Od tego zabójstwa minęło już dziesięć lat. Ale dopiero w ubiegły czwartek zapadł prawomocny i ostateczny wyrok w tej sprawie. Sąd Najwyższy w Warszawie uniewinnił 49-letniego dziś Jana S. od zarzutu zabójstwa żony i usiłowania zabójstwa ich 12-letniego wówczas syna. I zamknął sprawę.
Zagadka majowej nocy
Teresa S. była szanowaną i lubianą nauczycielką języka polskiego w jednej z augustowskich szkół średnich. W wieku 41 lat została uduszona we własnym łóżku. Dlaczego zginęła? I kto ją zabił? Nie wyjaśniło tego ani trwające dwa lata śledztwo, ani dziewięć procesów, które przez osiem kolejnych lat toczyło się w sądach różnych instancji.
To, co w nocy 17 maja 1999 roku wydarzyło się w willi państwa S., owiane jest mgłą tajemnicy. Wiadomo tylko tyle, że nad ranem dyżurny augustowskiej policji odebrał telefon. Dzwonił Jan S. Powiedział, że w ich domu doszło do włamania. Na miejscu policjanci znaleźli zwłoki kobiety. Została, jak się później okazało, uduszona we własnym łóżku. 12-letniego syna też ktoś próbował udusić piżamą. A Jan S. miał na rękach, szyi i twarzy otarty naskórek, co mogło świadczyć o tym, że bronił się przed czyimś atakiem.
Mężczyzna powiedział policjantom, że to był napad. Że z szuflad zginęły pieniądze. Około 20 tysięcy złotych. Nie wiedział jednak, jak to się stało i kto próbował zamordować jego rodzinę. Mówił, że został ogłuszony. I gdy tylko odzyskał przytomność, od razu zawiadomił policję. Syn państwa S. był w szoku i nie był w stanie nic śledczym powiedzieć.
Policjanci zaczęli szukać śladów. Tych, które świadczyłyby o włamaniu, jednak nie znaleźli. A drzwi wejściowe były zamknięte na klucz. Od razu podejrzenie padło na Jana S. Mężczyzna został tymczasowo aresztowany. W areszcie spędził tylko kilkanaście dni.
Apelacja za apelacją
Sprawa Jana S. po raz pierwszy trafiła na wokandę Sądu Okręgowego w Suwałkach w grudniu 2001 roku. Proces toczył się za zamkniętymi drzwiami. W mowach końcowych oskarżony i jego obrońca prosili o uniewinnienie. Prokurator żądał dożywocia.
Sąd wydał wyrok: uniewinnił Jana S. Z powodu słabych dowodów potwierdzających tezę prokuratury, że to mąż udusił żonę. Jak się później okazało, nie było to pierwsze i ostatnie uniewinnienie oskarżonego w tej sprawie.
Prokuratura złożyła apelację. I sprawa trafiła do białostockiego sądu apelacyjnego. A ten uchylił wyrok i nakazał zbadać sprawę jeszcze raz. I tak trzy razy.
- Staram się nie sugerować decyzjami, jakie zapadały wcześniej. W sądzeniu sprawy, która trafia już któryś raz do ponownego rozpoznania, bardzo trudno jest dojść pewnych szczegółów. Bo mija czas, a świadkowie zapominają - mówi sędzia Jacek Zbigniew Przygucki z suwalskiego sądu okręgowego. W sprawie zabójstwa Teresy S. orzekał w trzecim procesie. Po ośmiu latach od zbrodni. Wydał wyrok uniewinniający.
Przełom nastąpił w grudniu 2007 roku. Wtedy to suwalski sąd uznał winę Jana S. I wymierzył karę: 15 lat więzienia. Uzasadnienie tego wyroku liczyło 60 stron. To był swoisty rekord. Sąd uznał też, że oskarżony powinien zostać tymczasowo aresztowany. A do tej pory Jan S. odpowiadał z wolnej stopy. I ponownie trafił do aresztu.
Tym razem to obrona złożyła odwołanie. I po 10 miesiącach sprawa znów trafiła na wokandę Sądu Apelacyjnego w Białymstoku. Rozprawę wyznaczono na 16 października ubiegłego roku. Oskarżony Jan S. nie pojawił się w sądzie. Sąd znów kazał dziennikarzom opuścić salę rozpraw. Powodem były dodatkowe zarzuty. Śledczy bowiem oskarżali Jana S. o molestowanie seksualne syna. Wyrok zapadł 23 października 2008 roku. - Z najgłębszym przekonaniem sąd uniewinnia Jana S., oskarżonego o zabójstwo swojej żony Teresy - powiedział wtedy sędzia Dariusz Czajkowski.
Sąd przyznał, że materiały w tej sprawie, gromadzone przez prawie 10 lat, było bardzo trudno ocenić. A na ostateczną winę oskarżonego nie było dowodów. Uznał, że Jan S. nie miał powodów, by zabić żonę. Bo byli zgodnym małżeństwem.
"Policja zadeptała ślady"
Sąd odrzucił też w całości wersję o molestowaniu syna. Zarzucił, że dziewięć lat wcześniej, podczas śledztwa, popełniono wiele błędów. Że zatarto ważne ślady, świadczące o włamaniu.
Już we wcześniejszych wyrokach padały stwierdzenia, że "policja dosłownie zadeptała ślady". Źle przeszukano mieszkanie państwa S., źle przesłuchano mężczyznę, źle zabezpieczono dowody. A prokuratura zbyt pochopnie odrzuciła wersję o włamaniu.
- Od początku śledztwa wszystko było prowadzone tak, żeby za wszelką cenę był sukces. Jest mąż, zamknąć! Zniszczone były dowody, które mogły świadczyć na korzyść Janka - mówi ojciec.
Po październikowym wyroku rodzina odetchnęła z ulgą. Wydawało się, że to koniec gehenny procesowej. Ale w styczniu tego roku Prokuratura Apelacyjna w Białymstoku złożyła kasację do Sądu Najwyższego w Warszawie.
Rodzina broniła do końca
23 lipca Sąd Najwyższy oddalił kasację. Po dziesięciu latach Jan S. znów jest niewinny. Ale tym razem już ostatecznie.
- W tej sprawie nie udało się zamknąć łańcucha poszlak. Czynności na początkowym etapie śledztwa poprowadzono w sposób niewłaściwy - uzasadniał postanowienie sędzia Andrzej Ryński. Dodał również, że z zebranych materiałów można wysnuć wiele różnych i wzajemnie wykluczających się wersji na temat tego tragicznego zdarzenia.
Co czuje teraz rodzina Jana S.? Ulgę, na którą trzeba było czekać aż dziesięć lat?
- Zaraz po czwartkowym wyroku obrońca syna powiedział do niego: Panie Janku, niech się pan cieszy! Syn tylko smutno popatrzył i powiedział: Czuję ulgę, ale straciłem dziesięć lat życia. I nic już nie zwróci mi Tereski zza grobu - opowiada nam matka.
Podczas wszystkich procesów rodzina Jana S. stała za nim murem. Nawet rodzice zamordowanej. Syn, który jest dziś 22-letnim studentem filologii angielskiej na jednej z warszawskich uczelni, podczas jednego z nich sam podszedł do dziennikarzy.
- Tato jest niewinny. Nie zabił mamy, nie próbował zabić mnie - powiedział pewnym głosem.
Nieugięty pozostał jedynie rodzony brat Teresy. Występował w charakterze oskarżyciela posiłkowego.
Porażka Temidy
Nierozwiązana zagadka śmierci Teresy S. kładzie się cieniem na wymiarze sprawiedliwości.
- Zbrodnia zabójstwa ulega przedawnieniu po trzydziestu latach. Jeśli przez dwadzieścia następnych lat zaistnieje jakaś przesłanka, światło dzienne ujrzy jakiś nowy dowód, to śledztwo w tej sprawie będzie wznowione. I będziemy dalej szukać sprawców tego zabójstwa - zapewnia Leszek Musiał z Prokuratury Okręgowej w Suwałkach.
Sprawa tajemniczego zabójstwa 41-letniej nauczycielki z Augustowa to zbrodnia doskonała. Do tej pory nie wiadomo, kto zabił. Sprawca nie został ukarany. Jest wolny. I pewnie już tak zostanie. Dwuletnie śledztwo, procesy trwające osiem kolejnych lat to porażka systemu sprawiedliwości. Takie stwierdzenie padło zresztą w uzasadnieniu październikowego wyroku białostockiego sądu apelacyjnego.
- Dla prokuratury nie ma znaczenia, czy to zbrodnia zabójstwa, czy kradzież staruszce torebki. Jeśli sprawa kończy się umorzeniem, bo sprawcy nie udało się ustalić, to zawsze jest to rozpatrywane w kategoriach porażki - wyjaśnia Musiał.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?