Łoś w Polsce nigdy nie został wykreślony z rejestru zwierzyny łownej. Temu największemu obok żubra roślinożercy żyjącemu w naszych lasach pod koniec ubiegłego wieku groziła zagłada. Podczas II wojny światowej wyginęły prawie wszystkie polskie łosie, jedynie na bagnach nadbiebrzańskich zachowała się nieliczna grupa tych zwierząt. I to właśnie one dały początek całej populacji, która dzisiaj mieszka na terenie Biebrzańskiego Parku Narodowego i w jego otulinie. Tylko te łosie w Polsce mają czysty kod genetyczny, wszystkie inne pochodzą od przodków sprowadzanych z zagranicy w celu reintrodukcji gatunku - na przykład z Białorusi.
Łoś kusił myśliwych. Góra mięsa i efektowne trofeum - łopaty - taką zdobyczą niejeden chciał się pochwalić. Polowali na łosie bez opamiętania komunistyczni prominenci i dewizowi goście. Z takim trudem odbudowywane po wojnie stado mogło zniknąć bezpowrotnie.
Na szczęście w niebyt odeszli kacykowie z komitetu centralnego, a dewiz zasilających budżet państwa zaczęto szukać gdzie indziej niż na kontach zagranicznych myśliwych. W 2000 roku Ministerstwo Ochrony Środowiska ogłosiło bezterminowe moratorium na odstrzał łosia w Polsce. Tym samym zwierzęciu temu przestał zagrażać jeden z najbardziej krwiożerczych wrogów - myśliwy. Zostały wilki, kłusownicy i samochody. Ale wyrządzone przez te czynniki szkody uznać można za naturalną selekcję, nie mają one większego wpływu na kondycję całej populacji.
Niespodziewanie w tym roku, w okresie bukowiska (czyli okresu godowego łosi), które odbywa się w październiku i listopadzie, moratorium przestało obowiązywać. Polski Związek Łowiecki dostał pozwolenie - a właściwie zlecenie - na odstrzał 90 łosi na potrzeby badań naukowych. Z całej puli łosi skazanych na śmierć 50 miało pochodzić z lasów i bagien na Podlasiu, z terenów w większości będących otuliną Biebrzańskiego Parku Narodowego. W środowisku "biebrzniętych" ale i - o dziwo - wśród myśliwych z kół łowieckich działających na tym terenie zawrzało.
To z inicjatywy osób oburzonych zniesieniem (czy może tylko zawieszeniem) moratorium na odstrzał łosi odbyło się kilka dni temu spotkanie zainteresowanych stron. Nie mogę napisać "wszystkich stron", ponieważ zabrakło przedstawicieli ministerstwa i Zarządu Lasów Państwowych. Byli pracownicy Biebrzańskiego Parku Narodowego, przewodnicy, właściciele gospodarstw agroturystycznych, myśliwi i po prostu wielbiciele pierwotnej, nieskażonej natury.
Był też - niejako wystawiony na odstrzał przez swoich mocodawców - dr Mirosław Ratkiewicz z Zakładu Zoologii Kręgowców Uniwersytetu w Białymstoku. Przygotowana przez niego prezentacja miała być argumentem przemawiającym za słusznością decyzji o zabijaniu łosi dla celów badawczych. Tymczasem odniosła ona nieoczekiwany skutek.
Dr Mirosław Ratkiewicz opowiedział między innymi o tym, ile wiedzy na temat łosia dostarczają jego odchody. Jest w nich zawarta informacja i o płci zwierzęcia, i o jego zwyczajach żywieniowych, i o kodzie genetycznym, i o ewentualnych chorobach. Niestety, żeby się dowiedzieć, ile cieląt przyjdzie na świat w przyszłym roku, trzeba klępę zabić, rozciąć jej macicę i sprawdzić, ile zarodków się w niej rozwija. Tego już było dla zebranych za wiele.
- Panie doktorze, a czy nie można strzelić do klępy nabojem usypiającym i zrobić jej na miejscu USG, tak jak to się dzieje w cywilizowanych krajach? - padło pytanie.
- Proszę państwa, to straszne, właśnie to sobie tutaj uświadomiłem - z rozbrajającą szczerością stwierdził naukowiec. - Bardzo żałuję, że zgodziliśmy się na ten odstrzał. Jeżeli w przyszłości będą prowadzone podobne badania, będę walczył o stosowanie bardziej humanitarnych metod.
- Uczciwy myśliwy nie pójdzie strzelać do łosia - powiedział Paweł Świątkiewicz, myśliwy, który wiele lat temu zamienił strzelbę na aparat fotograficzny. - To żadna satysfakcja zabić zwierzę, do którego można podejść na wyciągnięcie ręki. Bo naszym łosiom między innymi my, fotograficy, zrobiliśmy krzywdę.
Przyzwyczailiśmy je do tego, że człowiek w zielonym, łaciatym stroju nie robi im krzywdy. Że można w jego obecności bezpiecznie żerować. Biebrzańskie łosie mają imiona, są prawie oswojone.
Obrońcy łosia podejrzewają, że zawieszenie moratorium to wstęp do zniesienia go w ogóle. I że stoją za tym leśnicy, którzy traktują łosie jak szkodniki upraw leśnych.
A na marginesie: takie badania rodności samic są bez sensu, bo liczba zarodków w macicy wcale nie musi się pokrywać z liczbą urodzonych po blisko dziewięciomiesięcznej ciąży cieląt. Klępa bowiem w sobie tylko znany sposób umie przewidzieć, czy rok będzie sprzyjający czy nie. I od tego zależy, czy na świat przyjdą trojaczki, dwojaczki, czy tylko jedynak.
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?