Poznali się przypadkowo, w sierpniu 1957 roku. Pani Regina była młodą nauczycielką.
Pracowała wówczas w szkole podstawowej w Turośni Dolnej. Wakacje spędzała w rodzinnych stronach, koło Ciechanowca.
- Wracałam z obozu w Kłodzku. Szłam do domu. W jednym ręku trzymałam torbę - pani Regina doskonale pamięta ten dzień. Nagle spojrzała w stronę jednego z domostw. Stał wysoki, postawny mężczyzna. Przyglądał się jej z uwagą. Kiedy pani Regina zbliżała się, ów cofnął się i skrył się za budynkiem.
Młoda kobieta tylko dyskretnie się obejrzała i po chwili stanowczym krokiem poszła dalej.
- Wtedy po raz pierwszy go zobaczyłam - wspomina.
Tylko kiwnęła głową…
I przypadek, a może zrządzenie losu sprawiło, że po kilku dniach nieznajomy pojawił się w jej mieszkaniu. Przyprowadził go kuzyn pani Reginy. Z kolei ta natychmiast skojarzyła, że to ten sam tajemniczy mężczyzna, którego widziała zaledwie kilka dni wcześniej. - Poznaliśmy się, porozmawialiśmy trochę, pośmialiśmy się…I to wszystko - opowiada pani Dziemianowicz.
Akurat kończyły się wakacje i nauczycielka dostała powiadomienie, że musi pojawić się na szkolnej konferencji. Tymczasem panu Edwardowi dziewczyna tak się spodobała, że bardzo odważnie spytał wprost, czy mógłby ją odwiedzić. A ta odruchowo tylko kiwnęła głową. I pan Edward już pierwszego września odwiedził koleżankę. - Byłam całkowicie zaskoczona…- wspomina z uśmiechem pani Regina.
- Owszem, był ładny, przystojny, elegancki i szarmancki. Ale jakoś tak dziwnie nie podobała mi się jego fryzura. Nie byłam nią zachwycona - mówi.
- Bo włosy nie zdążyły odrosnąć….- tłumaczy pan Edward. - Proszę panią, trzeba było się śpieszyć. Ja już miałem grubo ponad trzydzieści lat…-- zamyśla się. W pani Reginie urzekło go to, że pochodziła z jego rodzinnych stron.
- Poza tym ciocia zachwalała, że to uczciwa i porządna dziewczyna - mówi.
I w końcu się oświadczył...
Para przypadła sobie do gustu. Najpierw były niewinne, przyjacielskie spotkania, które przerodziły się wkrótce w głębokie uczucie. Aż w końcu postanowili się pobrać. Oświadczyny też były przypadkowe.
- Edward wybrał się ze mną na Wszystkich Świętych do mojej rodziny pod Ciechanowcem. I z zaskoczenia poprosił rodziców o moją rękę - opowiada jego ukochana. Pani Regina oczywiście się zgodziła, a rodzice również.
Ślub odbył się 16 sierpnia 1958 roku. Do dziś małżonkowie pamiętają tę ważną uroczystość.
- Po sukienkę ślubną jeździłam aż do Warszawy - wspomina pani Regina.
- Był problem ze zdobyciem materiału na garnitur - dodaje pan Edward.
Ale na ślubie miał elegancki garnitur. Pobrali się w Ciechanowcu. Potem było skromne przyjęcie w domu panny młodej. - Była nasza najbliższa rodzina - opowiadają.
Małżonkowie zamieszkali w Turośni Dolnej , u państwa Kondziorów. Wynajmowali nieduży pokój.
Pan Edward codziennie dojeżdżał do pracy w Zakładach Naprawczych Taboru Kolejowego w Łapach.
- Szedłem pieszo trzy kilometry do Baciut, a tam wsiadałem do pociągu. Potem dojeżdżałem motocyklem - opowiada Dziemianowicz.
Natomiast żona uczyła w miejscowej szkole.
A lata płynęły
Już rok po ślubie rodzina się powiększyła. Na świat przyszły bliźnięta, czyli synowie Lech i Krzysztof. W tym samym roku rodzinie przyznano też mieszkanie.
- Dostaliśmy kuchnię, ale bez okna oraz mały i duży pokój, z tym, że większy zajmowała koleżanka - mówią.
Kiedy urodziły się dzieci, to małżonkom przybyło obowiązków.
- Na szczęście mąż mi pomagał. Karmił, kąpał, przewijał maleństwa - wspomina pani Regina. W międzyczasie znaleźli opiekunkę. - Podczas szkolnych przerw często zaglądałam do chłopców. Sprawdzałam czy wszystko jest w porządku - mówi.
Na nasze pytanie, czy ciężko było wychować w tamtych czasach dwoje dzieci, odpowiadają, że łatwo nie było.
- Ale na szczęście zawsze dzieci były dobre, posłuszne. Nigdy z nimi nie było problemów, zarówno w domu, jak i w szkole - rodzice są zgodni.
Dopiero w 1978 roku rodzina przeniosła się do Łap i zamieszkała w swoim własnym domu. Pan Edward pracował w ZNTK, a jego żona rozpoczęła pracę w Szkole Podstawowej nr 1. Lata upływały. Synowie dorośli, skończyli szkoły. Zaczęli pracować i założyli własne rodziny. - Krzysztof mieszka i pracuje w Łapach, a starszy od niego o dziesięć minut Lech wyjechał z kraju - opowiadają.
Raz lepiej, raz gorzej
Państwo Dziemianowiczowie dziś są już na emeryturze i szczęśliwie doczekali się wnucząt. Choć mieszkają sami, to dzieci i wnuki ich odwiedzają.
Po latach przyznają, że pół wieku spędzonego razem minęło bardzo szybko. - Nawet się nie obejrzeliśmy jak ten czas minął. Było różnie: raz lepiej, raz gorzej. Ale we dwoje przejść przez życie łatwiej - uśmiechają się. Bo cieszą się, że te wszystkie lata upłynęły im w zdrowiu i pomyślności. - Nie zdarzały się żadne większe problemy zdrowotne - podkreślają.
Co mogą doradzić młodym ludziom, którzy właśnie zakładają rodzinę? I jaka jest ich recepta na udane małżeństwo?
- Najważniejsze to wzajemna wyrozumiałość, szacunek, zgoda i zrozumienie - podkreślają jubilaci.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?