Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Katarzyna Herman: Wiedziałam, że przysięgą małżeńską niczego sobie nie zapewnię na całe życie

Anna Kopeć
Katarzyna Herman w niedzielę o godz. 19 w teatrze Węgierki zagra w spektaklu „Małe zbrodnie małżeńskie”. Na scenie partnerować jej będzie Redbad Klijnstra.
Katarzyna Herman w niedzielę o godz. 19 w teatrze Węgierki zagra w spektaklu „Małe zbrodnie małżeńskie”. Na scenie partnerować jej będzie Redbad Klijnstra. mat. Teatru Dramatycznego w Białymstoku
Przysięgę małżeńską składała jako dojrzała kobieta, a jedną z jej największych namiętności jest scena. Aktorka z Białegostoku Katarzyna Herman mówi o okazywaniu uczuć, spektaklach o miłości i katuszach w szkole baletowej.

Walentynki i swoje imieniny w tym roku spędza Pani w Białymstoku, a nie u boku męża. Czy dla Pani to była duża rezygnacja?

Katarzyna Herman: Nie, to nie była żadna duża rezygnacja. Nie obchodzę, może trochę z własnej przekory, świąt nakazywanych. Niechętnie podchodzę do takich wydarzeń. W sylwestra też wstawialiśmy przedstawienie „Jakobi i Leidental”, skończyliśmy chyba 10 minut przed północą. Wyszliśmy tylko na fajerwerki przed Stadionem Narodowym. Tak w tym roku wyglądał mój sylwester. A walentynki? To w ogóle nie jest święto, które mnie ożywia. Chyba nigdy nie byłam w tym dniu na randce, w kinie czy na kolacji w restauracji. Chyba nie zdarzyło mi się coś takiego. Ale lubię obchodzić katarzynki, które są dzień wcześniej. Wydaje mi się, że dowody miłości można okazywać w różnych innych okolicznościach i momentach. To niekoniecznie musi być związane z tym dniem. Ja akurat walentynkami aż tak bardzo się nie przejmuję. W Białymstoku w tym czasie będą ze mną moi bliscy i znajomi nawet sprzed 30 lat, będzie też moja ekipa teatralna. Nie mam więc jakiegoś poczucia osamotnienia.

Dwa spektakle, które zaprezentujecie w Białymstoku - „Jakobi i Leidental” oraz „Małe zbrodnie małżeńskie” - o różnych odcieniach miłości, pewnie nie bez powodu są grane akurat w walentynkowy weekend?

„Małe zbrodnie małżeńskie” to bardzo przewrotna historia o miłości. To opowieść o uczuciu, które już trwa. Wiele sztuk dotyczy miłości, która wybucha, rodzi się i kończy się stwierdzeniem „…i żyli długo i szczęśliwie”. A w tej sztuce widzimy właśnie to, co się dzieje dalej. Obserwujemy, jak ta para boryka się z uczuciem, które czasami gaśnie, z zazdrością. Kiedy pracowaliśmy nad tym tekstem z Redbadem Klijnstrą przyświecało nam motto, że dawniej, kiedy coś się psuło, to szliśmy z tym do naprawy. Dziś po prostu wyrzucamy, wymieniamy na coś lepszego, innego. A nasza historia jest o tym, że warto spróbować coś zreperować. To bardzo optymistyczna sztuka, dająca ludziom nadzieję, że czasami w związku może być trudno, mogą być kłopoty, może być pod górkę, ale mimo to warto się z tym mocować, bo to mija.

Natomiast „Jakobi i Leidental” to również sztuka o miłości, ale z zupełnie innej perspektywy. Mamy tu do czynienia z uczuciem, które się rodzi, wybucha. Potem przechodzimy przez wszystkie fazy tego związku. Jest więc etap uwodzenia, kokietowania, etap małej stabilizacji, potem rozczarowanie, załamanie, wreszcie rozstanie. I tak w kółko. Wszystkie odcienie miłości - od początku aż do kresu uczucia. Czasem mówię, że zagranie tego przedstawienia najwięcej mnie kosztuje. Po jego wystawieniu od nadmiaru emocji nie potrafię od razu zasnąć. Mam poczucie jakbym przez krótki moment przerobiła całe życie w pigułce. Ten tekst jest niezwykle trafnie i mocno napisany. Zaczyna się od tego, że jest cudownie, dobrze, że jest radość i ekstaza, a potem on ją odtrąca. Sztuka kończy się smutnym i wstrząsającym monologiem. Myślę, że w przypadku obu tych sztuk widzowie będą mogli powiedzieć, że to zupełnie tak, jak w życiu, skądś te sytuacje i zdania są znane.

W Białymstoku wystąpi Pani po raz pierwszy. To pewnego rodzaju debiut przed tą publicznością. Jakie ma Pani oczekiwania i z jakimi emocjami się to wiąże?

Nie należę do osób, które zbyt wiele sobie planują, zgodnie z powiedzeniem „Chcesz rozśmieszyć Pana Boga, to mu opowiedz o swoich planach”. W naszym zawodzie trudno cokolwiek planować. Ostatnio spotkałam koleżankę, z którą siedziałam w ławce w podstawówce. Wtedy bardzo dużo sobie planowałyśmy. Że będziemy miały długie warkocze, a jak dorośniemy to wyjedziemy do Ameryki i zwiążemy się z Apaczami. Miałyśmy to dokładnie obmyślone (śmiech). Ta moja przyjaciółka z dawnych lat pracuje dziś na wysokim stanowisku w banku i faktycznie ma zaplanowaną swoją drogę zawodową na parę lat do przodu. W moim przypadku jest to kompletnie, kompletnie niemożliwe. Próbuję sobie zaplanować zaledwie tygodnie, co też nie jest łatwe, bo mam dzieci. Teraz miałam mieć wolne, ale właśnie dostałam rolę w filmie, który będzie kręcony na Litwie w języku angielskim. Muszę więc szybko nauczyć się scen w obcym języku. To się bardzo szybko zmienia, czasem wpada coś, na co bardzo liczyłam, innym razem mam pewne przestoje. Z czasem nauczyłam się, że do spraw zawodowych nie można się za mocno przywiązywać. I chyba dotyczy to też życia w ogóle.

Ale w kwestii uczuć wiele osób, szczególnie kobiet, ceni sobie przywiązanie i stabilizację.

Każdy, kto wychodzi za mąż czy żeni się chciałby żeby to było na zawsze, do końca życia. Ja za mąż wychodziłam jako bardzo dorosła osoba i wiedziałam, że to, że się pobieramy to niczego nie gwarantuje. To co ma być, to i tak będzie. Oczywiście cudownie byłoby się nam razem zestarzeć, ale wiedziałam, że przysięgą małżeńską niczego nie przyklepię, nie usankcjonuję, nie zapewnię sobie na całe życie. Uważam, że o ten związek, o drugą osobę trzeba starać się i dbać codziennie. Tak jakby miał to być ostatni dzień. To chyba dobra recepta na udany związek.

Jedną z największych Pani namiętności na pewno jest też scena. Kiedy pojawiło się to uczucie?

Podobno było zawsze. Jak byłam mała to nie bawiłam się dom, a w teatr. Faktycznie to moja wielka namiętność. Ale teraz uświadamiam sobie też, że jest to takie miejsce, teren dla mnie niezwykle bezpieczny. Bo w normalnym życiu czasem nie wiem, jak się zachować, co powiedzieć, a w teatrze mam wszystko napisane (śmiech). Czasem sobie żartuję, ze w głowie mam więcej cytatów niż własnych myśli. Mówię o tym trochę z przymrużeniem oka, ale na scenie mam zrobioną choreografię, zaplanowane teksty, wiem co i w którym momencie się wydarzy. I te dwie godziny na scenie - kiedy jestem w tamtej rzeczywistości, zupełnie innej i wymyślonej, jestem zupełnie inną postacią - są dla mnie bardzo relaksujące. Bo wiem co dalej będzie, a w życiu tak niestety nie ma (śmiech).

Na życie nie mamy przecież przygotowanego scenariusza. Albo go mamy, tylko nie jest nam znany.

Dokładnie. Niektórzy myślą, że aktorstwo to stres i duża trema. Mój syn czasem się martwi, że zapomnę tekstu albo się przewrócę, szczególnie gdy gram na obcasach. Dla ludzi z boku granie to duży wyczyn. A dla mnie dużym wyczynem jest zmaganie się z codzienną rzeczywistością.

Jest Pani jedną z wielu wychowanek Antoniny Sokołowskiej. Czy słynna Pani Tosia z Teatru Klaps ukierunkowała Panią w jakiś szczególny sposób na teatr?

Do Klapsa dołączyłam właściwie w ostatniej chwili, wiedząc, że będę zdawała do szkoły teatralnej. Wiedziałam, że pani Tosia znakomicie pomaga i słucha tekstu. Ale oczywiście zarzekała się, że nie przygotowuje do szkoły aktorskiej. Bardzo potrzebowałam takiej osoby z boku, która mnie posłucha i utwierdzi w przekonaniu czy się do tego nadaję, czy zupełnie nie. Pani Tosia dała mi umiejętność wrażliwego słuchania, przyglądania się tekstowi, czytania i interpretowania poezji. Ale to doświadczenie z Klapsem było bardzo krótkie. Po tym jak pojawił się pomysł z Apaczami i wyjazdu za ocean, to w głowie pojawiła się myśl, by zostać akrobatką i występować w cyrku. Potem takie myślenie przekierowało mi się na taniec, na balet. O scenę po raz pierwszy otarłam się tańcząc właśnie w balecie. Uczyłam się w szkole baletowej, jako małe dziewczynki statystowałyśmy chociażby w „Dziadku do orzechów”. W Białymstoku występowałam w ognisku baletowym. Wtedy złapałam scenicznego bakcyla, pomyślałam, że na scenie chcę być dłużej i więcej. To mnie ukształtowało. Jedni słuchali Limahla, a ja Ewy Demarczyk, przez co czasami czułam się dziwna i inna. Ruch, muzyka - mam wrażenie, że to była moja droga. A Pani Tosia i Klaps to była taka wisienka na torcie, która utwierdziła mnie w przekonaniu, że warto iść w kierunku aktorstwa. Oczywiście najwięcej nauczyłam się w szkole teatralnej, a następnie przez lata w zawodzie. Aktorstwo to taka praca rzemieślnicza. Trzeba nauczyć się być przed kamerą, spokoju przed nią i na scenie, opanowania tremy. To emocje techniczne, które trzeba wytrenować. Tak jak muzyk robi palcówki na instrumencie, sportowiec trenuje, tak aktor musi nauczyć się swojego ciała, pamięci emocjonalnej i tego, jak panować nad emocjami.

Ale karierę aktorską wywróżyła Pani pewna tajemnicza osoba.

Tak. Szkoda, że nie wiem, jak się nazywała. Był to, jak wówczas mi się wydawało starszy pan, charakteryzator z Teatru Dramatycznego. Przed występem z ogniskiem baletowym malował mnie zajęczą łapką - dawną techniką charakteryzatorską. Mogłam mieć wtedy 13 lat - 13 to w ogóle szczęśliwa liczba w moim życiu, bo urodziłam się 13. w piątek i 13. mam imieniny. Ten pan oglądał naszą próbę, potem mnie charakteryzował, pacnął mnie tą łapką w nos i powiedział „Dziewczyno, masz smykałkę, pomyśl o aktorstwie”. To niestety bardzo zakaziło mnie i natchnęło już na całe życie.

Startowała Pani do białostockiej szkoły lalkarskiej, ale w dość nieoczekiwany sposób trafiła Pani na studia do Warszawy.

W czasie egzaminów rektor stwierdził, że szkoda mnie za parawan. Bardzo ładnie to uzasadnił mówiąc, że jestem za wysoka i będę tylko rozsadzać to, co się za nim dzieje. Osobiście zawiózł mnie na dworzec i dopilnował żebym wsiadła do pociągu do Warszawy. Lista kandydatów na studia była już zamknięta, ale w związku z tym, że białostocki wydział lalkarski jest filią warszawskiej Akademii Teatralnej, moje dokumenty były złożone i można było mnie jeszcze dopisać do listy. Miałam wrażenie, jakbym była na rauszu, egzaminy do szkoły aktorskiej to jakiś obłęd. Byłam bardzo młoda i emocjonalna. W momencie kiedy już do tej szkoły się dostałam czułam, że rozpoczynam nową drogę życia. Pamiętam, że przeszłam przez ulicę Miodową, prawie wpadłam pod samochód, potem wsiadłam do pociągu. Droga z Warszawy do Białegostoku zleciała mi w oka mgnieniu. Wiedziałam, że mam długie wakacje, że jestem studentką Akademii Teatralnej w Warszawie. To było szaleństwo, spełniły się niezwykłe marzenia. Czułam się jak Alicja w Krainie Czarów, która przeszła na drugą stronę lustra, że weszłam do jakiejś krainy baśni. To było coś cudownego.

Z Warszawą zetknęła się Pani już dużo wcześniej. Jako mała dziewczynka wyjechała Pani do szkoły baletowej. Wyjazd z sennego, pewnie trochę wiejskiego Białegostoku do wielkomiejskiej stolicy pewnie był dużym zderzeniem?

Miałam wtedy 9 lat. To faktycznie było szokujące. Byłam silna i twarda, bo szkołę baletową sobie wyśniłam i wymarzyłam. Rodzice byli przeciwni, ale przez ten moment mnie wysłuchali. Chciałam być twarda na każdym etapie i poziomie. Nie było obok ani mamy, ani taty, czasem nie miał kto mi wytłumaczyć lekcji, trzeba było dużo ćwiczyć. Była ogromna dyscyplina także żywieniowa - niestety się głodziłyśmy. Lekcje tańca klasycznego z panią Florentyną Kilińską to był pot, łzy i krew na podłodze. Dosłownie. Tańczyłyśmy w pointach, twardych baletkach na palcach. Z wzorowej uczennicy stałam się jedną z najsłabszych. Nagle zaczęłam łapać dwóje. Ogromnym osiągnięciem było otrzymanie trójki. Pani od tańca klasycznego była bardzo ostra, miała nawet ostre paznokcie, którymi smyrała nas po łydkach. Dziś się wydaje, że to były katusze. Wtedy jednak chciałam się tego baletu nauczyć i wydawało mi się, że tak właśnie trzeba go uczyć, trochę przez takie łamanie charakteru. To rzeczywiście musiało być trudne, bo nawet mama mówi, że gdy udało mi się dodzwonić do niej, to szlochałam do tego telefonu. Żeby był praktycznej rodzice kazali mi obciąć włosy, bo jechałam do szkoły z internatem. Wszystkie dziewczynki miały koczki, a ja fryzurę chłopaka. Z tą szkołą wiążą się trochę traumatyczne przeżycia (śmiech). Ale mimo wszystko to była dobra szkoła charakteru. Nauczyła mnie, że nie ma łatwo, żeby do czegoś dojść, trzeba się napracować. Ja w to mocno wierzę. Mam wrażenie, że jeśli coś łatwo przychodzi to ma mniejszą wartość.

A jaki był Pani dom, w którym był tylko jeden mężczyzna?

Tata nie miał z nami łatwo (śmiech). Musiał czasami uciekać żeby nie zwariować. Jestem najstarsza spośród siedmiu sióstr, do tego mama. W domu był nieustanny szczebiot. Kiedy oglądam turecki film „Mustang” czy „Przekleństwa niewinności” Sofii Coppoli i widzę w nim dom kobiet, gdzie jest kilka córek, które trajkoczą na przeróżne tematy, wymieniają się ciuszkami i koralikami, przypomina mi się mój rodzinny dom. Dokładnie tak było. Kiedy musiałam pobyć sama, skupić się na czymś, coś przeczytać, zrobić coś dla siebie musiałam się zamknąć w łazience. Tam miałam swoje poduchy, które rozkładałam do czytania i uczenia się. Bardzo potrzebowałam ciszy, a gwaru w domu było bardzo dużo. I to zwichnięcie już mi zostało. Żeby się nad czymś skupić to raczej muszę wszystkie dźwięki wyłączyć.

Zobacz ją na żywo

Katarzyna Herman w Białymstoku wystąpi dwukrotnie w Teatrze Dramatycznym. W sobotę o godz. 19 w dniu swoich imienin - z Jackiem Braciakiem i Michałem Sitarskim zagra w spektaklu „Jakobi i Leidental”. Zaś w w niedzielę o godz. 19 wystawiany będzie spektakl „Małe zbrodnie małżeńskie” na podstawie dramatu Erica-Emmanuela Schmitta. Bilety można kupić jeszcze na pierwszy spektakl. Z okazji walentynek teatr przygotował specjalną promocję dla par. Podwójne bilety na spektakl „Jakobi i Leidental” można kupić za 160 zł (promocja obowiązuje tylko przy zakupie dwóch biletów).

Kasia z Podlasia

Tak o sobie mówi nietuzinkowa aktorka o wielu twarzach, która przykuwa uwagę widza swoją urodą i charyzmą. Katarzyna Herman wychowała się w Białymstoku. Mieszkała z siostrami i rodzicami przy ul. Parkowej. Uczyła się w Szkole Podstawowej nr 1, a następnie w I LO. Grała m.in. w serialu „Boża podszewka”, „Magda M.”, „Barwy szczęścia”. Stworzyła także kilka ciekawych aktorskich kreacji w teatrze czy w takich filmach jak „Wszystko, co kocham”, „Płynące wieżowce”, „W sypialni” „Panie Dulskie”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny