Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Noworoczne inspiracje. Strach był ich sprzymierzeńcem w drodze do spełnienia marzeń

Ewa Bochenko
Ewa Bochenko
Przyznają, że mieli wiele chwil zwątpienia, ale dziś nie żałują, że się nie poddali. Mają nadzieję, że ich historia kogoś innego zainspiruje do sięgnięcia po swoje cele.
Przyznają, że mieli wiele chwil zwątpienia, ale dziś nie żałują, że się nie poddali. Mają nadzieję, że ich historia kogoś innego zainspiruje do sięgnięcia po swoje cele. Archiwum prywatne
Podobno jest tak, że jeśli jakieś życzenie nie zostało spełnione, to znaczy, że jeszcze za nie nie zapłacono. Agnieszka i Kamil za swoje płacą, dosłownie i w przenośni, ale są szczęśliwi, że podjęli ryzyko, bo dzięki temu odnaleźli swoją życiową pasję, no i niedaleko Białegostoku kilka miesięcy temu pojawiła się baza wypadowa, na przykład po to, by spędzić weekend z dala od zgiełku miasta, nie zapuszczając się na przysłowiowy koniec świata. Historia powstania tego miejsca może być inspiracją dla wszystkich, którzy boją się realizować swoje marzenia. Los rzucał im pod nogi tyle kłód, że niejeden porzuciłby swoje plany. Oni konsekwentnie je realizowali.

Wszystko zaczęło się od tego, że para wpadła na szalony pomysł i nim uznali, że jest głupi, po prostu przystąpili do jego realizacji.

- W naszym przekonaniu tylko w taki sposób możemy się rozwijać. I takie podejście właściwie towarzyszy nam przez całe wspólne życie – zaczyna ze śmiechem Agnieszka Tałałaj, spełniona kobieta, mama, żona.

Agnieszka jest też właścicielką Pieczki i Kipiątka, oazy ciszy i spokoju w Rudce, pod Korycinem. To miejsce tworzone jest z ogromną determinacją i pasja. Powstało całkiem niedawno, a już cieszy się sporym zainteresowaniem.

Nic dziwnego. Prowadzi do niego polna, urokliwa droga, biegnąca przez drewniany most, obok starego młyna. Jest ukryte w zagajniku, tuż nad brzegiem rzeki Kumiałka. Na polance znajduje się mała chatka, w której można spać słuchając odgłosów przyrody, obok niej jest ruska bania i drewniana sauna. Dom gospodarzy oddalony jest na tyle, by goście mogli poczuć intymność, a jednocześnie jest na tyle blisko, by w razie potrzeby mogli służyć pomocą.

- I pomyśleć, że impulsem do tego był zwykły spacer, kilka lat temu - przypomina właścicielka.

Rudka to rodzinna wieś Kamila, męża Agnieszki. Często ją wspólnie odwiedzali, mieli tam przyjaciół. Któregoś wieczoru, gdy od nich wracali, Agnieszka patrząc na ogród nad rzeką należący do przyszłych teściów, powiedziała, że wspaniale by było tam zamieszkać. Zresztą, od dawna oboje chcieli się wyprowadzić z Białegostoku, w którym na co dzień mieszkali i pracowali, więc Kamil, wtedy jeszcze jej narzeczony, natychmiast podchwycił pomysł. Przyszli małżonkowie nie czekali, od razu wybudowali dom, który od początku był otwarty. Ich znajomi chętnie przyjeżdżali do Rutki w gościnę. Agnieszka bardzo lubiła ich podejmować. Właściwie każdy weekend, czy to latem, czy zimą, ich dom tętnił życiem. Z czasem zaczęło brakować miejsca dla wszystkich.

- Odwiedzając nas znajomi zachwycali się miejscem i mówili, że mogliby nawet płacić, żeby tylko móc tu przyjeżdżać- opowiada.

To właśnie wtedy zaczęła kiełkować w niej myśl, by stworzyć agroturystykę, ale nie taką tradycyjną. Chciała, by przyszli goście nie tylko obcowali z naturą, ale też poznawali lokalną kulturę, tradycję. Wydawało się to wszystko kolejnym, szalonym pomysłem, tym bardziej, że na świecie pojawiła się ich pierwsza córka, Lidia. No i że nie mieli środków na realizację marzenia. Co ciekawe, Agnieszka przyznaje, że to właśnie urlop macierzyński był impulsem do działania.

- Jestem handlowcem, na co dzień obcuje z ludźmi. Mimo że spełniałam się jako matka, w pewnym momencie zaczęło mi brakować tego kontaktu z nimi- przypomina.

Polecajka: Wierszalin, miejsce mocy w regionie. Sprawdź, jak tam trafić
W tamtym momencie pojawiła się też szansa na sięgnięcie po dotację na założenie pierwszej działalności. Tałałajowie nie zastanawiali się długo. Agnieszka wypełniła wniosek, sama napisała biznesplan i złożyła dokumentację. Jej pomysł okazał się innowacją w skali obszaru, który obejmował program, więc środki zostały im przyznane. Choć działalność oficjalnie jest firmą Agnieszki, to ona zaznacza, że to tak naprawdę wspólne dzieło, może nawet bardziej męża, niż jej.

- Na pewno to nasza pasja. Ale to Kamil wykonuje najwięcej fizycznej pracy. Większość infrastruktury zrobił sam- zaznacza z dumą.

Zanim jednak polana nad rzeką zamieniła się w turystyczną perełkę, musieli pokonać mnóstwo przeciwności. Pierwsze problemy pojawiły się z wypłatą transzy dofinansowania. Jak przyznaje Agnieszka, podpisanie umowy projektowej, to początek schodów. Urzędnicy mają za zadanie dogłębne przeanalizowanie biznesplanu, odnajdując przy tym wszystkie błędy, które trzeba poprawić w taki sposób, by móc zrealizować założenia projektu.

- Już na tym etapie pojawiło się zniechęcenie, a potem przychodziły kolejne, nowe problemy- opowiada.

Problemy są po to, by je pokonywać

Tałałajowie chcieli, by na obiekt noclegowy zagospodarować stary domek, który sobie upatrzyli. Wszystko po to, by przyszli goście mogli dogłębnie poczuć klimat wsi. Oczyma wyobraźni widzieli nawet, jak będzie urządzony. Cieszyli się, jak dzieci. Ale ta radość prysła, jak bańka, po tym, gdy w ostatniej chwili przed podpisaniem umowy wyszło na jaw, że mogą nie spełnić jej warunków i ostatecznie właściciel wycofał się z transakcji. Nastąpiły więc gorączkowe poszukiwania alternatywy.

- A trzeba zaznaczyć, że beneficjenci dotacji związani są terminami, których muszą dotrzymać. Czas grał na naszą niekorzyść- przyznaje.

Kiedy już pojawiło się światełko w tunelu dla tej inwestycji, okazało się, że kolejne ich dziecko, które niedługo miało pojawić się na świecie, urodzi się bardzo chore. Ta wiadomość była gromem z jasnego nieba. Nie było pewności jak bardzo zaawansowana będzie wada ich synka, przez co radosne oczekiwanie zamieniło się w dramat. Do tego co chwilę pojawiały się nowe problemy związane z projektem, z biurokracją i niezbędnymi pozwoleniami.

- Kto już przez to przechodził, na pewno wie co mam na myśli- mówi. I dodaje, że nie wie skąd wtedy znalazła siłę, by udźwignąć to wszystko, co na nią spadało.

Po urodzeniu Mikołaja wiadomo było, że będzie potrzebował co najmniej dwóch operacji. Między jedną a drugą przypadł też okres najtrudniejszego rozliczenia ostatniej transzy dofinansowania. I tu również nie obyło się bez poważnych problemów. Właściwe wszystko było nie tak. Nawet dostawca sauny, która musiała fizycznie stać w Rudce, przestał się odzywać, co oznaczało, że nie dostarczy zamówienia na czas. Było go tak mało, że nikt inny nie chciał im pomóc. Ale Agnieszka nie poddała się, w końcu znalazła stolarza, który zgodził się na ekspresową realizację zlecenia.

- Powiedział mi, że słyszy w moim głosie, że po prostu musi mi pomóc. Do dziś mu jestem za to bardzo wdzięczna – podkreśla.

I tak po latach bojów, pod koniec tego lata „Pieczka i Kipiątek”, całoroczny domek z wygodami, powitał pierwszych gości. Niektórzy myślą, że nazwa jest połączeniem jakiś nazwisk. Tymczasem jest ona ukłonem w stronę lokalnej gwary. Pieczka to znaczy piec, sauna. A kipiątek jest zmodyfikowanym określeniem wrzątku. W tym regionie nazywany jest „kipiatkiem”. Tałałajowie nieco go zmodyfikowali do rymu „wrzątek – kipiątek”. Ale żartują, że miejscowi i tak ich „miejscówkę” nazywają po swojemu, kipiatkiem. Są dumni i szczęśliwi, że się nie poddali, choć wiele razy byli bardzo blisko. Mówią, że po tym, co przeszli, na pewno inaczej doceniają to, co udało im się osiągnąć. I o dziwo, nie czują się zrażeni. Snują już kolejne plany rozwoju, ale na razie nie chcą ich zdradzać. Nie wykluczają też skorzystania ze wsparcia unijnego.

Zobacz też: Atrakcje w okolicy

- W końcu mamy już bogate doświadczenia w tej materii, wiemy, czego się możemy spodziewać- śmieją się.

Właściwie ten uśmiech towarzyszy im przez całą naszą rozmowę. Nieuzbrojonym okiem widać, że się uzupełniają i są wzajemnie dla siebie oparciem.

- Mąż był przez cały czas dla mnie ogromnym oparciem i wiem, że mogę na niego liczyć. Na pewno pomogło mi też to, że w najcięższych momentach otoczona byłam innymi dobrymi, sprzyjającymi ludźmi – podkreśla.

Strach jest cennym sprzymierzeńcem

Agnieszka zapytana o to, czy było warto przechodzić przez to wszystko, odpowiada, że tak, chociaż zaznacza, że to nie koniec realizacji inwestycji. Ciągle na uatrakcyjnienie jej wydają właściwie wszystkie pieniądze. Głównym ich pomysłodawcą jest jej mąż. Zbudował drewniany pomost, altankę z miejscem na ognisko i ciągle wymyśla coś nowego, wciąż więc inwestują.

- Ale na pasji się nie zarabia- ze śmiechem karci ją mąż.

Wszystkim tym, którzy boją się realizować marzenia, zgodnie podpowiadają, że wszędzie tam, gdzie warto dotrzeć, nie ma dróg na skróty. A każdy kolejny pokonany problem dodaje odwagi.

- Mówi się, że tylko głupcy się nie boją. I to jest prawda. Bo ja też się wiele razy bałam, chociażby o to, czy nie będę musiała zwracać dotacji. Strach jest naturalny i w pewien sposób pomaga, bo wyostrza pole widzenia. Paradoksalnie pełni ważną rolę w naszym sukcesie. Uczucie niepewności i niepokoju najlepiej napędzało determinację, mobilizowało do działań poza strefą komfortu. W końcu, to właśnie w obliczu strachu odkryliśmy naszą prawdziwą siłę, zdolność do pokonywania przeszkód i odnajdywania potencjału, który stał się kluczem do spełnienia planów- podsumowuje.

Zobacz też: Alpaki pod Korycinem

od 7 lat
Wideo

Polskie skarby UNESCO: Odkryj 5 wyjątkowych miejsc

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiał oryginalny: Noworoczne inspiracje. Strach był ich sprzymierzeńcem w drodze do spełnienia marzeń - Gazeta Współczesna

Wróć na poranny.pl Kurier Poranny