Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Piotr Nesterowicz: Większość z nas ma wiejskie pochodzenie. I teraz się go wypieramy

Jerzy Doroszkiewicz
- Oni nie występują w wielkiej polityce, ale siłą rzeczy wielka historia toczyła się wokół nich - mówi Piotr Nesterowicz o bohaterach książki „Każdy został człowiekiem”
- Oni nie występują w wielkiej polityce, ale siłą rzeczy wielka historia toczyła się wokół nich - mówi Piotr Nesterowicz o bohaterach książki „Każdy został człowiekiem” Jerzy Doroszkiewicz
Wiele z dzisiejszych konfliktów - sposób, w jaki patrzymy na obcych, sprawa zaufania społecznego, naszej religijności - są tego dziedzictwem. Chciałem też pokazać, że łatwo zachłysnąć się nową ideologią, obietnicą, a refleksja, otrzeźwienie przychodzą po latach - mówi Piotr Nesterowicz.

Kurier Poranny: Książka „Każdy został człowiekiem” zaczęła się od wielkiego zbioru wspomnień „Młode pokolenie wsi Polski Ludowej”. Co Pana zaciekawiło w tej lekturze?

Piotr Nesterowicz: Najbardziej same losy tych młody ludzi. Były autentyczne i poruszające. Wydaje mi się, że mam wiedzę historyczną o czasach powojennej Polski Ludowej, także tej prowincjonalnej, jednak czym innym jest wiedza z podręczników szkolnych czy opracowań historycznych, a inaczej się czuje, kiedy wchodzi się w indywidualne losy.

Poznawał Pan je?

Zupełnie inaczej, wręcz namacalnie odczuwałem biedę, z której oni wychodzili, zaczynałem rozumieć, jak działała na nich ówczesna propaganda, dlaczego się nią tak zachłysnęli.

Pana rodzice pochodzili ze wsi?

Tak. Jestem przykładem potomka tych, którzy wtedy migrowali.

Czyli jest pan pierwszym pokoleniem miastowych?

Moi rodzice na przełomie lat 50. i 60. XX wieku przyjechali ze wsi do Opola na studia.

Na Ziemie Odzyskane?

Owszem. Moja mama była spod Ostrowa Wielkopolskiego, a mój tata przyjechał z Podlaskiego, z Orli.

Dla niego pewnie to był większy szok kulturowy?

Podejrzewam, że w Orli nikt wtedy nie słyszał nawet o Opolu. Sam fakt, że pojechał tak daleko był wyjątkowy, za nim przyjechały siostry.

Czy „Każdy został człowiekiem” to obrona idei Polski Ludowej?

Nie. Jestem daleki od brązowienia czy polerowania Polski Ludowej.

A dla idei, że ta migracja dla wielu była i korzystna, i konieczna?

Przede wszystkim chciałem pokazać, że migracja ze wsi do miast się dokonała, bo my ją wypieramy ze swojej świadomości, choć większość z nas - mieszkających w miastach - ma pochodzenie chłopskie. Chciałem też pokazać i przypomnieć ich zaangażowanie społeczne.

To byli ówcześni Judymowie i Siłaczki

Dziś wydaje się, że wszyscy się tego wstydzimy. Nieoczekiwanie okazuje się, że nikt do PZPR czy ZMP nie należał, a jak należał, to dostaje stygmat komunisty z całym pejoratywnym bagażem tego słowa. Większość członków ZMP było bardzo zwykłymi ludźmi. Mieli potrzebę angażowania się społecznego.

Po prostu w nie wierzyli

Tak. Ich to uwiodło. Czytając pamiętniki zrozumiałem, dlaczego tak się stało. Zdałem sobie sprawę, że nieuwierzenie było prawie niemożliwe.

Szczególnie jeśli katolik wstydził się pójść do kościoła, bo w Polsce Ludowej nie stać go było na buty.

To bardzo radykalny przykład. Jednak bardziej chodziło mi o to, że to są bardzo młodzi ludzie, wychodzący z biednych wsi, bardzo zapóźnionych cywilizacyjnie, edukacyjnie. Nagle pojawia się nowa władza, która obiecuje im, że będą mieli równe, a nawet większe szanse, by zdobyć edukację, skończyć studia, wyjechać ze wsi do miasta, tam znaleźć pracę. To wszystko było kuszące, do tego dochodził młodzieńczy bunt połączony z chęcią poznawania nowego. Co więcej, przez pierwsze lata te obietnice się spełniały.

Czy celowo wybierał Pan te osoby, które chciały się uczyć, doceniały wykształcenie?

Tylko część z moich bohaterów skończyła szkoły, niektórzy pozostali bez edukacji. Na przykład Marian - próbował, ale nie miał czasu na naukę, bo był ideowcem. Starałem się wybrać osoby, które byłyby w miarę reprezentatywne dla całego pokolenia.

Czym - według Pana - było dla nastolatków w latach 50. zdobywanie wiedzy?

To była realna szansa wybicia się, wyrwania ze wsi. To był także znak prestiżu, przed wojną niewiele osób ze wsi zdobywało edukację. Jeśli ją już uzyskały - wiele na tej wsi znaczyły.

Czy zdawał Pan sobie sprawę ze skali powojennej biedy, jaka panowała w Polsce Ludowej?

Moi rodzice o tym nie opowiadali, a może ja nieuważnie słuchałem. Właśnie odwaga, siła, determinacja ówczesnych młodych, którzy klepali biedę, ale chcieli się uczyć, była dla mnie najbardziej poruszająca w ich wspomnieniach. Nie mając nic, wyjeżdżali na drugi koniec Polski, o którym nic nie wiedzieli, bez żadnego doświadczenia życiowego, a musieli się tam utrzymać w warunkach, które nam dziś wydają się nie do zaakceptowania.

Część chyba nie znała nawet elektryczności?

Oczywiście, pod koniec lat czterdziestych większości wsi pozostawała niezelektryfikowana. Dla nich to był duży skok cywilizacyjny.

Najwięcej grozy budzą wtrącane jakby mimochodem opowieści o sposobie myślenia tych młodych ludzi, często będących ofiarami głębokiej, acz prymitywnej, komunistycznej indoktrynacji. I ten bunt - śpiewanie „Międzynarodówki” podczas porannej modlitwy w szkole.

To był częściowo efekt młodzieńczego buntu, ale w duże mierze również wynik zachłyśnięta komunizmem, światopoglądem materialistycznym, jakby wówczas powiedzieli. Była też silna presja, na przykład w indoktrynowanych liceach pedagogicznych, żeby nie chodzić na religię, kiedy jeszcze była w szkołach. Czasami działał również instynkt samozachowawczy, a czasem zwykły oportunizm.

Lata 50. to chyba czas strasznych zabobonów i czarnych legend krążących po Polsce.

Tak wyglądała wieś przed wojną, chociaż oczywiście nie każda. Dlatego dla moich bohaterów zmiana, następująca w latach 50. była taka ogromna. Ona i tak by nastąpiła, dlatego postęp nie był przecież zarezerwowany dla socjalizmu. Choć centralizacja ustroju i jego opresyjność, kampanijność wielu działań, nadużywanie słowa walka paradoksalnie powodowało, że niektóre zmiany następowały szybciej, jak choćby walka z analfabetyzmem.

Uzdrowiciele zamiast lekarzy, strach przed toczką, przez którą mogą podsłuchiwać mieszkańców.

Wydaje mi się, że ludzka wiara w niewyjaśnione rzeczy i przesądy wciąż istnieje. Niektóre obawy były kuriozalne, jak właśnie kołchoźnik, który miały również spełniać rolę aparatów podsłuchowych.

Czasy stalinowskie to usilna kolektywizacja rolnictwa. Czy Pana bohaterowie w pamiętnikach pisali o klęskach spółdzielni produkcyjnych, czy te opowieści powstały w wyniku spotkań przygotowujących Pana do napisania książki?

Tu akurat byli bardzo szczerzy. Otwarcie pisali o PGR-ach i panujących w nich warunkach, albo o spółdzielniach produkcyjnych. To nie była spółdzielczość przedwojenna. Rolnicy byli przymuszani, to nie było wspólne dobro, tylko zabrane, nic dziwnego, że kiedy pod koniec 1956 roku pojawiło się przyzwolenie na rozwiązywanie spółdzielni produkcyjnych, większość błyskawicznie rozpadła się.

Przerażają opowieści o gigantycznym pijaństwie w spółdzielniach, zdawał pan sobie sprawę ze skali tej gangreny?

Taką wiedzę miałem, ale kiedy wchodzi się w konkretne historie, wtedy dopiero otwierają się szeroko oczy. Podobnie życie w hotelach robotniczych. Czytałem o tym w reportażu Ryszarda Kapuścińskiego o Nowej Hucie, ale poznanie konkretnych losów zmieniło mój odbiór tamtych czasów.

Pana bohaterowie to osoby, które mimochodem uczestniczyły w wielkich propagandowych imprezach Polski Ludowej. Światowy Zlot Młodzieży w roku 1955 i pięć lat późniejszy, Zlot Grunwaldzki.

Oni nie występują w wielkiej polityce, ale siłą rzeczy wielka historia toczyła się wokół nich. Szukałem bohaterów, którzy się z polityką nieco zetknęli, żeby móc przytoczyć najważniejsze fakty i wydarzenia z tamtych lat. Dzięki temu czytelnik ma nieco szerszą panoramę historii Polski.

Czy nie odniósł pan wrażenia, że powrót do władzy Gomułki, sławny wiec z 24 października 1956 roku był w życiu młodych ZMP-owców, czy ateistów pewną cezurą, która zburzyła ich nadzieje o świetlanej przyszłości w szeregach Związku Młodzieży Polskiej czy Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej?

Zaczęło się wcześniej, od ujawnienia zbrodni stalinowskich, upublicznienia raportu z XX zjazdu KPZR, potem odcięcia się od władzy Bieruta, to nimi najbardziej wstrząsnęło. Powrót do władzy Gomułki jednak na nowo rozbudził entuzjazm. Ludzie wierzyli, że opresyjność systemu się zmniejszy, a obietnica „świetlanej” socjalistycznej przyszłości spełni. Ta nadzieja zaczęła zamierać w czasach „małej stabilizacji” lat 60.

W Pana reportażu są postaci archetypiczne - nauczycielka Regina, która w wieku 21 lat czuje się starą panną i wychodzi za starszego o 10 lat alkoholika

To właśnie ona wyszła z bardzo biednej rodziny, nie miała wspomnianych wcześniej butów, ale zawsze marzyła, żeby się uczyć. Rodzice byli analfabetami, liceum skończyła pomimo tego, że chwilami niemal głodowała, a potem pojechała na Ziemie Zachodnie. 18-letnia dziewczynka została tam nauczycielką; pełną energii i naiwnej wiary w system. Rzeczywiście, po 1956 roku w pewien sposób zwątpiła i poczuła, że życie przecieka jej między palcami.

Wydaje mi się, że szczególnie pochylał się Pan nad losem Mariana. To fascynujące, jak utalentowany muzycznie i plastycznie chłopak daje się uwieść propagandzie i wstępuje do Służby Polsce, chce robić karierę w wojsku i wszędzie spotyka go zawód. Nawet w kopalni trafia na czas, kiedy górnicy przestają być noszeni na rękach…

Marian był niezwykłą osobą. Miał kompleks synów kułaków, kolegów z bogatych rodzin. Cały czas próbował dowieść, że potrafi się wybić. Paradoksalnie, jego zaangażowanie, przeszkadzało mu, na przykład w zdobyciu matury. Ciągle próbował, a jego życie zataczało koła.

Piękną klamrą staje się jego powrót do pracy jako wychowawca w Ochotniczych Hufcach Pracy, połączony z jego niezachwianą niemal wiarą, że to kontynuacja niesławnej Służbie Polsce.

To była jego kolejna miłość. Przepracował w Ochotniczych Hufcach Pracy ponad 30 lat. Oprócz tego był poetą, pisał sonety, był wydawcą, opublikował wiele książek. Można powiedzieć, że był niemal postacią jakby renesansową.

Czy agronom Jan, który jeszcze żyje, rozmawiając z Panem ma żal do komunizmu, że żył w tak trudnych do życia czasach? Często bez elektryczności, dostępu do kultury, w podłych warunkach socjalnych, głodny?

Co do warunków życia - nie. Podobnie jak inni, uznawał je za element rzeczywistości i jeżeli już, to był wdzięczny socjalizmowi za możliwość wyrwania się z tego. On też był ideowo zaangażowany i tu ma trochę wyrzutów sumienia, bo przez rok był nawet sekretarzem rolnictwa w komitecie PZPR w niedużym mieści, czego później żałował. Ale żaden z moich bohaterów nie zrobił niczego, czego tak naprawdę miałby się wstydzić.

Czego, oprócz codziennej historii Polski Ludowej, możemy się nauczyć z Pana reportażu?

Przede wszystkim przypomnieć sobie o naszym dziedzictwie, tożsamości. O wiejskim pochodzeniu, i o tym, jak ta wieś wyglądała. To, że pochodzimy ze wsi w pierwszym czy drugim pokoleniu i nigdy tego nie przetrawiliśmy, moim zdaniem mocno wpływa na to, jakim jesteśmy społeczeństwem. Wiele z dzisiejszych konfliktów, sposób, w jaki patrzymy na obcych, sprawa zaufania społecznego, naszej religijności są tego dziedzictwem. Chciałem też pokazać, że łatwo zachłysnąć się nową ideologią, obietnicą, a refleksja, otrzeźwienie przychodzą po latach.

I przestrzec, że w każdej obietnicy, ideologii będą „zwierzęta równe i równiejsze”?

Jak najbardziej. Ta historia powtórzyła się w latach 90. XX wieku - oczywiście z zachowaniem proporcji i pamięcią o totalitaryzmie stalinizmu - kiedy pojawiła się u nas gospodarka liberalna. Część młodych ludzi, która mieszkała w miastach i miała szansę, chwyciła się jej z dobrym skutkiem. Obietnica, że jeśli będziesz ciężko pracował, osiągniesz dobrobyt była bardzo kusząca i wielu ludzi pochłonęła. To było nowe zachłyśnięcie się inną już ideologią.

Piotr Nesterowicz (ur. 1971) - doktor nauk ekonomicznych, absolwent Polskiej Szkoły Reportażu. Autor esejów, reportaży oraz powieści i opowiadań fantastycznych. W 2015 roku za książkę „Cudowna” otrzymał Nagrodę Literacką Prezydenta Białegostoku im. Wiesława Kazaneckiego, nominację do Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego za Reportaż Literacki oraz nominację do Literackiej Nagrody Nike.

„Każdy został człowiekiem” to pierwsza publikacja na temat tworzenia się świadomego klasowo pokolenia „okresu błędów i wypaczeń”, pokolenia, które mozolnie budowało od podstaw nowe powojenne państwo.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny