Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Muzykanci z dawnych lat zagraliby jeszcze raz..

Marian Olechnowicz
Stanisław Gaiński (z lewej) i Zdzisław Waliński często siadają na ławce i rozmawiają, wspominając dawne czasy, gdy obydwaj grali na wszelkich imprezach. - Patrzy pan na to? To tylko kozie mleko - mówi z uśmiechem pan Stanisław o butelce, którą trzyma w ręku. - A o dawnych czasach możemy nie tylko opowiedzieć, ale i zaśpiewać - dodaje.
Stanisław Gaiński (z lewej) i Zdzisław Waliński często siadają na ławce i rozmawiają, wspominając dawne czasy, gdy obydwaj grali na wszelkich imprezach. - Patrzy pan na to? To tylko kozie mleko - mówi z uśmiechem pan Stanisław o butelce, którą trzyma w ręku. - A o dawnych czasach możemy nie tylko opowiedzieć, ale i zaśpiewać - dodaje.
Kapele Jakimców z Uhowa lub Kierlewiczów z Mazowiecka były kiedyś słynne na cały powiat. Grajków weselnych też było wielu. Ale niewielu ich już zostało.

O 10 rano w Chodorach jest cicho i pusto. Dzieci są przecież w szkole. Dorośli pracują w mieście, albo w polu. Tylko brukowaną drogą czasem przemyka ciągnik z przyczepą pełną obornika. Na ławeczce siedzą dwaj panowie. Stanisław Gaiński mieszka w niedalekim Frampolu. Zdzisław Waliński jest rodowitym chodorowiakiem. Przynajmniej od kilku pokoleń. Mają czas i ochotę na rozmowę.

Wiek 74 i 80 lat zwalnia od ciężkich prac. Pan Stanisław trzyma w ręku butelkę z ładną etykietą markowego wina - To tylko kozie mleko - mówi z uśmiechem. - A o dawnych czasach możemy nie tylko opowiedzieć, ale i zaśpiewać - dodaje.

Frampolski harmonista

Pan Stanisław umie pięknie śpiewać. Od dziecka jest zakochany w akordeonie. Mówi z dumą, że syn przerósł ojca i śpiewa w operze białostockiem.

- Kiedyś na weselu we Frampolu usłyszałem jak ktoś przygrywał na ruskim "bajanie"- mówi Gaiński. - Tak mi się to spodobało. Ubłagałem więc ojca. Pierwszą harmonię kupił mi z dwa kilo słoniny. Było to za okupacji. Pamiętam, że tę słoninę ojciec ukrył pod spodem żelaźniaka. Aby Niemcy nie znaleźli. Nie mogłem tym instumentem się nacieszyć - wspomina. - Po kilku dniach już udało mi się coś melodyjnego zagrać. No i zaczęło się.

Potem Stanisław kupił w Falkach nieco lepszy akordeon. Zaczęli go więc zapraszać do grywania na weselach. W Surażu trzyrzędówkę zamienił na pedałówkę. Z takim sprzętem można było już zagrać na niejednej potańcówce.

Perkusista z Chodorów

Zdzisałw Waliński mieszka w Chodorach. Jego ojciec przybył tu z podbiałostockiego Wasilkowa, więc pan Zdzisław tutaj mieszka od dziecka.

- Pamiętam czasy wojny - wspomina. - Mojego dziadka zabili Sowieci. Tam, pod lasem - pokazuje ręką. - Pasł krowy, a Sowieci sądzili, że to partyzant i ma broń. Więc strzelili do niego. Zabili wtedy Józefa Średzińskiego, Stanisława Chodorowskiego i Czaczkowskiego, który był mężem Aureli z Czaczek. Mój ojciec zdążył wskoczyć do dołu po kartoflach. I dlatego przeżył.

Pan Zdzisław lubił muzykować od dzieciństwa. I miał tak zwany słuch. A grał na... butelkach. Potem uciął szyjkę w butelce i grywał jak na klarnecie. Nawet udawało się pięknie.

Stanisław znał Zdzisława od dziecka, bo przecież z Frampola do Cbodorów całkiem niedaleko. I był mu potrzebny do kompletu, bo dobrze grał na perkusji. I tak się ta znajomość zaczęło. A kiedy Zdzisław zajął się tylko gospodarką, to Stanisłąw do grania dobrał sobie brata Edwarda Redlińskiego. Bo ten przecież jest z Frampola.

Muzyka i bimber

- U nas śpiewają na weselach "Sto lat", albo "Gorzka wódka"- tłumaczy pan Stanisław. - U prawosławnych jest melodyjna "Niedobra kapusta".

Na jednym weselu faktycznie uszykowano źle doprawioną kapustę. Muzykanci ją najwcześniej spróbowali i dla poprawienia smaku dosypali soli. Ale tyle, że już tej kapusty nikt nie wziął do gęby.

- We wsiach prawosławnych były ciekawe zwyczaje - opowiada pan Zdzisław. - Było tak, że na stole była jedna szklanka i jeden widelec dla wszystkich gości. No i to wszystko wędrowało kolejno po gościach dookoła stołu.

Na weselach było hucznie, ale najczęściej spokojnie.

- No, ale nie w Strabli - dodają zgodnie obydwaj.

W Chodorach na jednej potańcówce było kilka trupów. Ale były to czasy tuż powojenne. Na wesela nikt wódki nie kupował, tylko bimber pędzili - Najlepszy był w Borowskich- tak zgodnie oceniają panowie - Chudko bierejet, dołgo trimajet- dodają z humorem. - Szczególnie ten pierwszy wypust.

Kiedyś Staszek Stolów z Drozdów trafił do sąsiada, który pędził bimber pełną parą. - Daj jednego - opowiada pan Stanisław. - Wypił niezłą szklanicę bimbru z pierwzego wycieku. I chciał drugą poprawić. Ale gospodarz doradził mu, aby nieco odczekał. No i potem trzeba go było w dlubankach do domu odwozić- śmieje się gawędziarz.

Orkiestranci mieli zawsze swój stolik. A na nim słonina, bimber i kwas chlebowy: - Takiego kawsu już nie spróbuję - wzdycha pan Stanisław. - W dobrych czasach to tylko przyjeżdżałem do domu zmieniać koszule. Tyle mieliśmy grania.

Muzykantom w czasie wojny płacili zbożem, albo samogoną. Ta była najmocniejszą wtedy walutą.

- Kiedyś siedziałem w domu. Była to sobota - wspomina Stanisław Gaiński. - Miałem trochę roboty przy domu. Przyjechał do mnie kolega z wojska. Wiadomo, nieco wypiliśmy. A tu nagle przyjeżdają z Baranek, aby na weselu im zagrać, bo orkiestranci nie dojechali. No, w formie do grania to ja nie byłem - uśmiecha się Stanisław. - Prosili, więc odmówić nie wypada. Młodym zagrałałem, jak odjeżdżali do kościoła i szybko zacząłem się leczyć, bo cała noc przecież była do grania. Najlepiej pomógł mi zimny kwas chlebowy.

Weseliska

Z weselami to było różnie, opowadają muzykanci: - Kiedys w Rybołach przyjechaliśmy do domu młodej, a tam przy bramie stoi olbrzymia kukła ze słomy. Przedstawiała mężczyznę, bo w pewnym miejscu sterczała olbrzymia marchew, a przy niej dwa duże czerwone buraki. Raz tylko takie coś widzieliśmy - zapewnia pan Zdzisław. - A wesele, jak wesele. Graliśmy u młodego "Dzien dobry". Nieraz przy bramach weselnych też trzeba było zagrać.

Grali polskie i ruskie kawałki. Jak ktoś umiał usiąść przy perkusji lub zaghrać na harmonii, czasem pozwalali. Muzykanci mieli własny stolik suto zastawiony, więc nie było nudy.

- W parafii turośniańskiej wesela były we wtorki - tłumaczy pan Stanisław. - We wsiach prawosławnych zawsze w niedzielę. Dwa dni i dwie noce: najpierw u graliśmy u młodego, a potem u młodej. Do pana młodego jechaliśmy o dwunastej w nocy. Cała wieś na nas czekała.

- W niektórych wsiach - wtrąca Zdzisław. - Gdy goście wyjeżdżali ze wsi panny młodej, kradli co popadło. Pan młody musiał to wszystko za własne pieniądze wykupić, a te poszkodowani oddawali młodej.

Co wieś to inny obyczaj. Ale nawet po latach jest co wspominać: - Ech zaśpiewałoby się i zagrało jeszcze - wzdychają panowie na ławce.

Stanisław zaczyna nucić piosenkę, a Zdzisław w lot ją podchwytuje. Jak przed laty...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny