Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zabójstwo aplikantki. Kata ich córki sąd skazał na 25 lat

Magdalena Kuźmiuk
Przez te wszystkie lata pani Jadwiga stroniła od mediów, teraz zdecydowała się na rozmowę. Chce zakończyć ten etap żałoby.
Przez te wszystkie lata pani Jadwiga stroniła od mediów, teraz zdecydowała się na rozmowę. Chce zakończyć ten etap żałoby. Małgorzata Genca
Gdybym mogła, powiedziałabym mu: Jesteś bestią! - mówi Jadwiga Krupowicz. Sąd Najwyższy w Warszawie odrzucił kasacje obrońców Macieja T. Zabójca Marty Krupowicz, młodej i pięknej aplikantki radcowskiej, spędzi w więzieniu ćwierć wieku. Tak - po sześciu latach śledztwa i procesu - kończy się sprawa najgłośniejszej zbrodni ostatnich lat w Białymstoku.

Pamiętam, jak podczas jednej z naszych pierwszych rozmów - w maju 2011 roku - Jerzy Krupowicz powiedział mi, że nie szuka zemsty. Chciał sprawiedliwości.

- Nareszcie to już koniec! Wygraliśmy, choć ta walka od początku była tak okrutnie nierówna - przyznaje.

Ojciec był na każdej z prawie 40 rozpraw przed sądem w Lublinie, gdzie od lutego 2011 roku toczył się proces Macieja T. Gromadził, analizował dokumenty, zeznania świadków, opinie biegłych. Teraz, kiedy to koniec sprawy, spali wszystkie dokumenty. I zaczną z żoną Jadwigą uczyć się żyć od nowa.

- Ja nie miałam tyle siły, co mąż. Nie poradziłam sobie z tą tragedią, z emocjami. Nie mogłam się pogodzić z tym, że po zabójstwie ukochanej córki, będę się jeszcze musiała zmierzyć z jej oprawcą. Pamiętam, jak strasznie szlochałam na pierwszej rozprawie, nie mogłam nad tym zapanować, a było pełno ludzi na sali, dziennikarze. Ten ból, rozpacz, płacz pochodził gdzieś z wewnątrz mnie - mówi Jadwiga Krupowicz.

Matka: Przyjął najbardziej odrażającą linię obrony

Przez te wszystkie lata pani Jadwiga stroniła od mediów, teraz zdecydowała się na rozmowę. Chce zakończyć ten etap żałoby.

- Tak, mamy to poczucie, że zrobiliśmy wszystko, co tylko mogliśmy, żeby prawda wyszła na jaw. A stanęliśmy do nierównej walki. On był taki butny, cieszył się wolnością, patrzyłam, jak uśmiecha się z ławy oskarżonych, obok jego trzej adwokaci. Jakieś żarty, docinki. Sąd na to pozwalał. A po drugiej stronie - my. Zbiedzeni, skuleni, wystraszeni. Nie wiedzieliśmy, co my tu robimy - wspomina Jadwiga Krupowicz.

Nie ukrywa, że czują się skrzywdzeni przez wymiar sprawiedliwości. Głównie dlatego, że proces ciągnął się tyle lat.

- Prawie pięć lat! A dowody od samego początku świadczyły o tym, że to było brutalne morderstwo, z premedytacją! - przypomina matka.

Rodzice powtarzają, że największym ciosem była jednak decyzja sądu apelacyjnego, który po pierwszej rozprawie wypuścił prawnika oskarżonego o zabójstwo z aresztu. To się prawie nigdy nie zdarza.

- Jaki poszedł sygnał? Że panu prawnikowi wszystko ujdzie na sucho. Baliśmy się strasznie, że sprawa zostanie zamieciona pod dywan albo, że on ucieknie zagranicę. I nigdy nie poniesie kary za to, co zrobił naszej córce - mówi pani Jadwiga.

- Musiałem to nagłośnić, bo przecież proces był utajniony. Żona bardzo na to nalegała. Wtedy się na to zgodziłem, choć byłem przeciwny - dodaje Jerzy Krupowicz.

- Chcieliśmy, by nad tą trumną było ciszej, chcieliśmy przeżywać swój ból w gronie rodziny. Żeby nie było sensacji. On przyjął najbardziej odrażającą linię obrony. Zbrukał nasze dziecko. Mąż nie chciał utajnienia sprawy, ale ja zabiegałam o to dla dobrego imienia Marty. Musiałam - mówi matka.

Bo Maciej T., pochodzący ze znanej białostockiej rodziny prawniczej, bronił się tym, że nie chciał zabić Marty, że to był nieszczęśliwy wypadek. Mówił śledczym, że wieczorem 1 stycznia 2010 roku po powrocie od rodziców Marty, uprawiali seks. I zbyt mocno ścisnął ją za szyję.

O godzinie 2 w nocy zadzwonił pod alarmowy numer. Jednak kiedy do mieszkania Marty w centrum Białegostoku przyjechało pogotowie, lekarz mógł już tylko stwierdzić zgon. Maciej T. został zatrzymany. Miał dwa promile alkoholu w organizmie.

Tego zdania nigdy nie zapomną

Co zaszło między Martą a Maciejem T. tamtej nocy? Rodzice mogą się tylko domyślają. Mówią, że sąd tego nie ustalił, mimo tak wnikliwego procesu.

- On nie był taki pijany, jak wychodzili od nas. Marta chciała wracać do domu, bo kot był chory. Musiała podać mu lekarstwo. On chciał iść na imprezę, dalej się bawić. Podejrzewam, że poszedł. Ona czekała na niego. Zdenerwowana wypaliła całą paczkę papierosów, zaczęła ostatniego i nie skończyła. Następnego dnia, już po zabójstwie, zobaczyliśmy, że papieros wypalił się w popielniczce - opowiada Jerzy Krupowicz.

Rodzice są pewni, że doszło do awantury. Maciej uderzył Martę. A ona mu się postawiła.

- Marta była skatowana. Miała sińce na całym ciele. Tak skatowana nasza córka żyła jeszcze przez co najmniej pół godziny. Oddychała, cierpiała, płakała, krzyczała. W żadnym momencie to nie skruszyło jego serca. Potem, kiedy już emocje opadły, z pełną świadomością ją udusił. Czekał, aż nie będzie można jej uratować. Jaką trzeba być bestią?! Nie mogę tego zrozumieć. Nie myślał o życiu, które odebrał, tylko o sobie. Rozebrał Martę i nagą zostawił na podłodze. Nie uszanował najświętszej chwili. Kiedy konała, kiedy to życie odchodziło, kiedy ziemia łączyła się z niebem. Był niewzruszony. To mnie przeraża - mówi przez łzy Jadwiga Krupowicz.

Maciej T. nigdy ich szczerze nie przeprosił. Nie wyraził skruchy, żalu. A z tym byłoby im łatwiej żyć. Rodzice nie wierzą w zimne „przepraszam”, które padło na jednej z rozpraw. Pamiętają to, co powiedział wcześniej.

- Że wcale nie myśli już o Marcie. Tego zdania nigdy nie zapomnę. Pozostawia we mnie poczucie, że dla niego śmierć Marty nic nie znaczyła. Że o tym zapomniał. To zatrważające - mówi Jerzy Krupowicz.

- On niszczył nasze życie, zdrowie. Odebrał nam przyszłość, nasze plany, marzenia, nadzieje. Jeden człowiek, a tyle wyrządził krzywdy. Przez te wszystkie lata nie wypowiedział ani jednego słowa skruchy. Na jego twarzy próżno było szukać żalu, smutku. Nie było w nim poczucia winy - powtarza pani Jadwiga.

Będą uczyć się życia od nowa. Mają dla kogo żyć

- Oczywiście, z ogromną ulgą przyjęliśmy zakończenie procesu. Że nasza walka dobiegała końca. Że możemy zamknąć ten etap żałoby. Odnaleźć w sobie siłę i próbować żyć z tą pustką, jaką Martunia pozostawiła po sobie. Mamy cudownego syna i wspaniałą synową. Jest dla kogo żyć! - mówi matka.

Ale chciałaby, żeby kiedyś nadszedł taki dzień, że zaczną się cieszyć życiem na nowo. Teraz dla rodziny najtrudniejsze są takie dni, które dla innych są ogromną radością - urodziny, imieniny, Dzień Matki, święta. Bo Krupowiczowie byli bardzo zżytą rodziną.

- Martusia była słońcem naszego życia. Była darem losu. Naszą dumą. Miała w sobie niesamowite ciepło, dobroć, radość. Bardzo nas kochała. Mąż nieraz mówił, że tej miłości dawała nam aż za dużo. Teraz, jak patrzymy na to z perspektywy czasu, to chyba ta miłość, która miała być przez całe lata, skumulowała się, bo tylko tak krótko miała żyć - zamyśla się pani Jadwiga.

- Zawsze powtarzała, że nigdy nas nie zostawi. Że zawsze będziemy razem. Dziś, kiedy jedziemy na cmentarz, gdzie są miejsca już i dla nas, te słowa nabierają innego znaczenia - dodaje pan Jerzy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny