego kraju do Unii Europejskiej.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny