Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

MAGNES. Bogdan wziął dwa kredyty i nakręcił „Defekt serca”

Jerzy Doroszkiewicz
Jerzy Doroszkiewicz
Bogdan Kozula w progu domu, gdzie rozpoczyna się filmowy „Defekt serca”.  Mieszkańcy powiedzieli nam, że dom jest przeznaczony do rozbiórki
Bogdan Kozula w progu domu, gdzie rozpoczyna się filmowy „Defekt serca”. Mieszkańcy powiedzieli nam, że dom jest przeznaczony do rozbiórki Wojciech Wojtkielewicz
Ta nieskomplikowana historia 24 godzin z życia bezrobotnego poety, to intrygująca wędrówka po Białymstoku, w której słabości scenariusza nikną w profesjonalnie sfotografowanym mieście

Wszyscy artyści tworzą właściwie swoje opowieści o miłości. Nie inaczej jest z „Defektem serca”. Miejska odyseja Krzyśka - poety nieco nadużywającego substancji psychoaktywnych, to jeszcze jeden dowód na fotogeniczność Białegostoku. Może przyczyną jest tu afekt do małej ojczyzny zarówno twórcy filmu - Bogdana Kozuli, jak i widzów, ale samo odgadywanie lokacji poszczególnych scen sprawia nie mniejszą frajdę niż oglądanie na ekranie znanych z ulic, ale i scen teatralnych, twarzy.

Znani aktorzy w znanych miejscach

Choćby Andrzej Beya-Zaborski. Jako upierdliwy sąsiad jest znakomity, ale w ilu to już filmach z dużo wyższym budżetem grał wpadające w oko epizody. Punkt za obsadę i jak się okazuje… za budżet na obsadę.

Kiedy bohater „Defektu serca” trafi do sławnego w całej Polsce klubu Metro, jeden z prawdziwych właścicieli będzie gdzieś w trzecim planie, zaś rolę dobrego wujka, „kochanka i przyjaciela młodzieży” gra Paweł Małaszyński.

- Kiedy pierwszy raz zwróciłem się do agentki aktora, wyśmiała mnie i powiedziała, że nie jest zainteresowany - przyznaje Bogdan Kozula. Dopiero korzystając z pośrednictwa wspólnej znajomej, udało mu się przekonać sławnego „Oficera”, dziś gwiazdora seriali TVN, do zagrania epizodu.

- Jak na stawki Małaszyńskiego, to zrobił to za pół darmo - śmieje się Kozula. Publicznie wyznał, że budżet tworzonego przez trzy i pół roku filmu to 250 tys. złotych. Żeby go dokończyć wziął dwa kredyty.

Kłopoty to jego specjalność

Ale też los nie szczędził mu kłopotów. W połowie zdjęć musiał szukać nowego operatora, bo Mieczysław Anweiler, z którym zaczynał swoją przygodę z kinem, nie mógł wrócić z Dubaju. Zastąpił go równie profesjonalny Kamil Starowicz, który początkowo myślał, że propozycja wyjazdu z dnia na dzień z Warszawy do Białegostoku na zdjęcia to primaaprilisowy żart. A jednak udało się.

Anegdot związanych z powstawaniem „Defektu serca” jest znacznie więcej. Ot, choćby pomysł na epizod przed Teatrem Dramatycznym, gdzie w środku nocy poetę z gitarą zaczepia znany polityk Przemysław. Znakomicie sfotografowana scena wymagała odpowiedniego zaplecza technicznego, przygotowania oświetlenia. Wtedy okazało się, że w rodzinie umawianego od dawna aktora miała miejsce jakaś tragedia. Zadanie zgodził się wykonać Miłosz Pietruski, tyle że w tym samym niemal czasie grał na deskach Teatru Dramatycznego. Prosto z przedstawienia wybiegł na plan „Defektu serca” i zagrał wespół z Krzysztofem Szubzdą - bardzo przekonująco. Zaś ekipa pocieszała reżysera, że dzięki temu aktor był lepiej rozgrzany artystycznie.

Od krótkiego metrażu do fabuły

- Na początku scenariusz liczył kilkanaście stron - wspomina Bogdan Kozula. Ostateczny efekt to kilkudziesięciominutowy obraz - odyseja po zakamarkach Białegostoku. Od rozpadających się kamienic przy Kijowskiej po kładki nad torami, zespół fabryczny przy ulicy Warszawskiej, albo budynki przy Węglowej, z uwiecznionym muralem Jerzego Muszyńskiego.

Co ciekawe, na przykład scena w lombardzie, od których przecież roi się w centrum Białegostoku, powstała w Olecku. - W sobotę mieliśmy ją kręcić w Augustowie, kiedy właściciel poinformował mnie, że właśnie zamyka i ma w nosie mój film - opowiada Bogdan Kozula. Żeby ekipa zdjęciowa i aktorzy nie zmarnowali dnia, w ostatniej chwili udało się znaleźć odpowiednią lokację w Olecku. Może i stąd koszty realizacji znacznie przekroczyły możliwości finansowe nie poddającego się złośliwościom losu filmowca-amatora. Choć działalność losu miała spory wpływ na scenariusz.

- Kiedy wszedłem zupełnie przypadkiem do „Cechowej” (dziś już nieistniejącej knajpy w budynku Domu Rzemiosła przy ulicy Warszawskiej) nie mogłem nie utrwalić tego miejsca - przyznaje się do fascynacji reliktem PRL-u Bogdan Kozula. Niestety, żaden ze stałych bywalców knajpy nie chciał pojawić się przed kamerą. - Wtedy zadzwoniłem do Jacka Łasiewickiego (jednego z właścicieli działającej nad „Cechową” klubu Zmiana Klimatu) i on powiedział: Czemu nie?

Przemierzający Białystok poeta zamawia swoją ulubioną szczawiową (ta zupa pojawia się w scenie z dzieciństwa bohatera) i pierogi. Kiedy odchodzi od stolika w poszukiwaniu przypraw posiłek zaczyna pałaszować wspomniany Jacek Łasiewicki (z imponującą siwą brodą). Publiczność śmieje się w głos, choć to scena jak najbardziej z życia wzięta, może niekoniecznie akurat z „Cechowej”.

Troskliwa matkę bezrobotnego poety gra zawodowo Ewa Palińska, aktorka Teatru Dramatycznego, komediową rolę kolejarza, znany ostatnio choćby z „Cienia” Mateusz Smaczny. Takich perełek jest znacznie więcej, jak choćby wyrazisty Dariusz Szada-Borzyszkowski w roli pragmatycznego wuja lekkoducha, który doradza mu, by muzykę grunge zamienił na disco polo i skrócił włosy, a wtedy mu pomoże.

I wreszcie główny bohater, ukrywający się w napisach końcowych pod pseudonimem Oskar Gwiazda. - Ktoś zwrócił mi na niego uwagę, żebym obejrzał „The Voice of Poland” - wspomina Kozula. - Myślałem, że to nieporozumienie, ale Krzysztof Krysiński podbił moje serce.

Sam odtwórca głównej roli przyznaje, że był to jego pierwszy kontakt z kamerą i do każdej sceny podchodził z jak największą starannością, często wspierała go też profesjonalna ekipa techniczna. Główną rolę żeńską, bo przecież to film o miłości, gra Paulina Moś - młoda utalentowana absolwentka naszej Akademii Teatralnej. Reżyser filmu znalazł ją na facebooku. Na spotkaniu z widzami okazało się, że nawet najsławniejszy mural w mieście może sprawiać pewne kłopoty z nazwą. Jeden z widzów zapytał, jak powstały kadry z… wymalowaną na ścianie babcią. Dopiero po kilkunastu sekundach reszta publiczności i sam reżyser zrozumieli, że chodzi o „Dziewczynkę z konewką” ukazaną w czterech porach roku. - Kręciłem po kilkanaście sekund z tego samego miejsca przez cały rok - opowiadał Bogdan Kozula, przy okazji przyznając się, że nie zawsze trafił z kamerą idealnie w to samo miejsce. „Defekt serca” w warstwie fabularnej pokazuje kruchość zawiązywanych na facebooku przyjaźni czy miłości i świat pełen narkotyków. Poeta wyrusza w miasto, bo nie ma pieniędzy, by spłacić dług zaprzyjaźnionemu dealerowi, a kiedy niespodziewanie dostanie pieniądze, by nie zdradził wyczynów polityka Przemysława, pośpiesznie zaopatrzy się w biały proszek, bynajmniej nie do prania. I tu następuje największe scenariuszowe zaskoczenie. Poeta zażywszy chemicznej rozkoszy tworzy wiersz, po czym zdaje się rusza przed siebie. W narkotycznym śnie powraca do dzieciństwa, zabaw spędzanych na wzgórzu św. Marii Magdaleny, tyle że tym razem wali w drzwi kaplicy i odbywa rozmowę z osobą, która jawi mu się wcieleniem Zbawiciela. O tym, że to tylko imaginacja, widz dowie się z następnej sceny, kiedy poeta budzi się z nieprzytomnego letargu w przeznaczonym do rozbiórki budynku. I gdyby nie nagła miłość od pierwszego wejrzenia, kto wie gdzie skończyłaby się jego odyseja.

- Gdybym teraz wiedział to, co wiem dziś, nigdy nie rozpocząłbym realizacji pełnometrażowego filmu - mówił skromnie Bogdan Kozula. Zgromadził, i zdaje się wynagrodził naprawdę sporą ekipę techniczną i artystyczną, i doprowadził do tego, do czego władcy Białegostoku przymierzali się kilka lat. Nakręcił film, w którym miasto gra zdaje się ważniejszą rolę, niż złożony z mniej lub bardziej udanych epizodów, scenariusz. Czapki i kapelusze z głów. Ciekawe kiedy i gdzie będą kolejne projekcje, bo nie mam wątpliwości, że każdy młody duchem białostoczanin powinien zobaczyć swoje miasto widziane okiem profesjonalnych operatorów.

Bogdan Kozula o filmie

Niespodziewanie długi metraż

Początkowo to miał być krótki metraż osadzony w Białymstoku. Zanim zaczęły się zdjęcia, scenariusz się rozrósł, najdłużej zmieniało się zakończenie. Nie wiedziałem czy ma być dramatyczne czy romantyczne. Gdyby produkcja nie przeciągała się w czasie, pewnie film byłby krótszy.

Dobór obsady

Przez wiele lat przyjeżdżałem jako DJ do klubu „Metro” i właściwie znałem tylko drogę z dworca do „Metra” i z powrotem. Dzięki bywalcom klubu poznałem wielu utalentowanych aktorsko białostoczan. Znajomi filmowcy mówili mi: bierz zawodowców, nie zatrudniaj amatorów. Może trochę zgrzeszyłem pychą, bo wierzyłem, że z naturszczyków uczynię aktorów, ale życie to zweryfikowało. Kiedy włączały się światła i ruszała kamera, okazywało się, że naturszczycy, którzy całkiem nieźle dawali sobie radę na próbach, nie są w stanie zagrać swobodnie. Wiele scen z filmu wypadło, a inne kręciliśmy po raz drugi ze zmienioną obsadą. Większość ważnych epizodów zagrali absolwenci białostockiej szkoły teatralnej.

Jak powstawała scena seksu

Wiedziałem, że Filip i Gosia są parą, to może im będzie łatwiej odegrać scenę seksu, jednak w filmowym oświetleniu, z wieloosobową ekipą techniczną nie było to dla nich takie proste. Mówiłem: Udawaj orgazm. Nakręciliśmy ze 40 dubli.

Scena przed cerkiewką św. Marii Magdaleny

Zastanawiałem się nad tym, żeby ten Jezus był czarny, ale stwierdziłem, że to mogłoby być zbyt kontrowersyjne. Wybrałem cerkiew na spotkanie mojego bohatera z Bogiem, bo bardziej oddaje koloryt Białegostoku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny